Polacy go uwielbiają. Ma korzenie w naszym kraju
Steve Carell jest jedną z ikon amerykańskiej komedii. Wszystko dzięki roli Michaela Scotta w sitcomie "The Office" oraz licznym komediom, między innymi serii "Legenda telewizji". Aktor ma wielu fanów także w Polsce. Niewielu wie, że jego rodzina wywodzi się z naszego kraju. Oto kilka ciekawostek z życia "najlepszego najgorszego" szefa amerykańskiej telewizji.
Carell urodził się 16 sierpnia 1962 roku w Concord w stanie Massachusetts. Jest najmłodszym z czwórki rodzeństwa. Jego ojciec Edwin miał włoskie i niemieckie korzenie. W latach 50. XX wieku zmienił swoje nazwisko z Caroselli na Carell. Z kolei rodzina matki aktorka, Harriet Theresy z domu Koch, wywodziła się z Polski. Jego dziadkowie nosili imiona Zygmunt i Franciszka.
W 1984 roku Carell ukończył studia na Wydziale Historii Uniwersytetu Denison w Ohio. Zamierzał wtedy rozpocząć aplikację prawniczą. Zrezygnował, gdy zaczął wypełniać dokumenty. Poległ na pierwszym pytaniu: dlaczego chcesz być prawnikiem. Nie mógł wymyślić ani jednego powodu.
"Początkowo nie rozważałem aktorstwa jako zawodu, chociaż zawsze sprawiało mi ono dużo radości" – wyznał w rozmowie dla portalu "NJ" w 2021 roku. "Lubiłem też hokeja i śpiewanie w chórze, i też nie myślałem, żeby zarabiać w ten sposób na życie… Zdałem sobie jednak sprawę, że kocham występować i opowiadać historie. Lektura książki, seans filmu, wyjście do teatru – to wszystko bardzo mnie ekscytuje. A bycie częścią tego procesu, stworzenie czegoś za pomocą twojej wyobraźni – wow".
W 1991 roku Carell dołączył do filii grupy teatralnej The Second City w Chicago w 1991 roku. Wkrótce miał pod sobą grupę wychowanków. Jednym z nich był komik Stephen Colbert, z którym później pracował przy programie "The Daily Show".
Inną z jego wychowanek była o trzy lata młodsza aktorka Nancy Walls. "Nie potrafiłem po prostu jej zaprosić na randkę, musiałem kluczyć" – wspominał w rozmowie z "Details". "Powiedziałem coś głupiego w stylu: ‘gdybym miał zaprosić kogoś na randkę, to byłby ktoś taki jak ty’. To głupie, ale wynikało z niepewności siebie. Na szczęście ona miała podobnie". "‘Gdyby ktoś taki jak ty mnie zaprosił, na pewno bym się zgodziła. Gdyby tylko by taki jak ty’" - miała odpowiedzieć Walls. Para pobrała się w 1995 roku.
Razem starali się dostać do programu rozrywkowego "Saturday Night Live". Walls się udało i była częścią obsady jego 21. sezonu. Później małżonkowie występowali razem kilkukrotnie. Ich najgłośniejsza współpraca miała miejsce przy "The Office". Walls wcieliła się w Carol Stills, jedną z miłości Michaela Scotta.
"40-letni prawiczek" Judda Apatowa był pierwszym kinowym hitem Carella, w którym zagrał on główną rolę. Aktor wcielił się w nieśmiałego mężczyznę, który z pomocą kolegów chce w końcu znaleźć partnerkę. Jeden z nich poleca mu depilację klatki piersiowej woskiem. Mężczyźni udają się więc do salonu odnowy, czego wynikiem jest jedna z najzabawniejszych scen w całym filmie. Bohater Carella wyje z bólu i wyrzuca z siebie potok przekleństw. Szybko okazało się, że scena była improwizowana. Aktor naprawdę wydepilował sobie klatkę piersiową, a okrzyki i wyzwiska były jego naturalną reakcją.
"Myślałem, że ta scena będzie zabawna dla moich kolegów, którzy będą w niej razem ze mną. Nie ma możliwości, by zagrać coś takiego, by odtworzyć horror, który rozgrywa się na twoich oczach, i radość z faktu, że chłop przeżywa coś takiego" - mówił Carell w programie Grahama Nortona. Także aktorzy grający jego kumpli improwizowali swoje kwestie. W pewnym momencie postać grana przez Romany'ego Malco mówi, że jest mu słabo i musi wyjść. To także nie było zapisane w scenariuszu. Malco naprawdę źle się poczuł od widoku tortur, jakim poddawał się Carell.
W dodatku Miki Mia, która wcieliła się w kosmetyczkę, podczas castingu zapewniała, że ma doświadczenie w depilacji woskiem. Nie było to prawdą, o czym boleśnie przekonał się Carell. Gdyby filmowy zabieg przeprowadzała osoba mająca większe doświadczenie, na pewno byłby on dla niego łatwiejszy do przetrwania. "Okazało się, że jeden jedyny raz próbowała kiedyś wydepilować plecy swojego chłopaka. Oczywiście, nie skończyło się to najlepiej" - wspominał Carell.
Kłamstwo Mii mogło się dla niego skończyć trwałym uszkodzeniem ciała. "Gdy depilujesz okolice sutków, powinieneś nanieść na nie trochę wazeliny. Wosk jest tak lepki, że [zerwanie plastra] mogłoby urwać ci sutki. Ona nie nałożyła wazeliny [...]. Już miała rwać, gdy ktoś wykazał się zdrowym rozsądkiem i kazał jej się zatrzymać" - kontynuował, ku przerażeniu Nortona, publiczności i innych zaproszonych gości.
Dziś nie można sobie wyobrazić, by w niekompetentnego i łaknącego uwagi Michaela Scotta wcielił się ktoś inny. Jednak twórcy "The Office" zaproponowali tę rolę Paulowi Giamattiemu, który właśnie wyrobił sobie nazwisko w Hollywood dzięki głównej roli w "Bezdrożach" Alexandra Payne’a. Ten odmówił, co zmusiło telewizję NBC do rozpoczęcia przesłuchań.
Gdy Carell zdecydował się wziąć udział w castingu, zniechęcał go do tego Paul Rudd. "Nie rób tego. Zły ruch, bardzo zły. To się nie uda" – miał mu powiedzieć aktor, z którym spotkał się na planie "40-letniego prawiczka". Jednak Carell wszystkich oczarował. Niestety, przed podpisaniem kontraktu zatrzymały go zobowiązania w innym serialu. Rola Scotta powędrowała więc do Boba Odenkirka, późniejszego Jimmy’ego McGilla/Saula Goodmana w "Breaking Bad" i "Zadzwoń do Saula". Serial Carella został jednak szybko skasowany i mógł wystąpić w "The Office".