Reklama

​Meryl Streep: Grając w filmie "Diabeł ubiera się u Prady", czuła się nieszczęśliwa

​Meryl Streep przy okazji zbliżającej się 15. rocznicy premiery filmu "Diabeł ubiera się u Prady" opowiedziała o traumatycznym doświadczeniu, jakim było zagranie demonicznej Mirandy Priestly. Gwiazda wyjawiła, że podczas pracy na planie odczuwała głównie negatywne emocje. "Kiedy w przerwach między zdjęciami siedziałam w swojej przyczepie, czułam się naprawdę nieszczęśliwa. Słyszałam, jak wszyscy wokół się śmieją i dobrze bawią, a ja byłam przygnębiona" - wyznała.

​Meryl Streep przy okazji zbliżającej się 15. rocznicy premiery filmu "Diabeł ubiera się u Prady" opowiedziała o traumatycznym doświadczeniu, jakim było zagranie demonicznej Mirandy Priestly. Gwiazda wyjawiła, że podczas pracy na planie odczuwała głównie negatywne emocje. "Kiedy w przerwach między zdjęciami siedziałam w swojej przyczepie, czułam się naprawdę nieszczęśliwa. Słyszałam, jak wszyscy wokół się śmieją i dobrze bawią, a ja byłam przygnębiona" - wyznała.
Meryl Streep jako Mirandy Priestly /20thCentFox/Courtesy Everett Collection /East News

Słynna komedia "Diabeł ubiera się u Prady" 19 czerwca będzie obchodzić 15. rocznicę premiery. Jedną z gwiazd nakręconej w 2006 roku produkcji była Meryl Streep, która wcieliła się w despotyczną, siejącą postrach wśród podwładnych, redaktorkę naczelną fikcyjnego modowego magazynu "Runway". Widzowie pokochali diaboliczną Mirandę Priestly w interpretacji Streep, która za swój występ otrzymała Złoty Glob oraz kolejną w karierze nominację do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej.

Choć kreacja aktorska Streep dostarczyła widzom mnóstwa rozrywki, dla niej samej wcielenie się w wyniosłą i złośliwą bohaterkę nie było komfortowe. Wspominając pracę nad filmem, trzykrotna laureatka Oscara ujawniła, że granie podłej szefowej okazało się wyjątkowo nieprzyjemnym doświadczeniem. "Kiedy w przerwach między zdjęciami siedziałam w swojej przyczepie, czułam się naprawdę nieszczęśliwa. Słyszałam, jak wszyscy wokół się śmieją i dobrze bawią, a ja byłam przygnębiona" - wyznała Streep w wywiadzie udzielonym "Entertainment Weekly".

Reklama

Gwiazda zdradziła, że w swojej pracy nad rolą pani Priestly zastosowała osławioną "Metodę" - kontrowersyjną technikę gry aktorskiej opracowaną przez Lee Strasberga. Polega ona na wykorzystywaniu przez aktora inspiracji z własnego życia, by kreując postać pozostać w zgodzie z realizmem psychologicznym. Chcąc dostosować się do reguł "Metody", musiała m.in. odizolować się od reszty obsady. "To było okropne doświadczenie! I to był ostatni raz, kiedy pracowałam nad rolą posługując się "Metodą". Byłam wtedy potwornie przygnębiona. Ale dzięki tej roli zrozumiałam, że to jest cena, jaką się płaci za bycie szefem" - dodała.

W rozmowie z "Entertainment Weekly" o wspólnej pracy nad filmem opowiedziała również Emily Blunt, która zagrała ambitną asystentkę bohaterki Streep. "Meryl jest towarzyska i zabawna, jak diabli. Tym bardziej żałowaliśmy, że musiała usunąć się w cień. Ale nie było tak, że pozostawała dla nas całkowicie niedostępna. Można było podejść do niej i opowiedzieć jej o zabawnej rzeczy, która właśnie się zdarzyła, a ona z uwagą słuchała. Nie sądzę jednak, żeby czerpała radość z bycia na planie w taki sposób" - zaznaczyła aktorka.

PAP life
Dowiedz się więcej na temat: Meryl Streep
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy