Najgorętsze premiery lata
Wakacje 2016 roku nie dopisały pod względem premier kinowych. Na duże ekrany trafiły wtedy nieudane powroty popularnych serii filmowych ("Ghostbusters. Pogromcy duchów", "Jason Bourne"), niechciane sequele ("Iluzja 2") oraz totalne kurioza ("Sausage Party"). Z perspektywy czasu wydaje się, że wszystko co dobre, trzymano na nadchodzące wakacje, które pod względem filmowym zapowiadają się nader atrakcyjnie. Oto nasza lista najbardziej wyczekiwanych premier lata 2017 roku.
Edgar Wright jest jednym z najbardziej utalentowanych współczesnych reżyserów. Jego filmografię zamyka komedia "To już jest koniec" z 2013 roku. Po jej premierze autor rozpoczął przygotowania do ekranizacji komiksu "Ant-Man", z której ostatecznie zrezygnował z powodu różnic artystycznych. Jednakże najbardziej widowiskowe sceny tego filmu są pomysłami właśnie Wrighta. Wcześniej Brytyjczyk udowodnił, że znakomicie odnajduje się w pastiszach gatunkowych: od zombie horroru przez kumpelski akcyjniak do filmu o inwazji obcych. W "Baby Driver" Wright bierze na warsztat heist movie. Dodać do tego obsadę z Kevinem Spacey'im, Jamiem Foxxem i Jonem Hammem na czele, wspaniałą ścieżkę dźwiękową i zdolność reżysera do zabaw formalnych oraz idealnego zestawiania muzyki z akcją dziejącą się na ekranie, a szybko można dojść do wniosku, że najlepszy film lata możemy otrzymać już w jego pierwszy weekend.
Niektórzy mogą być zmęczeni ciągłym odświeżaniem serii o Spider-Manie. Trylogia z Tobey'im Maguire'em z perspektywy czasu wydaje się nieznośnie kiczowata (szczególnie jej trzecia część), z kolei dwa filmy z Andrew Garfieldem stały się ofiarą nieudanej próby zbudowania kinowego uniwersum. Tym razem wydaje się, że film nie może się nie udać. "Homecoming" jest piętnastą częścią Kinowego Uniwersum Marvela, a Tom Holland zadebiutował w roli pajęczego herosa w 2016 roku w filmie "Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów". Chociaż na ekranie pojawił się na zaledwie kilkanaście minut, według wielu to on skradł seans pozostałym superherosom. Tutaj ma dla siebie cały film, a partnerować będą mu między innymi Michael Keaton, dawny odtwórca roli Batmana, tym razem jako antagonista Vulture, oraz ikona uniwersum Robert Downey Jr. ponownie jako Tony Stark. Do trzech razy sztuka? Przekonamy się już 14 lipca.
Reboot/prequel klasycznego filmu science-fiction "Planeta małp" - "Geneza planety małp" - okazał się jedną z największych niespodzianek 2011 roku. Zachwycały efekty specjalne, zadziwiająco wzruszająca historia, a przede wszystkim Andy Serkis, który dzięki technologii motion capture wcielił się w szympansa Caesara - przyszłego przywódcę buntu przeciwko ludzkości. Jego sequel "Ewolucja planety małp" z 2014 roku, chociaż wizualnie równie zachwycający, nie powtórzył w pełni sukcesu poprzednika. "Wojna o Planetę Małp" ma być zwieńczeniem trylogii i nadzieje na powtórkę z 2011 roku są ogromne. Zachwyca zwiastun, w którym Caesar staje naprzeciw oszalałego z nienawiści do małp Pułkownika, granego przez ogolonego na łyso Woody’ego Harrelsona z szaleństwem wypisanym na twarzy. Przy poprzednich dwóch filmach głośno mówiło się o nominacji do Oscara dla Serkisa. Czy to będzie ten występ, który przyniesie odtwórcy roli Golluma pierwszą w historii szansę na nagrodę Akademii za rolę postaci wygenerowanej cyfrowo?
