Reklama

Janusz Morgenstern: Dla przyjaciół "Kuba"

"Zawsze chciałem mówić o tym, co jest prawdziwe i leży w kręgu mego zainteresowania. Moją zasadą jest tworzyć kino, które powoduje takie napięcie, że nie można oderwać od tego wzroku" - mówił Janusz Morgenstern. 6 września mija dziesiąta rocznica śmierci tego wybitnego reżysera i producenta filmowego.

"Zawsze chciałem mówić o tym, co jest prawdziwe i leży w kręgu mego zainteresowania. Moją zasadą jest tworzyć kino, które powoduje takie napięcie, że nie można oderwać od tego wzroku" - mówił Janusz Morgenstern. 6 września mija dziesiąta rocznica śmierci tego wybitnego reżysera i producenta filmowego.
Janusz Morgenstern /Donat Brykczyński /Reporter

Janusz Morgenstern urodził się 16 listopada 1922 r. w miejscowości Mikulińce (dzisiejsza Ukraina). Ukończył reżyserię na łódzkiej "filmówce". Pierwsze zawodowe kroki stawiał pod okiem innych twórców, m.in. na planie filmów Andrzeja Wajdy: "Kanał" - gdzie zajmował się współpracą reżyserską oraz "Popiół i diament" - gdzie pracował jako drugi reżyser. To jego pomysłem była słynna scena z płonącymi kieliszkami ze Zbigniewem Cybulskim i Adamem Pawlikowskim. Był autorem m.in. filmów "Do widzenia, do jutra" i "Trzeba zabić tę miłość" oraz seriali "Stawka większa niż życie" i "Polskie drogi".

Reklama

Był również bardzo doświadczonym producentem filmowym i autorytetem dla innych polskich reżyserów. Kierował Studiem Filmowym Perspektywa w Warszawie. "Dopiero kiedy umarł, uświadamiamy sobie, jak ważną był postacią dla kinematografii polskiej. Jedną z najważniejszych w historii, zarówno jako twórca, producent, wychowawca i opiekun artystyczny młodych filmowców" - mówił wówczas prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich, Jacek Bromski.

Płonące kieliszki

Andrzej Wajda zawdzięczał Morgensternowi nie tylko scenę z płonącymi kieliszkami w "Popiele i diamencie" , ale również odtwórcę głównej roli w tym filmie - Zbigniewa Cybulskiego. "Powiedziałem mu: 'Zbyszek widział filmy z Jamesem Deanem i się nimi zachwycił'. To chyba jakoś zadziałało na Andrzeja. Ostatecznie przekonał się, widząc, jak Zbyszek zagrał na zdjęciach próbnych scenę w klozecie - chwiał się, stojąc w drzwiach. Był na zupełnym luzie" - wspominał w jednym z wywiadów Morgenstern.

Aspirujący reżyser pracował już z Wajdą przy wcześniejszym filmie artysty - przełomowym "Kanale". Już wtedy Morgenstern ujawnił swój talent w konstruowaniu scen, które na długo zapadły później w pamięci widzów.

"Przy 'Kanale' Andrzej dał mi zadanie - wymyślić takie wprowadzenie do filmu, żeby od razu 'wziąć widza za mordę'. Zaproponowałem długie ujęcie, w którym głos zza kadru przedstawia kolejno bohaterów i, co więcej, wybiega w przyszłość - mówi, ile każdemu z nich zostało dni życia. To od razu dawało filmowi napięcie" - mówił Morgenstern.

Jak jednak Morgenstern wpadł na pomysł podpalenia kieliszków z wódką w barowej scenie między Maćkiem Chełmickim (Cybulski) a jego przełożonym Andrzejem (Adam Pawlikowski)? "Pamiętałem (...), że u nas w domu dziadek podczas rodzinnych uroczystości podawał spirytus w małych, graniastych kieliszkach" - Morgenstern odwołał się do wspomnień z dzieciństwa. Dodał, że płonący spirytus często widział na wojnie.

Najpiękniejszy polski film młodzieżowy?

Samodzielną karierę reżyserską rozpoczął Morgenstern od bardzo wysoko ocenionego filmu - "Do widzenia, do jutra" (1960), poruszającej opowieści o poszukiwaniu miłości ze Zbigniewem Cybulskim i Teresą Tuszyńską w rolach głównych. Jej scenariusz napisali Cybulski, Bogumił Kobiela i Wilhelm Mach.

Operator Jan Laskowski przypomniał z okazji premiery zrekonstruowanej cyfrowo wersji filmu, że "Do widzenia, do jutra" właściwie nie miał scenariusza z prawdziwego zdarzenia, wszystko działo się spontanicznie, a plan prac przygotowywany był z dnia na dzień. Przywołał też prawdziwą historię, która przydarzyła się odtwórcy głównej roli.

Zbigniew Cybulski grał w tym samym czasie w Gdańsku w teatrze i z planu filmowego do teatru jeździł motorem. Któregoś razu po spektaklu okazało się, że pojazdu nie ma. Ktoś go ukradł. Wpadł wtedy na pomysł, żeby to ogłosić przez radio. Pojechał więc do miejscowej rozgłośni, przeprosił za to, że przeszkadza i na antenie ogłosił, że bardzo prosi o oddanie motoru. Następnego dnia jego motor stał na swoim miejscu przed teatrem. A na siedzeniu leżał bukiet kwiatów i karteczka z napisem: "Zbyszek, przepraszamy, nie wiedzieliśmy, że to twój motor". I tak Zbigniew Cybulski odzyskał pojazd, dzięki czemu mógł dalej spokojnie przyjeżdżać na plan "Do widzenia, do jutra".

Ostatnia rola Cybulskiego

Kolejny film Morgensterna - "Jowita" (1967) - był ekranizacją doskonałej powieści Stanisława Dygata pt. "Disneyland", scenariusz na podstawie książki Dygata napisał Tadeusz Konwicki. W filmie wystąpili Daniel Olbrychski, Barbara Kwiatkowska, Kalina Jędrusik i Zbigniew Cybulski.

Fabuła powieści pozwoliła Morgensternowi opowiedzieć kolejną historię miłości dwudziestolatków, ale już w zupełnie innej, niż w debiutanckim "Do widzenia, do jutra" tonacji: liryzm i melancholię zastąpiła gorycz, tak jak nieco naiwne uczucie tamtych bohaterów - wyrachowanie obecnych.

Bohater "Jowity" to młody, bardzo zdolny i popularny lekkoatleta, Marek Arens. Marek odnosi sukcesy, ludzie wiążą z nim wielkie nadzieje; on sam nie czuje jednak pasji do sportu. Pewnego dnia na balu maskowym poznaje dziewczynę, która przedstawia się jako Jowita. Marek nie może zobaczyć całej twarzy Jowity - widzi tylko jej wielkie, czarne oczy. Od tamtej chwili, choć związany z inną kobietą, rozsądną i poważną Agnieszką, nie może przestać myśleć o Jowicie. Zaczyna jej szukać.

Premiera filmu odbyła się podczas festiwalu w San Sebastian, kilka miesięcy po tragicznej śmierci Zbigniewa Cybulskiego, a pojawieniu się nazwiska aktora w czołówce towarzyszyły oklaski. Ów kontekst sprawia, że "Jowita", choć pomyślana jako gorzka historia o traconych złudzeniach i stale zmienianych maskach, dziś jest nie tylko cennym świadectwem swoich czasów i zapisem obyczajowości lat 60., ale przede wszystkim - pożegnaniem z ikoną polskiego kina.

Historia trudnej miłości

"Trzeba zabić tę miłość" z 1972 roku, historia trudnej miłości niedoszłych studentów medycyny - Magdy i Andrzeja, była wpisana w szerszy kontekst społeczny: czas hipokryzji i konformizmu okresu "małej stabilizacji". Dzięki nowatorskiej i pełnej interesujących rozwiązań formie filmowej, reżyser zrealizował jeden z najważniejszych polskich filmów przełomu lat 60. i 70. Debiutująca w tym filmie Jadwiga Jankowska-Cieślak otrzymała za rolę Magdy prestiżową Nagrodą im. Zbyszka Cybulskiego

"Ten film był dla mnie niezwykle ważny. Wreszcie mogłem zrobić obraz, który był mi tak bardzo bliski. Poza tym, jestem bardzo szczęśliwy, że zagrała u mnie Jadwiga Jankowska-Cieślak, ponieważ nie znam wspanialszej aktorki" - reżyser mówił na premierze zrekonstruowanego wersji filmu.

"Bardzo wielbiłam Janusza i ubóstwiałam wręcz ponad życie. Wydawało się, że jeszcze przed nim parę dobrych lat. Mogę mówić o nim wyłącznie w samych superlatywach. To był urokliwy człowiek. Wybitnie utalentowany, przesympatyczny, dobry i ciepły mężczyzna. Jest mi szalenie przykro" - Jadwiga Jankowska-Cieślak wspomniała zmarłego reżysera. - "Janusz przede wszystkim szanował i doceniał w drugim człowieku partnera. Na pierwszym miejscu stawiał interes drugiego człowieka".

"Trzeba zabić tę miłość" to także ulubiony film reżysera Jacka Bromskiego. "To właśnie on [ten film] przekonał mnie do tego, by iść do szkoły filmowej. To był światowy film robiony w czasach PRL-u i pokazał, że można robić takie filmy nawet w tak przaśnej rzeczywistości. Jest to wybitny, ponadczasowy film" - powiedział Bromski.

"Był dobrym człowiekiem"

Wśród ukochanych przez publiczność dzieł Morgensterna - obok słynnych seriali "Stawka większa niż życie" (1967-68, którą reżyserował wspólnie z Andrzejem Konicem), "Kolumbowie" (1970) i "Polskie drogi" (1977) - szczególne miejsce zajmuje "Żółty szalik", który Morgenstern wyreżyserował w 2000 r. na podstawie scenariusza Jerzego Pilcha; w tym poruszającym filmie główną rolę - alkoholika - zagrał Janusz Gajos.

"Janusz był szalenie wrażliwym człowiekiem, wrażliwym na drugiego człowieka. Był bardzo delikatnym reżyserem. Po każdej scenie, która według niego była dobrze zagrana, bardzo nam dziękował. Czasem byłam aż zmieszana tymi wyrazami wdzięczności. To było nieprawdopodobne" - wspominała Krystyna Janda, która zagrała "Żółtym szaliku".

"Uważałam go za wielkiego przyjaciela i przede wszystkim mam wielki dług wdzięczności za wszystkie rady i rozmowy. Janusz Morgenstern był zawsze pomocny, był przyjacielem naszej fundacji Dwa Teatry i od początku bywał na wszystkich premierach. Był gotów do wszelkich rozmów, porad i robił to z wielkim sercem" - dodała aktorka.

"Kuba Morgenstern - tak zwracali się do niego znajomi - był kimś więcej niż tylko reżyserem. Był mężem opatrznościowym, ale nie tylko dla mnie. Jego siłą było to, że w wielu przypadkach, bez narzucania się, bez udawania mądrzejszego, dawał wspaniałe rady. W mistrzowski sposób, bez narzucania swojej osobowości, potrafił mieć wpływ na role, na film, na przebieg życia kulturalnego w tym kraju" - stwierdził Jan Englert, przyznając, że Morgensernowi zawdzięcza to, że w ogóle został aktorem.

"To on wybrał mnie do filmu 'Kanał'. Debiutowałem dzięki niemu, dzięki jego wyborowi mogłem zagrać w filmie Andrzeja Wajdy. Był moim mentorem, pierwszym nauczycielem, a nawet menedżerem. Dzięki udziałowi w 'Kolumbach' w reżyserii Morgensterna, jako nieznany aktor, w ciągu pół roku zyskałem popularność i wszedłem do kręgu tych, którzy dostawali propozycje - przyznał Englert.

Mówić o tym, co jest prawdziwe

Ostatnim filmem Janusza Morgensterna było "Mniejsze zło", zrealizowane na podstawie powieści Janusza Andermana. Była to opowieść o młodym studencie owładniętym chęcią zostania pisarzem, który w latach 1980-82 zaczyna funkcjonować jako uznany autor. I choć nie napisał samodzielnie żadnej książki, udaje mu się lawirować i nieźle prosperować finansowo. Główną rolę zagrał Lesław Żurek, partnerowali mu: Borys Szyc, Tamara Arciuch i Magdalena Cielecka.

"Zawsze chciałem mówić o tym, co jest prawdziwe i leży w kręgu mego zainteresowania. Chodzi o to, żeby nie szukać jakiś drętwych argumentów, aby je potem za wszelką cenę uzasadniać tylko móc ustosunkować się do postawionej w filmie tezy. Moją zasadą jest tworzyć kino, które powoduje takie napięcie, że nie można oderwać od tego wzroku" - Morgenstern tłumaczył wtedy, na czym polega jego filozofia kina.

Przed śmiercią Morgenstern nosił się z zamiarem wyreżyserowania nowego filmu. Jak powiedział wówczas dziennikarzom, chciałby zrealizować go w 2012 r. Nie chciał jednak podawać szczegółów dotyczących fabuły planowanego filmu i przewidywanej obsady.

"Umawiałem się z panem Januszem już na następny film. Pan Janusz myślał nawet o tym, czy nie zrobić filmu na podstawie książki mojego ojca "Opowiadania łódzkie" - ujawnił kompozytor Michał Lorenc, który napisał muzykę do dwóch filmów reżysera: "Żółty Szalik" oraz "Mniejsze zło" .

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Janusz Morgenstern
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy