Fajnie jest być Tomem Hanksem
W Beverly Hills jest ciepły, jesienny poranek. Toma Hanksa aż rozpiera energia. 56-letni aktor nie tyle wchodzi do hotelowego apartamentu, w którym umówiliśmy się na wywiad, co wbiega do niego w podskokach, emanując chłopięcym entuzjazmem - jak ćwierć wieku temu, kiedy grał w "Dużym".
Krząta się po pokoju, śmiejąc wesoło. Przez chwilę majstruje przy klimatyzacji, by wreszcie zdecydowanym ruchem pchnąć drzwi prowadzące do patio, wpuszczając do środka rześkie powietrze.
No, tak - myślę sobie - "Atlas chmur", najnowszy film z jego udziałem, zbiera fantastyczne recenzje. Ale przecież za takim zachowaniem musi kryć się coś więcej! Co się dzieje z Tomem Hanksem?
- Dzieci wyprowadziły się z domu! - krzyczy dwukrotny laureat Oscara, a zarazem ojciec 35-letniego Colina, 30-letniej Elizabeth, 22-letniego Cheta i 17-letniego Trumana. - Wszystkie nasze dzieci wyprowadziły się z domu i jest to najwspanialsza rzecz, jaka kiedykolwiek przydarzyła się państwu Hanks! Oczywiście, wcześniej tą najwspanialszą rzeczą były ich narodziny, ale... Do licha! Powiem pani, że teraz znów czuję się jak młody chłopak, który umawia się na randki ze swoją przyszłą żoną!
W białej koszuli i luźnych, czarnych spodniach, Hanks prezentuje się zgrabnie i atletycznie. Na jego twarzy pojawił się cienki wąsik, który zapuścił dla roli samego Walta Disneya w filmie "Saving Mr. Banks". Opowieść o tym, jak powstawał klasyczny musical "Mary Poppins" z 1964 r., wejdzie na ekrany kin w 2013 r. My jednak spotkaliśmy się, żeby porozmawiać o "Atlasie chmur" - a jest to film, o którym można mówić bez końca...
Zrealizowany na podstawie bestsellerowej powieści Davida Mitchella, "Atlas chmur" może się poszczycić obsadą pełną gwiazd, którą dyrygowało aż trzech reżyserów: Tom Tykwer, Andy Wachowski i Lana (dawniej Larry) Wachowski.
Widz śledzi sześć odrębnych, a jednak powiązanych ze sobą historii, w których zgłębiane są takie tematy, jak sens życia i relacje międzyludzkie. Główni bohaterowie to m.in. starzejący się kompozytor żyjący w międzywojennej Belgii; odważna dziennikarka walcząca ze złowrogim koncernem energetycznym w Kalifornii w latach 70.; wydawca książek ze współczesnego Londynu; genetycznie zmodyfikowana mieszkanka Korei z 2144 r., oczekująca na wykonanie wyroku śmierci; pasterz kóz z Hawajów, jednego z nielicznych miejsc na Ziemi, które po apokaliptycznym kataklizmie zamieszkują jeszcze ludzie. Hanks wciela się aż w sześciu różnych bohaterów, w tym także wspomnianego pasterza.
Producenci filmu musieli pozyskać fundusze od zewnętrznych sponsorów, ponieważ jego główny dystrybutor, Warner Bros., uznał całe przedsięwzięcie za zbyt ryzykowne, by podnieść jego budżet. Trzygodzinny film o skomplikowanej fabule, poruszający mało komercyjne zagadnienia? Czy to się w ogóle sprzeda?
- Moim zdaniem, "Atlas chmur" nie jest tak ryzykownym projektem, jak chociażby "Incepcja" - mówi Hanks. - Kiedy oglądasz film Nolana po raz pierwszy, kołacze ci się po głowie jedno pytanie: ile historii oni w tym zmieścili?
On sam z radością zgodził się zagrać w "Atlasie chmur" właśnie ze względu na nietypowy i ryzykowny charakter przedsięwzięcia.
- To niezwykle kreatywny i oryginalny film - mówi. - Bardzo ucieszyło mnie to, że jego twórcy od początku podkreślali, iż nie będą robić go "pod gust" szerokiego grona odbiorców. Mój Boże, czyż to nie brzmi wspaniale? Obraz filmowy, który jest oryginalny, kreatywny, a na dodatek zmusza do myślenia... Takie było kiedyś kino.
Co do wyzwania związanego z graniem sześciu różnych postaci, Hanks zaręcza, że była to przede wszystkim frajda.
- Podobało mi się zwłaszcza granie tego aktora telewizyjnego - mówi. - Na planie cały czas pytałem: "Czy film, w którym gra mój bohater, jest bardzo kiepski? To jakieś telewizyjne dziadostwo, prawda? A ja? Czy jestem dobrym aktorem?".
Hanks pracował głównie z rodzeństwem Wachowskich. Jak zapewnia, Andy i Lana potrafili zapanować nad chaosem, w jaki łatwo mogło się przerodzić realizowanie sześciu skomplikowanych opowieści jednocześnie, przy udziale dziesiątek aktorów i kilkunastu asystentów reżyserów, nadzorujących to, co działo się na każdym z planów.
- Nie dopuszczali do tego, byśmy wpadli w panikę albo bali się podejmować samodzielne decyzje. Każdego dnia było widać, że autentycznie cieszą się z tego, że nas widzą. To było tak, jakby pozwalali nam grać w swojej reprezentacyjnej drużynie, a przynajmniej ja tak to odbierałem. Wierzyli w nas, ale, oczywiście, do pewnego stopnia kierowali nami.
- Pamiętam chociażby tę scenę, w której musiałem rozpłatać gardło mojemu przeciwnikowi - dałem się wtedy ponieść emocjom. Lana podeszła wtedy do mnie i powiedziała: "Tom, to nie może tak wyglądać. Nie możesz być kolesiem, który zwyczajnie szuka zemsty. Inaczej cała historia będzie nadawała się do kosza".
- Ten film niesie ze sobą ważne przesłanie dotyczące człowieczeństwa. W tym momencie to pojąłem. Wiedziałem, że muszę wyciszyć emocje - i tak też zrobiłem.
- Proszę zauważyć, że Andy i Lana mogli po prostu na mnie nawrzeszczeć. Zamiast tego wykazali się delikatnością.
Przeczytaj recenzję filmu "Atlas chmur" na stronach INTERIA.PL!
Jim Sturgess, który w "Atlasie chmur" miał wiele wspólnych scen z Hanksem, był pod wrażeniem tego, jak jego starszy kolega radził sobie z meandrami fabuły.
"Podzielił scenariusz na części i pogrupował kartki stosownie do poszczególnych historii" - mówił w osobnym wywiadzie. "Chodziło o to, by mógł koncentrować się na każdej z nich z osobna. Podszedł do tego tak, jakby grał w kilku krótkich etiudach".
Wizja przyszłości w "Atlasie chmur" jest mroczna, ale film niesie też ze sobą nadzieję w postaci obietnicy reinkarnacji i wizji stopniowej ewolucji ludzkiego ducha. Zarówno pierwsza, jak i druga z tych koncepcji silnie przemawiają do Hanksa.
- Jestem historykiem z zamiłowania - wyjaśnia. - Interesują mnie daty, ale też motywy, jakimi kierowali się ci, którzy żyli przed nami. Podświadomie zawsze czułem, że cała historia ludzkości to sieć powiązań pomiędzy jednostkami i ideami. "Atlas chmur" wyposażył mnie w słownictwo pozwalające mi nazwać elementy składowe tej koncepcji. (...)
Wyjątkowe znaczenie miała dla niego pewna scena z udziałem Susan Sarandon.
- Bohaterka Susan wypowiada mniej więcej takie słowa: "Od narodzin po śmierć, wszyscy jesteśmy ze sobą związani, a echa dokonywanych przez nas wyborów rozbrzmiewają poprzez wieczność". Wtedy zrozumiałem: musimy zaakceptować zagadki życia, pamiętając jednak, że wszystko jest ze sobą powiązane.
Urodziny w Kalifornii Hanks często mawia, że aktorstwo wypełniło pustkę w jego życiu, jaką pozostawił po sobie rozwód jego rodziców, którzy podjęli decyzję o rozstaniu, kiedy przyszły gwiazdor kina był jeszcze małym chłopcem. Po krótkiej przygodzie z amatorskim teatrem młody Tom postanowił spróbować szczęścia na małym i dużym ekranie. Przełomowy okazał się dla niego występ w komediowym serialu "Bosom Buddies" (1980 - 1982), w którym wraz z Peterem Scolarim stworzył niezapomniany duet dwóch przyjaciół przebierających się w damskie ciuszki, by zdobyć upragnione mieszkanie.
