Jerzy Bińczycki: Nie posłuchał lekarzy. Zmarł nagle na zawał serca
Dwie role zapewniły mu trwałe miejsce w historii polskiego kina: Bogumił Niechcic w "Nocach i dniach" Jerzego Antczaka i Rafał Wilczur w "Znachorze" Jerzego Hoffmana. W ostatnich latach życia Jerzy Bińczycki poważnie chorował na serce. Lekarze kazali mu się oszczędzać. Nie posłuchał. W poniedziałek mija 25 lat od jego śmierci.
Jerzy Bińczycki urodził się 6 września 1937 roku w Witkowicach pod Krakowem. W młodości nie chciał być aktorem, marzyły mu się studia architektoniczne. Kiedy jednak kolega z liceum Marek Walczewski zdawał do szkoły teatralnej, poszedł razem z nim, chociaż nie przygotowywał się do egzaminów. "Umiał pół 'Bagnetu na broń' i modlił się, żeby o więcej nie pytali" - zdradziła po latach jego żona Elżbieta.
Krakowską PWST ukończył w 1961 roku i otrzymał angaż w Teatrze Śląskim w Katowicach. Cztery lata później wrócił do Krakowa i związał się ze Starym Teatrem, którego aktorem pozostał do końca życia.
Artystą był niezwykłym i pełnym pasji, człowiekiem - nieśmiałym, choć niepozbawionym poczucia humoru. "Teatr uważam za najważniejsze miejsce w mojej działalności" - mawiał, ale to film zapewnił mu popularność, uznanie krytyków i podziw widzów.
Przed kamerą debiutował w "Drugim brzegu" (1962) Zbigniewa Kuźmińskiego. Dwa lata później zagrał więźnia obozu w Oświęcimiu w "Końcu naszego świata" Wandy Jakubowskiej. Przez następne lata wcielał się głównie w drugoplanowe i epizodyczne role. Wśród jego ważniejszych kreacji z tamtego okresu znajduje się "Sól ziemi czarnej" (1969) Kazimierza Kutza, gdzie wcielił się w jednego z braci Basistów.
Na rolę życia musiał poczekać jeszcze kilka lat. W 1975 roku wcielił się w Bogumiła Niechcica w "Nocach i dniach" (1975), zrealizowanej przez Jerzego Antczaka ekranizacji prozy Marii Dąbrowskiej. Reżyser długo nie mógł zdecydować, komu powierzyć tę kreację. "Basia Ptak, kostiumolog, powiedziała mi, że zna aktora, który ma dwa metry wzrostu, okrągłą twarz i nazywa się Bińczycki. Pojechałem do Krakowa, obejrzałem spektakl, w którym grał i zaprosiłem go na kolację. Nie chciał się zgodzić. Ostatecznie dał się przekonać" - wspominał po latach Antczak. "Lubię Bogumiła, ale wierzę, że ta najważniejsza rola jeszcze przede mną" - mówił w wywiadach aktor. W 1977 roku obraz był nominowany do Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny.
Po roli w "Nocach i dniach" Jerzy Bińczycki z powodzeniem kontynuował karierę aktorską. W latach 70. i 80. XX wieku zagrał m.in. w europejskiej koprodukcji "Dagny" (1976), "Zaklętym dworze" (1976) i "Podróży do Arabii" (1979) Antoniego Krauzego, "Zaległym urlopie" (1978) Janusza Zaorskiego, głośnym obrazie "Szpital przemienienia" (1978) Edwarda Żebrowskiego oraz znakomitym serialu Andrzeja Wajdy i Edwarda Kłosińskiego "Z biegiem lat, z biegiem dni..." (1980), w którym wcielił się w Felicjana Dulskiego.
W 1981 roku Bińczycki jeszcze raz stworzył na ekranie wielką kreację - zagrał profesora Rafała Wilczura/znachora Antoniego Kosibę w adaptacji powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza "Znachor", zrealizowanej przez Jerzego Hoffmana. Reżyser nie wyobrażał sobie w tej roli nikogo innego.
"Na czym zasadzała się siła aktorstwa Jerzego Bińczyckiego? Po dziś dzień nie wiem, jakim aktorem był Bińczycki. To banał, jeśli powiem, że dobrym, ale czy wielkim? Na pewno był szlachetnym człowiekiem. To z niego emanowało. Przed kamerą Binio zawsze wydawał się niesłychanie prawdziwy. Wolno mówił, wolno się ruszał" - wyznał Hoffman.
Krytycy pisali, że najważniejszą cechą jego aktorstwa była duchowa dojrzałość, dzięki której nawet grając dla wielomilionowej widowni, potrafił nawiązać kontakt z pojedynczym widzem.
Jeśli chodzi o życie prywatne, to początkowo Jerzy Bińczycki nie miał szczęścia w miłości... Najpierw, jeszcze w czasie studiów w krakowskiej PWST, serce złamała mu Aleksandra Górska, w której zakochał się po uszy. Po ukończeniu szkoły oboje przenieśli się do Katowic i zatrudnili w Teatrze Śląskim. Bińczycki był pewny, że przyjmie jego oświadczyny.
Niestety, ona kochała innego! Kiedy powiedziała mu, że wychodzi za mąż za ich kolegę Andrzeja Szajewskiego, załamał się. W końcu jednak znalazł pocieszenie w ramionach Elżbiety Will, którą w 1965 roku poprowadził do ołtarza. Przeprowadzili się do Krakowa i szaleli z radości, gdy dowiedzieli się, że zostaną rodzicami. Wkrótce po tym, jak ich córka Magda pojawiła się na świecie, rozstali się.
"Małżeństwo to hazard. Mówi się: na całe życie, ale nie zawsze się to spełnia. Ludzie się rozstają. Ja też przeżyłem rozwód" - powiedział Jerzy Bińczycki wkrótce po rozstaniu z Elżbietą Will. "Dom i rodzina to dla mnie najważniejsze wartości, ale... nie wierzę w aktorskie małżeństwa, bo mają małe szanse na przetrwanie" - wyznał.
Minęło prawie 15 lat, zanim znów się zakochał. Kobietą, która sprawiła, że ponownie uwierzył w miłość, była młodsza od niego o ponad 17 lat studentka Uniwersytetu Jagiellońskiego, Elżbieta Godorowska.
Czytaj również: Jerzy Bińczycki szczęście znalazł dopiero po czterdziestce u boku młodszej o 17 lat studentki!
Ich znajomość z czasem przerodziła się w sympatię, potem w uczucie, a w konsekwencji w małżeństwo. "Takiej kobiety szukałem. Zarówno mnie, jak i jej zależało na tym, żeby mieć prawdziwy dom, rodzinę" - stwierdził aktor w rozmowie z magazynem "Pani".
Bińczycki był u boku Elżbiety bardzo szczęśliwy. Łączyła ich nie tylko wielka miłość do sceny, ale też... polityka. Oboje byli działaczami Unii Demokratycznej i Unii Wolności (aktor z ramienia UD kandydował nawet w 1991 roku - bez powodzenia - do Sejmu). Oboje byli też do szaleństwa zakochani w swym synu Janie.
"Kiedy zobaczyłam męża pierwszy raz po porodzie, stał, wpatrzony w naszego synka jak w obrazek i po prostu płakał" - opowiadała Elżbieta Bińczycka.
"Tworzyliśmy typową mieszczańską rodzinę z rytuałem niedzielnych obiadów, podziałem obowiązków... Ale tata nie wprowadzał w domu reżimu. Nie chciał, żebym poszedł jego drogą i został aktorem. Straszył mnie tylko, żartując, że jak nie będę się uczył, to będzie musiał upchnąć mnie jakoś w teatrze jako halabardnika" - wspominał w 15. rocznicę śmierci ojca Jan Bińczycki.
Jerzy Bińczycki nie chciał, by syn poszedł w jego ślady
W ostatnich latach życia Jerzy Bińczycki poważnie chorował na serce. Lekarze kazali mu się oszczędzać. Nie posłuchał. W czerwcu 1998 roku zgodził się zostać dyrektorem Starego Teatru. "Nowa funkcja była dla niego zbyt wielkim stresem i obciążeniem" - mówił później Jerzy Hoffman.
2 października 1998 roku akto miał zawał i zmarł. "Aktorstwo jest jednym z tych zawodów, w których zawsze chce się pracować, niezależnie od zmęczenia, stanu ducha i kondycji" - mawiał Jerzy Bińczycki.