Christopher Nolan jest twórcą, mówiąc delikatnie, kontrowersyjnym. Jego filmy można albo pokochać, albo znienawidzić. Fani chwalą jego skłonność do epickich scen akcji, miłości do praktycznych efektów specjalnych i formalnej maestrii. Przeciwnicy skupiają się na scenariuszach - często dwuwymiarowych postaciach, zbyt zagmatwanych intrygach, nadmiernej ilości patosu oraz braku poczucia humoru. W swoim najnowszym filmie Brytyjczyk po raz pierwszy mierzy się z kinem wojennym, gatunkiem wydawałoby się dla niego idealnym. Krytycy spekulują, że epicki obraz opowiadający o ewakuacji alianckich żołnierzy może przynieść Nolanowi pierwszego Oscara w karierze. W obsadzie najwybitniejsi brytyjscy aktorzy: Kenneth Brannagh, Tom Hardy, Cillian Murphy i Mark Rylance.
"John Wick" niespodziewanie okazał się filmem, który odmienił kino sensacyjne. Jawnie czerpiący z produkcji klasy B, a jednocześnie zaskakująco sprawny w kwestii choreografii scen walki i pomysłowy, jeśli chodzi o sposoby, w jakie Keanu Reeves pozbawiał kolejnych złoczyńców życia, szybko stał się wzorem. "Atomic Blonde" to najnowszy film Davida Leitcha, jednego z reżyserów Wicka. Zwiastuny zapowiadają dzieło równie dopracowane wizualne i dynamiczne, przy okazji wzbogacone o pokaźny pierwiastek szaleństwa i z Charlize Theron w miejsce Keanu. Akcja filmu, będącego adaptacją noweli graficznej "The Coldest City", ma miejsce w ostatnich miesiącach Zimnej Wojny. Theron partnerują między innymi James McAvoy, John Goodmann, Sofia Boutella i Toby Jones.
Po dwudziestu latach od premiery "Piątego elementu" Luc Besson powraca do epickiego kina science fiction. Twórca "Leona Zawodowca" ostatnio zajmował się głównie produkowaniem kolejnych filmów, a jego ostatnie próby reżyserskie nie umywały się do dzieł, które przyniosły mu międzynarodową popularność. Adaptacja francuskiego komiksu "Valerian", opowiadającego o parze agentów podróżujących w czasie, ma szansę to zmienić. Zwiastun zachwyca wyglądem nowych kosmicznych światów i przepychem, z którego kino Bessona słynęło od zawsze. Reżyser od lat starał się nakręcić adaptację "Valeriana". 4 sierpnia przekonamy się, czy film okaże się jego wielkim powrotem, czy też najdotkliwszą (budżet 210 milionów dolarów jest największym w historii kina francuskiego) porażką.
Po latach adaptacja najsłynniejszego cyklu książek autorstwa Stephena Kina trafia w końcu na duży ekran. Pierwsze próby podjął J. J. Abrams jeszcze dziesięć lat temu, później projekt przejął Ron Howard. Ostatecznie reżyserem został Duńczyk Nikolaj Arcel, odpowiedzialny między innymi za nominowanego do Oscara "Kochanka królowej". "Mroczna wieża" ma dać początek nowej franczyzie, w skład której wejdą filmy oraz seriale telewizyjne. Oczywiście, wiele wytwórni przejechało się na planowaniu większego uniwersum przed premierą jego pierwszej odsłony. W tym wypadku możemy chyba jednak udzielić kredytu zaufania. Dla nieprzekonanych pozostaje argument w postaci obsady - dla Idrisa Elby i Matthew McConaughey’a (tutaj w roli zła wcielonego) zawsze warto iść do kina.
Ok, w tym wypadku przyznaliśmy miejsce na liście trochę na wyrost. Zwiastun nie zapowiada nic wybitnego. Ot, kolejny film, w którym Samuel L. Jackson bije rekord wypowiedzianych przekleństw. Polski tytuł niespecjalnie zachęcający. Ale nawiązujący do hitu z Kevinem Costnerem i Whitney Houston z 1993 roku plakat jest wybitny. Jeśli podczas seansu filmu akcji "Bodyguard: Zawodowiec" zaśmiejemy się kilka razy tak mocno, jak na widok Ryana Reynoldsa niosącego Samuela L. Jacksona (wszyscy zaczęliśmy wtedy nucić piosenkę "I Will Always Love You"), to warto będzie wybrać się do kin.