Magdalena Boczarska o "Heaven in Hell": Przekroczyłam wiele własnych granic
Na ekrany kin trafił właśnie romans "Heaven in Hell" w reżyserii Tomasza Mandesa z Magdalena Boczarską w roli głównej. Z okazji premiery mieliśmy okazję porozmawiać z ekranową Olgą, która opowiedziała nam o kulisach powstania produkcji. Jak przyznała, nie był to dla niej projekt jak każdy inny. - Ten film w ogóle był dla mnie trudny, z wielu powodów. Przekroczyłam wiele własnych granic. Stanęłam twarzą w twarz z kontekstem przemijania, bo do tej pory się nad nim nie zastanawiałam - stwierdziła w rozmowie z Interią.
Olgę (Magdalena Boczarska) i Maksa (Simone Susinna) dzieli 15 lat różnicy. Ona - kobieta sukcesu o ugruntowanej pozycji, matka dorosłej córki, on - przystojny, młody mężczyzna czerpiący z życia garściami i żyjący chwilą. Zdawać by się mogło, że te dwa odmienne światy nigdy się nie spotkają, a jednak los postawił ich sobie na drodze.
Olga nie potrafi poradzić sobie z mieszanką sprzecznych uczuć, które nią targają: poczuciem odpowiedzialności, wstydu, namiętności i tęsknoty za czymś, czego do tej pory nie doświadczyła. Natomiast Maks w uświadamia sobie, że życie z dnia na dzień już mu nie odpowiada, a kobieta, którą spotkał jest miłością jego życia. Kiedy skrywane tajemnice wyjdą na jaw, jeszcze bardziej skomplikują życie kochanków.
Główne role w filmie grają Magdalena Boczarska i Simone Susinna, znany z erotycznych produkcji "Kolejne 365 dni" i "365 dni: Ten dzień". Na ekranie zobaczymy również: Katarzynę Sawczuk, Sebastiana Fabijańskiego i Janusza Chabiora.
***
Sylwia Pyzik: W filmie "Heaven in Hell" pani bohaterka Olga wykonuje z partnerem skok ze spadochronem. Czy w tej scenie zastąpiła panią dublerka?
Magdalena Boczarska: - Skoczyłam sama. Ale wiesz, w "Mission Impossible" jest taka scena, gdy Tom Cruise wyjeżdża na platformie na motorze, skacze w przepaść, porzuca motor i skacze dalej na spadochronie, więc to, co ja zrobiłam, skacząc w tandemie, naprawdę nie jest żadnym wyczynem (śmiech).
Dobrze, ale czy to był pani pierwszy skok?
- Tak, pierwszy i wykonaliśmy od razu kilka (śmiech). Bardzo lubię wyzwania. Samej by mi to pewnie nie przyszło do głowy. Raczej uznałabym, że nie ma co ryzykować, chociaż tandem wydaje się być bezpieczną sprawą. Niemniej jednak powierza się swoje życie drugiej osobie. Nie wiedziałam wcześniej, że Hel to jest bardzo wąskie miejsce na taki skok, dużo wody dookoła. Znajduje się zresztą na liście najbardziej atrakcyjnych miejsc do skoków, bo naprawdę wygląda to z góry spektakularnie. Alternatywą dla mojego skoku było zrobienie tego na ekranie zwanym green box, w studio, co nie dałoby takiego naturalnego efektu. A tak zrobiłam coś nowego, w pewnym sensie wyzwalającego dla mnie, poza tym czułam się zaopiekowana i w dobrych rękach, więc to była po prostu fajna przygoda.
Tak jak pani wspomniała, znaczna część akcji rozgrywa się na Helu. Czy nadmorski krajobraz stanowi istotny element tej historii?
- Zdecydowanie, zwłaszcza że to obraz opowiadający o emocjach i namiętnościach. Ważna jest nie tylko przyroda, ale także różne jej oblicza - od słońca, przez pochmurności, wichry, sztormy - to wszystko ma ogromne znaczenie i wpływa na odbiór, buduje nastrój. Udało się nam uzyskać taką 'skandynawskość' w obrazie i to był zamierzony efekt. Film odbiera się wieloma zmysłami, a jednocześnie jest to przede wszystkim obraz, więc te zdjęcia miały ogromne znaczenie. Ta historia po prostu musiała się wydarzyć właśnie tam.
Kim jest Olga, główna bohaterka filmu?
- Olga jest kobietą po przejściach, o dość zamrożonej emocjonalności, przeżyła traumę. Wiemy też, że ma dość trudne relacje ze swoją córką. Wydawałoby się, że jest pogodzona ze swoim życiem, ale los nagle stawia jej na drodze życiowy zakręt, który będzie musiał ją na nowo zdefiniować, także pod kątem postrzegania samej siebie. Staje przed pytaniem, czy da sobie szansę, w pełnym tego słowa znaczeniu. Dla mnie priorytetem przy budowaniu tej postaci było, stworzenie bohaterki wielowymiarowej i nieidealnej. Wydawało mi się, że tylko wtedy widz będzie miał szansę się z nią utożsamić.
- Lubię powtarzać, że to jest film o miłości i o różnych jej obliczach. Nie chodzi tylko o uczucie do mężczyzny i o to, czy, mówiąc tak kolokwialnie, kobieta po 40-stce może sobie pozwolić na relację z dużo młodszym partnerem. Opowiada także o macierzyństwie i o wielu jego przejawach. Dla mnie to też historia miłości do samego siebie, która jest jedną z najbardziej wymagających i trudnych emocji.
Wraz z Katarzyną Sawczuk stworzyłyście panie iście wybuchowy duet.
- Dla mnie to był absolutny priorytet. Wiedziałam, że jeśli nie uda mi się mojej bohaterki obronić jako matki, to nikt nie podąży za nią jako za kobietą. Sama jestem mamą, co prawda pięciolatka, ale już teraz wiem po sobie, że macierzyństwo to jest jedno wielkie wybaczanie sobie błędów i własnych niedostatków, a także lekcja pokory o sobie samym. Staram się być jak najlepszą mamą, ale często bywam zmęczona, nie mam siły, głupio się wkurzam i ponoszę mniejszy czy większe wychowawcze porażki. Kluczowe było dla mnie, żeby widz zobaczył, że Olga ponosi klęski, ale walczy. Ta wybuchowa mieszanka czyni konflikt dużo bardziej życiowym i wiem też, bo jestem po paru pokazach, że wiele mam ten wątek dotknął.
- Olga i Maja są po traumie, którą wspólnie przeżyły, ale miały inny sposób na poradzenie sobie z nią. Zdecydowaliśmy się na konsultacje terapeutyczno-psychologiczne, by jak najbardziej uwiarygodnić tę relacje. Początkowo Olga była bardziej ofiarą, a ja czułam, że chcę z niej tę ofiarę zdjąć.
Pani ekranowym partnerem jest 29-letni Włoch Simone Susinna. To jego pierwsza tak duża rola. Było to więc spotkanie doświadczonej aktorki i amatora. Jak przebiegała wasza współpraca?
- Były bardzo różne momenty. Poznaliśmy się ponad miesiąc przed pierwszym klapsem. Spędziliśmy ze sobą naprawdę wiele czasu, też z reżyserem i operatorem. W przypadku filmu, który opowiada o namiętności i o chemii, wyczucie się wzajemne to jest trochę taniec zespołowy - musieliśmy złapać wspólny rytm. Reżyser Tomasz Mandes prowadził nas za rękę. Oczywiście moje doświadczenie odegrało jakieś znaczenie, ale Simo miał też olbrzymią chęć zbudowania wiarygodnej postaci i pracy nad tym. Być może warsztat ma niezbyt duży, bo zagrał do tej pory w jednej produkcji, ale nieprzypadkowo został wybrany i znalazł się przed kamerą, ma bardzo duży potencjał i to było mocno wyczuwalne. Musieliśmy się wzajemnie przez to przeprowadzić i myślę, że dałam mu od siebie bardzo dużo, ale też wiele dostałam od niego. Bardzo ważną rolę w tym wszystkim odegrał reżyser. Mam nawet taki filmik, kiedy idziemy razem na plan i on trzyma mnie za jedną rękę, a jego za drugą. Tego filmu i tej historii nie byłoby, gdyby ta opowieść, na poziomie scenariusza, nie zarezonowała z nami. Chodziło o to, żeby po prostu przed tą kamerą być, a nie grać.
Mieli państwo do zagrania wiele bardzo intymnych scen. Czy realizacja ujęć tego typu jest dla pani trudniejsza od innych?
- Każda scena jest trudna inaczej. Wiadomo, że kontekst nagości jest sferą zarezerwowaną dla najbliższych osób. Z czasem człowiek musi się przyzwyczaić do przełamywania barier pod tym względem. Ciało jest moim narzędziem pracy, poza tym na planie mieliśmy absolutnie komfortowe warunki.
- Erotyka dla samej erotyki nigdy mnie nie interesowała - musi być przedłużeniem emocjonalności bohaterów. Jeżeli tak się dzieje, wtedy nagość, z mojego, aktorskiego punktu widzenia, nabiera zupełnie innego znaczenia. Naszą ambicją było nakręcenie tych scen w bardzo piękny sposób, jakby były osobnymi bohaterami filmu. Czy są trudne w realizacji? Na pewno tak. Jednak czy to jest trudniejsze niż mocna, emocjonalna scena, jaką miałam z Kasią? Chyba nie.
- Ten film w ogóle był dla mnie trudny, z wielu powodów. Przekroczyłam wiele własnych granic. Stanęłam twarzą w twarz z kontekstem przemijania, bo do tej pory się nad nim nie zastanawiałam. Wiem, że jestem postrzegana jako atrakcyjna kobieta, ale ten film, bo taki też był scenariusz, cały czas mi o przemijaniu przypominał - kamera szukała moich zmarszczek, zamiast je ukrywać. To dla mnie emocjonalnie było spore wyzwanie i zostawiło we mnie ślad.
To film twórców "365 dni". Czy przed przyjęciem tej roli miała pani wątpliwości? Jeśli tak, co ostatecznie skłoniło panią do zaakceptowania propozycji?
- Byłam nastawiona zdecydowanie na odmowę. Moja agentka i zaprzyjaźniony producent namówili mnie, żebym dała temu szansę i poszła na spotkanie.
- I po tym pierwszym spotkaniu już wcale mi nie było tak prosto odmówić, bo zobaczyłam po drugiej stronie bardzo świadomych twórców, którzy wiedzieli, w jakim momencie swojej kariery się znajdują. Zobaczyłam osoby, które chcą wyruszyć w zupełnie inną podróż, ale też partnerów do rozmowy, którzy chcą dać mi pole do wspólnej pracy. Takich spotkań odbyliśmy kilka, dały mi takie poczucie, że jeśli nie wezmę w tym udziału, to będę tego po prostu żałować. Lubię myśleć, że intuicja to przejaw Boga w człowieku, a intuicja mi podpowiadała, że dla wielu osób ta historia może być ważna. Lubię, kiedy filmy niosą z sobą, oprócz rozrywki, jakąś wartość dodaną. Przeczuwałam, że ten film ma na to duży potencjał i może być powodem do dyskusji. Nagle się okazuje, że wiele kobiet jest związanych z młodszymi partnerami. Realia mamy, jakie mamy, nie jest to już może szczęśliwie temat tabu, chociaż ciągle mam wrażenie, że kobiety, które są związane z dużo młodszym partnerem, są stygmatyzowane, chociażby w ten sposób, że wytyka się im tę różnicę wieku i wieści, że partner zostawi ją dla młodszej. Wciąż niestety lubimy osądzać i wchodzić z butami w czyjeś życie.
Czy osobiście wkurza Panią czasami, że w Polsce kobiety, podobnie jak Olga, nadal bywają oceniane, a nawet krytykowane za relacje z młodszymi partnerami?
- Oczywiście, że tak. Myślę, że gdyby ludzie bardziej zajęli się sobą, zostawili życia innych i dali im prawo do bycia w relacji, jaka czyni ich szczęśliwymi, żyłoby się nam wszystkim znacznie lepiej. Niestety ten brak tolerancji dla jakiegokolwiek odmiennego punktu widzenia idzie w naszym kraju z samej góry. Szkoda, że ciągle, w XXI wieku trzeba jeszcze o tym rozmawiać. Wracając do "Heaven in Hell" - żyję w dużym mieście i mam wrażenie, że tutaj kobiety często mają większą odwagę do życia po swojemu, na swoich zasadach i związanie się młodszym partnerem nie stanowi takiego tematu. Ale w mniejszych miastach, gdzieś na prowincji, ludzie czują się w pewien sposób stygmatyzowani. Jeśli ten film, chociażby paru osobom może jakoś zawiać w żagle, czy dodać odrobinę otuchy, to myślę, że warto było.
Zobacz również:
"Heaven in Hell": Plejada gwiazd na uroczystej premierze
"Heaven in Hell": Nie tylko seks. Pierwsze reakcje po premierze
Rozpoczął karierę aktorską, grając w "365 dniach". Kim jest Simone Susinna?