W kinie debiutował rolą w "On wie, że jesteś sam" (1980), ale prawdziwy sukces przyszedł wraz z filmem "Plusk" (1984) w reżyserii Rona Howarda, po którym posypały się kolejne propozycje dla obiecującego "nowicjusza". W kolejnych latach Hanks zagrał m.in. w "Wieczorze kawalerskim" (1984), "Dużym" (1988) i "Ich własnej lidze" (1992). Oszałamiającą popularność i uznanie przyniosły mu "Bezsenność w Seattle" (1993), "Apollo 13" (1995), "Szeregowiec Ryan" (1998), "Masz wiadomość" (1998) i "Cast Away - poza światem" (2000). Dzięki rolom w "Filadelfii" (1993) i "Forreście Gumpie" (1994) dokonał natomiast czegoś, co wcześniej udało się tylko legendarnemu Spencerowi Tracy: zdobył statuetkę Oscara dwa razy z rzędu.
Równie wielkie wrażenie robi jego imponujący - jak na standardy Hollywood - staż małżeński. Hanks od 24 lat jest szczęśliwym mężem aktorki Rity Wilson, którą po raz pierwszy spotkał na planie "Busom Buddies" (gdzie zagrała niewielką rólkę w jednym z odcinków). Uczucie między nimi wybuchło jednak dopiero trzy lata później, podczas pracy nad filmem "Ochotnicy". Pobrali się w 1988 r., a dziś także zarządzają wspólnie swoją firmą producencką, Playtone.
- Od pierwszej sekundy wiedziałem, że jesteśmy pokrewnymi duszami - mówi Hanks. - Spotkałem Ritę i powiedziałem do siebie: "Koniec. Coś się w moim życiu zmieniło". Wiedziałem, że to miłość - i że od teraz wszystko będzie wyglądało zupełnie inaczej. Czasami ludzie opowiadają o takich sytuacjach, prawda? Cóż, jestem tutaj i potwierdzam, że one naprawdę się zdarzają. Trzeba po prostu mieć szczęście.
W przyszłym roku do kin wejdą kolejne filmy z udziałem Toma Hanksa: wspomniany już "Saving Mr. Banks", "Captain Phillips" Paula Greengrassa, a także "Zaginiony symbol", w którym już po raz trzeci wcieli się w Roberta Langdona, historyka wybitnego badacza symboli, świetnie znanego widzom z "Kodu Da Vinci" (2006) i "Aniołów i Demonów" (2009). Takie tempo pracy musi robić wrażenie - zwłaszcza, że w ostatnim pięcioleciu Hanks nieco zwolnił: wystąpił tylko w czterech filmach.
- Za każdym razem, kiedy staję przed kamerą, czuję się tak, jakbym zaczynał wszystko od nowa - wyznaje mój rozmówca. - Owszem, może się wydawać, że zrobiłem sobie kilkuletnie wakacje, ale tak naprawdę bardzo mocno poświęcałem się w tym czasie obowiązkom producenta. Pisałem też scenariusze.
Z uwagi na swoje udane pożycie małżeńskie i fakt, że niedawno został dziadkiem, Hanks rzadko budzi dziś zainteresowanie paparazzich. Ta komfortowa sytuacja nie oznacza jednak, że nie dostrzega problemów, jakich tabloidowe dziennikarstwo i pogoń za sensacją przysparzają jego kolegom i koleżankom. Mógł zresztą przekonać się o nich na własne oczy na planie "Atlasu chmur".
- Uganianie się za piękną kobietą, jaką jest Halle Berry, to dla paparazzich szansa na niezły zarobek. To w istocie prześladowanie kobiety, która próbuje spokojnie wychowywać swoją córkę - mówi, a w jego głosie po raz pierwszy słyszę irytację. - Niemal codziennie przejeżdżam obok jednego z przedszkoli w Los Angeles, do którego uczęszczają dzieci wielu moich znajomych, i widzę, jak kilkunastu gości o wyglądzie opryszków próbuje zarobić na fotce słynnego rodzica, który przyjechał po swojego syna czy córkę. Do licha! Jesteśmy aktorami, chodzimy na premiery, na bankiety - róbcie nam wtedy zdjęcia, nie obchodzi mnie to! Ale to nie fair, kiedy ścigacie nas ze względu na nasze dzieci czy partnerów. To po prostu nieuczciwe.
A jak komentuje fakt, że on sam od kilkunastu lat ma spokój z prasą brukową?
- No cóż, nie jestem pierwszoligowym przystojniakiem - mówi. - Nigdy nie dostarczałem dobrego materiału na tak zwane newsy. Do licha! Wychodzi na to, że jestem nudny - ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa.
© 2012 Cindy Pearlman
Tłum. Katarzyna Kasińska
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!