Reklama

"Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły": Nikt nie wierzył w Johnny'ego Deppa

Trudno sobie wyobrazić "Piratów z Karaibów" bez Johnny'ego Deppa. Aktor niemal scalił się z odgrywaną przez siebie postacią kapitana Jacka Sparrowa, a rola wiecznie pijanego wilka morskiego zapewniła mu nominację do Oscara. Trudno uwierzyć, że podczas prac nad pierwszą częścią serii producenci nie wierzyli w niego, a szef Disneya oskarżył go nawet o rujnowanie filmu. 28 czerwca mija 20 lat od premiery "Piratów z Karaibów: Klątwy Czarnej Perły".

Nie będzie złośliwością, gdy napiszę, że przed premierą "Klątwy Czarnej Perły" nikt nie spodziewał się oszałamiającego sukcesu i zapoczątkowania jednej z najbardziej dochodowych serii filmowych w historii. Włodarze Disneya zastanawiali się nawet, czy nie wypuścić filmu od razu na rynek DVD. Wówczas w kapitana Jacka Sparrowa wcieliłby się Christopher Walken lub Cary Elwes. Mieli ku temu dobre powody. W ostatnich latach żaden film o morskich szabrownikach nie sprzedał się dobrze. Wszyscy pamiętali porażkę "Wyspy piratów" Renny'ego Harlina, która przy budżecie niemal 100 milionów dolarów zarobiła zaledwie 10 milionów. W dodatku planowany film był kolejnym z opartych na jednej z atrakcji Disneylandu, a te dotychczas nie sprzedawały się najlepiej - wystarczy tylko przypomnieć nieudany "Nawiedzony dwór"Eddiem Murphym.

Reklama

Mimo niepowodzeń filmów o piratach para scenarzystów - Terry RossioTed Elliott - pracowała nad własnym. Obaj poprzysięgli sobie, że zreinterpretują kino o morskich przygodach marynarzy wyjętych spod prawa. Wcześniej odpowiadali m.in. za fabułę disnejowskiego "Aladyna", a także "Maskę Zorro" z Antoniem Banderasem i animowaną "Drogę do El Dorado". Scenarzyści doszli do wniosku, że ikonografia piracka - papugi, ukryte skarby i drewniane nogi - wypada obecnie kiczowato. Dlatego podstawą fabuły uczynili opowieść o duchach wyjętą z gotyckiego horroru. Według nich to ona pozwoliła sprzedać pirackie aspekty filmu.

Disney postanowił zaprosić ich do współpracy. Scenarzyści zaraz spotkali się z szeregiem zastrzeżeń, tyczących się przede wszystkim możliwości technicznych i ograniczeń budżetowych. W wywiadzie dla The Hollywood Reporter Rossio przyznał, że to właśnie brak pieniędzy wpłynął na wygląd przeklętej klątwą załogi Czarnej Perły. Obaj scenarzyści chcieli, by w filmie pojawiły się chodzące szkielety, ale producenci zaraz poinformowali ich, że ich obecność na ekranie należy ograniczyć. Dlatego też załoga kapitana Barbossy ulega transformacji tylko w świetle księżyca.

Mimo postępu w pracach i zaangażowania reżysera Gore'a Verbinsky'ego Disney wciąż był niepewny "Piratów z Karaibów". Gdy "Country miśki", kolejny film oparty na atrakcji z Disneylandu, okazał się klapą, Michael Eisner, ówczesny szef Disneya, chciał przerwać produkcję. Mimo to Verbinsky kontynuował rozwijanie projektu. Następnie wraz z producentem Jerrym Bruckheimerem zaprosili Eisnera, by obejrzał wyniki ich pracy i przemyślał swą decyzję. Szef Disneya był pod ogromnym wrażeniem. Wciąż nie podobały mu się jednak wysokie koszty. "Pana konkurencja wydaje 150 milionów" - odpowiedział mu Bruckheimer, wskazując na "Władcę pierścieni" i "Matriksa". Eisner ostatecznie dał "Piratom" zielone światło, ale wymógł usunięcie kilku droższych scen lub tych najbardziej przywodzących na myśl atrakcje z parku rozrywki.

Kluczową kwestią okazało się obsadzenie kapitana Jacka Sparrowa, głównego bohatera filmu. Rolę pisano z myślą o Hugh Jackmanie. Jednak producenci chcieli obsadzić kogoś o wiele bardziej znanego. Bruckheimer zaproponował Johnny'ego Deppa. Aktor nie był zachwycony scenariuszem. Niby to film o piratach, a nikt nie szuka skarbu, a bunt załogi odbywa się poza kadrem. Dostrzegł jednak potencjał w postaci Sparrowa i znalazł do niego odpowiedni klucz. Podczas przygotowań stwierdził, że piraci z XVIII wieku byli niczym gwiazdy rocka. Dlatego swój występ oparł o Keitha Richardsa z zespołu Rolling Stones. Producenci, w tym Bruckheimer, byli zaniepokojeni jego podejściem. Największe obawy miał znów Eisner, który w pewnym momencie zarzucił Deppowi, że ten "rujnuje film". Gdy sprawa stanęła na ostrzu noża, aktor - jak później przyznał w wywiadzie dla Los Angeles Times - powiedział: "Słuchajcie, to moje wybory. Wiecie, jak pracuję. Albo mi zaufajcie, albo kopnijcie mnie w tyłek". Po chwili dodał: "Na szczęście nie zrobili tego drugiego".

W roli złego kapitana Hectora Barbossy Verbinsky widział Roberta De Niro. Ten odmówił, mając na uwadze komercyjne porażki wcześniejszych filmów o piratach. Wobec tego reżyser zdecydował się na swój drugi wybór: Geoffreya Rusha. Verbinsky wybrał właśnie jego, ponieważ uważał, że stworzy on zabawną postać jednowymiarowego złoczyńcy. Rush tymczasem widział w Barbossie głównego bohatera filmu, postać tragiczną. Sam opracował przeszłość swojej postaci, by nadać jej dramatyczny rys. Barbossa, jako jedyna postać obok Sparrowa, pojawiła się we wszystkich filmach serii. Natomiast De Niro przyznał po premierze, że żałuje swej decyzji. Dlatego też przyjął kolejną rolę pirata, jaką mu zaoferowano i tak oto znalazł się w obsadzie "Gwiezdnego pyłu".

W pozostałych bohaterów wcielili się Orlando Bloom, będący właśnie u szczytu popularności dzięki roli Legolasa w trylogii "Władcy pierścieni", oraz Keira Knightley, nastoletnia brytyjska gwiazda komedii "Podkręć jak Beckham". Pierwszy zagrał Willa Turnera, młodego pomocnika kowala i postać w stylu Errola Flynna, mającą być przeciwwagą dla Sparrowa. Bloom został zachęcony do udziału w castingu przez Rusha, z którym pracował przy filmie "Ned Kelly". Z kolei Knightley była odkryciem dla Verbinsky'ego, który nie widział wcześniej żadnego z jej filmów. Podczas castingu zrobiła jednak na reżyserze tak duże wrażenie, że ten bez mrugnięcia okiem zaproponował jej rolę Elizabeth Swann, córki gubernatora i wyzwolonej dziewczyny, zafascynowanej piratami, która miała pecha urodzić się w XVIII wieku.

Film na początku nie był planowany jako początek serii. Według Rusha na planie "Klątwy Czarnej Perły" dało się wyczuć pewnego rodzaju cynizm - większość ekipy podchodziła do produkcji jak do kolejnej głupotki opartej na kolejce górskiej z Disneylandu. Jak wspominał w wywiadzie dla portalu Gizmodo, na pierwszej stronie draftu scenariusza widniał po prostu ogromny napis "Piraci z Karaibów", bez żadnego podtytułu. Ten został dodany dopiero później. "Byliśmy bardzo nisko na liście letnich premier. Na szczęście Jerry Bruckheimer jest bardzo pomysłowym i kreatywnym producentem. Wytężył wzrok i dostrzegł przełom w filmach o piratach".

Przełom rzeczywiście nastąpił. "Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły" debiutowali 28 czerwca 2003 roku w kalifornijskim Disneylandzie. 9 lipca film wszedł do ogólnokrajowej dystrybucji i podbił serca widzów. Zarobił ponad 654 miliony dolarów. Krytycy byli w większości zadowoleni. Największe pochwały zebrał Depp, którego kreacja zdominowała film. Niektórzy narzekali jednak, że "Klątwa..." przypomina im kolejkę górską - przyjemną na raz czy dwa, ale nudną po rozciągnięciu do ponad dwóch godzin. Film nominowano do wielu nagród, w tym pięciu Oscarów. Szansę na złotą statuetkę miał także Depp, który przegrał jednak z Seanem Pennem za "Rzekę tajemnic".

Sukces "Klątwy Czarnej Perły" dał zielone światło dla kolejnych części serii. Chociaż historia Willa Turnera i Elizabeth Swann zamknęła się w "Skrzyni umarlaka" (2006) i "Na krańcu świata" (2007), Depp i Rush powrócili jeszcze dwa razy: w "Na nieznanych wodach" (2011) i "Zemście Salazara" (2017). Seria przyniosła łącznie 4,5 miliarda zysku. Jednak każda kolejna część spotykała się z coraz gorszym przyjęciem. Za "Zemstę Salazara" Depp otrzymał nawet nominację do Złotej Maliny.

Seria tymczasem znalazła się w limbo. Od czasu do czasu ktoś wyrazi chęć wzięcia udziału w kolejnej części lub zaprzeczy, by słyszał o planach powstania takowej. Depp zaznaczył, że nie ma zamiaru wracać do roli Sparrowa - ma to związek z tym, jak Disney potraktował go przy okazji procesu, jaki wytoczyła mu Amber Heard, jego była żona. W 2020 roku zapowiedziano powstanie spin-offu z żeńską obsadą, a do roli głównej zakontraktowano Margot Robbie. Aktorka przyznała jednak pod koniec 2022 roku, że projekt nie jest dalej rozwijany. Mimo to Bruckheimer wspomina od czasu do czasu o serii i zapewnia, że jeszcze o niej usłyszymy.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy