Reklama

Festiwal w San Sebastian 2024: Tylu gwiazd jeszcze nie było. Wszyscy i tak patrzyli tylko na nią

Wygląda na to, że festiwalowy szlak gwiazd z Wenecji prowadził prosto do San Sebastián. Choć to miejsce, które z uwagi na ucztę, nie tylko filmową, ale chociażby kulinarną, chętnie odwiedzane jest przez sławy, tylu dużych nazwisk związanych z X Muzą w Kraju Basków nie było dawno. Mogło wręcz zakręcić się w głowie. Oczy wszystkich zwrócone były zatem nie tylko na kinowy ekran, ale również prowadzący do niego czerwony dywan.

Festiwal w San Sebastián 2024: Wysyp gwiazd i polskie akcenty

Trudno ułożyć hierarchię festiwalowych gości, bo jak tu wartościować Pedra Almodóvara, Monikę Belluccii, Andrew Garfielda czy Tildę Swinton, ale wydaje się, że główna bohaterka tego pięknego balu była jedna. Mowa o znakomitej australijskiej aktorce Cate Blanchett. Nie tylko, podobnie jak reżyser "W pokoju obok" (2024), odebrała ona nagrodę za całokształt twórczości, ale znalazła się również na plakacie tegorocznej edycji festiwalu. Zatem spoglądała na widzów czy przechodniów zarówno w sali kinowej, ale i niemal z każdego miejsca w tym niezwykle urokliwym mieście. To tradycja tej imprezy, by nagradzane gwiazdy honorować także w taki sposób, proponując im, by stały się częścią oprawy wizualnej danej edycji.

Reklama

Sam laur Blanchett odebrała z rąk meksykańskiego reżysera Alfonso Cuaróna, z którym miała okazję ostatnio współpracować przy niezwykle interesującym serialu "Disclaimer" (miał światową premierę na festiwalu w Wenecji), a gratulacje za sprawą przygotowanego na tę okazję materiału wideo złożył też aktorce George Clooney. Blanchett była wyraźnie wzruszona całym wydarzeniem. Ze sceny przekonywała, że jako Australijka pracująca za granicą miała wielki przywilej podróżowania po świecie, przekraczania wielu granic i prawdziwym zaszczytem jest uhonorowanie na festiwalu, który nie tylko tętni życiem, ale właśnie te granice, zarówno kulturowe, jak i kinematograficzne stara się przekraczać.

Wielkim zainteresowaniem cieszył się także Johnny Depp. Amerykański gwiazdor przyjechał do San Sebastián, co ciekawe, nie w roli aktora, a reżysera. "Modi - Three Days on the Wing of Madness" (2024), który jest łotrzykowską opowieścią o Amadeo Modiglianim, to dopiero drugi, po "Odważnym" jeszcze z połowy lat 90., projekt Deppa-reżysera. Oglądając ten mocno chaotyczny portret słynnego włoskiego malarza, można niestety zrozumieć dlaczego. Wychodzi na to, że współpraca z wieloma wybitnymi reżyserkami i reżyserami w trakcie długiej aktorskiej kariery nie przełożyła się u Amerykanina na narracyjny talent do opowiadania interesujących historii. A szkoda, bo sam temat wydawał się całkiem wdzięczny. Warto dodać, że autorami scenariusza "Modiego" było polsko-amerykańskie małżeństwo Jerzy Kromolowski i Mary Olson-Kromolowska, którzy od lat pracują przy dużych, hollywoodzkich produkcjach. Współautorem zdjęć był z kolei Dariusz Wolski.

To jeden z niewielu polskich akcentów podczas 72. edycji festiwalu w San Sebastián. Drugi związany był z wyświetlanym w ramach konkursu głównego "On Falling" (2024) w reżyserii Laury Carreiry. W tej, zrealizowanej w duchu kina Kena Loacha, opowieści o emigrantach zarobkowych jedną z istotnych, drugoplanowych ról gra polski aktor Piotr Sikora. Film portugalskiej debiutantki doceniony został przez jurorów, zdobywając ex-aequo wraz z "The Wailing" Pedro Martina Calero drugi w hierarchii laur, czyli Srebrną Muszlę za najlepszą reżyserię.

Z oryginalnym projektem do Kraju Basków przyjechała również Monica Bellucci. W 2019 roku, po raz pierwszy w swojej bogatej karierze, zdecydowała się stanąć na deskach teatru. Wszystko za sprawą reżysera Toma Volfa, który zaproponował jej główną rolę w monodramie "Maria Callas: Letters & Memoirs". Aktorka wcieliła się w postać legendarnej sopranistki, a i przyznać trzeba, że między dwiema artystkami dostrzec można było sporo podobieństw. Wystawiony początkowo w Beacon Theatre na Broadwayu spektakl ruszył na światowe tour, o czym opowiada pokazany w San Sebastián pod tym samym tytułem, co monodram, dokument w reżyserii Volfa i Yannisa Dimolitsasa.

Dla kogo Złota Muszla?

Gwiazdy, a na festiwalu pojawili się też Andrew Garfield, George Mackay, Charlotte Rampling czy Pamela Anderson, przesłoniły nieco zmagania konkursowe, czyli rywalizację o Złotą Muszlę. A tegoroczna selekcja wyglądała naprawdę interesująco. Począwszy od samych nazwisk. W konkursie znalazły się bowiem nowe produkcje uznanych mistrzów: Mike’a Leigh, Françoisa Ozona czy Costy-Gavrasa. Imprezę otworzyła premiera długo wyczekiwanego tytułu, czyli "Emmanuelle" w reżyserii Audrey Diwan z Noémie Merlant w tytułowej roli. Remake głośnego filmu z 1974 roku okazał się jednak sporym rozczarowaniem. A szkoda, bo wiele sobie obiecywano po twórczyni, która przed trzema laty odebrała weneckiego Złotego Lwa za "Zdarzyło się" (2021).

W zmaganiach konkursowych wiele obiecywano sobie także po dwukrotnie nominowanym do Oscara dokumentaliście Joshua Oppenheimerze, który tym razem spróbował sił w fabule. "The End" (2024), czyli osobliwe połączenie klasycznego musicalu z mroczną baśnią o końcu świata, mimo znakomitej obsady (Tilda Swinton, Michael Shannon, George Mackay), pozostawił raczej spory niedosyt. Dużo lepiej spisał się Edward Berger, z kolejnym mocno wyczekiwanym tytułem, "Konklawe" (2024, polska premiera w listopadzie). To trzymający w napięciu thriller, ukazujący, jak przekonuje sam tytuł, kulisy wyboru nowego papieża. Ekranizacja powieści Roberta Harrisa to obraz hipokryzji oraz bezwzględnej walki o władzę, ze znakomitą rolą Ralpha Fiennesa.

Żaden z wymienionych tytułów czy twórców nie zwrócił jednak większej uwagi jurorów pod przewodnictwem reżyserki Jaione Cambordy. Znacznie większą uwagą obdarzyli debiutantów, o czym była już mowa przy okazji nagród reżyserskich. Ciekawy był też wybór zwycięzcy, bowiem został nim Hiszpan Albert Serra za jedyny zakwalifikowany do konkursu dokument. "Tardes de soledad" (2024) to dwugodzinny obraz jednego dnia z życia znanego torreadora Andrésa Roci Reya. A mnie pozostaje tylko żal, że w zmaganiach o Złotą Muszlę nie znalazło się także miejsce dla animacji. Bo filmem, który zrobił na mnie zdecydowanie największe wrażenie był reprezentujący tę formę filmową "Memoir of a Snail" Australijczyka Adama Elliota. Trzymam kciuki, by tę piękną plastelinową opowieść o cyklu życia móc zobaczyć także w polskich kinach.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy