Reklama

Magdalena Cielecka: Eksperymenty z fizycznością

Uroda beznamiętnej blondynki predestynuje ją do ról wyrachowanych femme fatale. Obchodząca 50. urodziny Magdalena Cielecka uniknęła jednak pułapki zbyt oczywistych klasyfikacji i dzięki nieustannym eksperymentom - zarówno przed kamerą, jak i na teatralnych deskach - stała się uosobieniem kobiety dojrzałej. Jak zmieniała się w trakcie kariery?

Uroda beznamiętnej blondynki predestynuje ją do ról wyrachowanych femme fatale. Obchodząca 50. urodziny Magdalena Cielecka uniknęła jednak pułapki zbyt oczywistych klasyfikacji i dzięki nieustannym eksperymentom - zarówno przed kamerą, jak i na teatralnych deskach - stała się uosobieniem kobiety dojrzałej. Jak zmieniała się w trakcie kariery?
Magdalena Cielecka /Andreas Rentz /Getty Images

Aktorski debiut? Rola Dziecka w "Ich czworo" Gabrieli Zapolskiej na deskach Starego Teatru w Krakowie. "Poślizgnęłam się na scenie i ku uciesze publiczności wywinęłam orła. Myślałam, że się spalę ze wstydu, że wszystko się skończyło. A to był dopiero początek" - tak Magdalena Cielecka wspominała teatralny debiut w rozmowie z "Tele Tygodniem".

Na kinowym ekranie po raz pierwszy pojawiła się cztery lata później w filmie Barbary Sass-Zdort "Pokuszenie", gdzie zagrała zakonnicę zakochaną w księdzu. Krytycy już wtedy dostrzegli w aktorstwie Cieleckiej coś, co później stało się jej "znakiem firmowym" - subtelność, a zarazem dojrzałość.

Reklama

Po latach Magdalena Cielecka nazwała występ w "Pokuszeniu" przełomowym momentem zawodowego życia. Miała przy tym świadomość, że sukces ekranowego debiutu to w o wiele większym stopniu zasługa świadomej reżyserki niż geniuszu niedoświadczonej aktorki. "To Barbara stworzyła tę postać. Ja właściwie jej nie zbudowałam. To ona ją wymyśliła, najpierw na etapie scenariusza, a potem ją ‘ulepiła’ ze mnie" - Cielecka zachowała trzeźwą ocenę tamtych czasów.

"Ten debiut od razu wywindował mnie na inny poziom. Dzięki tej roli nie musiałam pokonywać tych pierwszych szczebelków kariery. Od razu stałam się kimś, z kim rozmawia się inaczej niż z osobą, która kilka miesięcy wcześniej skończyła szkołę aktorską i osobą, której proponuje się już nieco inne role niż debiutantom. Ominęłam cały etap grania ‘ozdobniczego’ czy godzenia się na wszystkie propozycje. Ale rola w ‘Pokuszeniu’ ustawiła również moje myślenie o aktorstwie. Wiedziałam, że skoro wystartowałam w taki sposób, to nie mogę sobie pozwolić na obniżanie lotów. Czułam, że każdą następną propozycję muszę oglądać niemalże pod lupą" - opowiadała w rozmowie z "Tele Tygodniem".

Uroda chłodnej blondynki

Szybki sukces nie przełożył się jednak na kolejne zawodowe propozycje. Cielecka twierdzi, że nie otrzymywała nowych ról z powodu specyfiki polskiej kinematografii końca XX wieku. "W tym czasie nie było ciekawych ról dla dziewczyn. Kręcono głównie męskie, dość agresywne filmy. Ten czas ‘przeczekałam’ w Starym Teatrze w Krakowie, gdzie dostawałam sporo ról, i w Teatrze Telewizji" - tłumaczyła.

Aktorka wystąpiła wtedy tylko w serialu Kazimierza Kutza "Sława i chwała" oraz dwóch filmach: "Amoku" Natalii Korynckiej i "Jak narkotyk" Barbary Sass-Zdort. "Dziś pewnie miałabym znacznie większy problem, by nie ulec pokusie przyjęcia którejś z wielu  propozycji" - przyznawała po latach.

Paradoksalnie uroda chłodnej blondynki i dystans sprawiły, że stała się więźniem własnego wizerunku. Choć w kinie próbowała zmierzyć się z lżejszym gatunkiem - w 2000 roku zagrała w komedii romantycznej "Zakochani" w reżyserii Piotra Wereśniaka - najczęściej proponowano jej tak zwane "trudne role". I tak, już kilka miesięcy po "Zakochanych" widzowie oglądali ją jako ekscentryczną Ankę w "Egoistach" Mariusza Trelińskiego - jednej z goręcej oczekiwanych i intrygujących premier 2001 roku.

Dwa lata później Cielecka przyjęła rolę w ekranizacji głośnej powieści Leona Wiśniewskiego "S@motność w sieci". "Projekt wydał mi się bardzo ciekawy ze względu na możliwość stworzenia niebanalnej roli. [..] Kiedy dostałam propozycję zagrania w ‘S@motności w sieci’, bardzo się ucieszyłam, bo to historia opowiadająca o świecie, w którym żyjemy. Ale najważniejsza jest oczywiście historia dwojga spotykających się ze sobą ludzi, ich emocji, zmagań, stawiania sobie pytań. I to też jest film o cnocie zdrady" - wspominała.

Po cichu marzyła jednak o zmianach: "Dotąd grałam role na wysokich emocjach, skrajne, najczęściej histeryczne. Teraz marzą mi się role spokojniejsze, pełne emocji... powiedziałabym romantycznych. Mam potrzebę grania kobiet dojrzałych". I taką właśnie zagrała w filmie "Wenecja" Jana Jakuba Kolskiego, opowiadającym odrealnianą nieco historię o ogromnej sile marzeń. Cielecka wcieliła się w nim w kobietę dojrzewającą do trudnej roli macierzyństwa.

Serial, ale nie lifestyle’owy

Serialowe epizody, zawsze dokładnie przemyślane, towarzyszyły jej niemal od początku kariery. W 2003 roku w "Defekcie" pojawiła się jako młoda i ambitna pani prokurator. Później przyszedł czas na "Oficera", "Bożą podszewkę" i przebojową "Magdę.M". Cielecką mogliśmy podziwiać w tak różnorodnych produkcjach, jak współczesny "Hotel 52" czy historyczny "Czas honoru".

Od trzech lat aktorkę regularnie oglądać możemy w ambitnych telewizyjnych produkcjach. Najpierw była rola patolog Ewy Siedleckiej w "Prokuratorze". "Nie jest to kolejny serial lifesyle’owy, cieszący ładnym obrazkiem. Opowiada o mrocznych, trudnych, niewygodnych rzeczach. Zamiast przytulnych kawiarni, zobaczymy prosektorium. Zamiast żywych kolorów - mrok, ciemne zaułki, w których popełniono zbrodnię" - w rozmowie z "Tele Tygodniem" zaznaczała daleki od telenowelowej konwencji charakter produkcji.

W miniserialu HBO "Pakt" wcieliła się w żonę brata głównego bohatera. I znów, uzasadniając decyzję o przyjęciu roli, Cielecka wskazywała na mroczny charakter produkcji - według niej "Pakt" był historią "iście Fincherowską". "Kiedy czytałam scenariusz, moim pierwszym skojarzeniem był film ‘Siedem’" - mówiła agencji PAP Life, dodając, że w serialu znajdziemy wiele biblijnych motywów.

Oglądaliśmy ją również w drugoplanowej roli pierwszym sezonie serialu Canal+ "Belfer" oraz na pierwszym planie w historycznej produkcji TVN-u "Belle Epoque", gdzie znów wcieliła się w femme fatale. "To niejednoznaczna, tajemnicza postać. Taka bohaterka pozostawia pole do wątpliwości" - cieszyła się Cielecka, Aktorka miała tu okazję zaprezentować się widzom w arystokratycznych strojach z epoki. "Ja jestem od ‘belle’, oni [mężczyźni] są od ‘noir’" - takim zgrabnym bon motem określiła swoją rolę w serialu.

Od Starego do Nowego

"Teatr jest dla mnie jak dom, rodzina, małżeństwo, zaś praca przed kamerą - w filmie czy telewizji jest rodzajem takiego trochę skoku w bok, romansu, który jest odświeżający, rozwijający i daje zupełnie inne emocje. Ale później się wraca do tego małżeństwa, do tych kapci, bo tu jest baza" - plastycznie opisała związek z teatralną sceną w rozmowie z Polską Agencją Prasową.

Do 1998 roku Cielecką mogliśmy oglądać na deskach krakowskiego Starego Teatru, gdzie zagrała m.in. tytułową rolę w "Iwonie, księżniczce Burgunda" Grzegorza Jarzyny (spektakl wyreżyserował pod pseudonimem Horst Leszczuk). Następnie weszła w skład zespołu warszawskiego Teatru Rozmaitości. Tam rozpoczął się kolejny etap jej teatralnej kariery.

Przełomem okazała się rola w spektaklu "4.48 Psychosis", opartym na ostatnim tekście angielskiej dramatopisarki Sarah Kane, który pisarka opublikowała tuż przed samobójczą śmiercią.

"W 2002 roku tak zwanego brutalizmu i naturalizmu na scenie - czy to dotyczącego ciała, nagości, ale także wulgaryzmów, czy mówienia o cierpieniu, o depresji w sposób bardzo dosłowny i naturalistyczny - było niewiele. To rzeczywiście robiło wtedy wrażenie w teatrze i było czymś nowym" - Cielecka przyznawała po latach w rozmowie z RMF FM.

To nie z nazwiskiem Jarzyny kojarzyć będziemy jednak najważniejsze sceniczne dokonania Cieleckiej, tylko z inną gwiazdą teatralnej reżyserii - Krzysztofem Warlikowskim. Już w 2003 roku aktorka znalazła się w obsadzie "Burzy"; następnie przyszły role w "Dybuku", głośnych "Aniołach w Ameryce", wreszcie w "(A)polloni" (nagroda aktorska na festiwalu Boska Komedia "za odwagę w - zaskakującym - przedstawieniu poświęcania wychodzącego poza rolę ofiary").

Teatralne role Cieleckiej celnie podsumował w "Przekroju" Łukasz Drewniak. "W kobietach Cieleckiej jest upór - bycia piękną, inną i najpotężniejszy - upór niezależności. Cielecka wygląda jak aktorka Bergmana, ale gra nowocześnie, operuje ostrymi kontrastami skokami napięć i emocji (...) Gra dynamicznie, drażni i denerwuje swoją obecnością na scenie czy w filmowym kadrze, tak jak kiedyś robiła to Krystyna Janda. W przeciwieństwie do młodej Jandy Cielecka pamięta jednak o niebezpieczeństwie zaszufladkowania, dlatego co rusz ucieka od swego emploi, eksperymentuje z fizycznością" - krytyk pisał już w 2001 roku, niejako antycypując przyszłe role aktorki.

Eksperymenty z fizycznością

Aktorka powoli zbliża się do wieku, w którym oferowane będą jej role dojrzałych kobiet. Jedną z nich zagrała w "Gwiazdach" Jana Kidawy-Błońskiego, gdzie oglądaliśmy ją w roli matki głównego bohatera.

W związku z faktem, że akcja "Gwiazd" rozgrywa się na przestrzeni paru dekad, Cielecką oglądaliśmy na ekranie zarówno jako 19-letnią dziewczynę,  jak i 60-letnią kobietę. "To dla aktora, a zwłaszcza aktorki, jest bardzo atrakcyjne i inspirujące, bo wiąże się ze zmianą fizyczności, wyglądu" - mówiła Polskiej Agencji Prasowej.

Eksperymenty z fizycznością, o których w 2001 roku pisał recenzent "Przekroju", nabrały nieco innego znaczenia. Teraz chodzi raczej o cielesne wpasowanie się w określoną grupę wiekową.

"Bardzo mi zależało, żeby ciało podążało za tym, co zrobi charakteryzator na mojej twarzy. Chciałam nadać mojemu ciału, które wygląda dość szczupło i sprawnie - taką mam też motorykę - pewnego rodzaju ciężkości, wyhamować je. Pogrubiano mnie w ten sposób, żeby wraz z upływem lat dodawać mi pupy, ramion, pleców. Wszystko po to, żeby to było wiarygodne (...). Chciałam po prostu zmienić siebie, także w ciele, nadać mu innego sposobu poruszania się" - tłumaczyła Cielecka.

Z kolei w familijnym filmie "Dzień czekolady" Cielecką zobaczyliśmy... z brodą. Aktorka zagrała bowiem mężczyznę.

"'Dzień czekolady' to kino wartości. Z tego właśnie powodu, oczywiście poza faktem, że miałam możliwość zagrania mężczyzny, zdecydowałam się na udział w tym projekcie. Film w sposób subtelny mówi o sprawach ważnych, a także oswaja ze stratą i pokazuje, jak radzić sobie z życiowymi problemami. Dzień czekolady traktuje o zaniedbanej sferze relacji pomiędzy dorosłymi a dziećmi. Dotyka tematów, do których dorośli nie dopuszczają dzieci, a przecież one także je przeżywają" - tak o filmie mówił aktorka.

Od kilku lat Cielecka wciela się w Joannę Chyłkę, tytułową bohaterkę serialu na podstawie powieściowego cyklu Remigiusza Mroza. Postać ta odzwierciedla to, co Cielecka szuka w swoich rolach. Słynna mecenas jest pewną siebie kobietą, która zawsze walczy o swoje i nie boi się walczyć w męskim świecie.

Zobacz również:

Młoda polska aktorka nago. Starszy partner zawstydzony

Zbyt realistyczne sceny erotyczne? Mówił o niej cały świat

Rozwiódł się dla niej z żoną. Dlaczego porzucił ją i ich córkę?

Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Magdalena Cielecka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama