Bohaterem trzeciej edycji Festiwalu Wajda na Nowo w Suwałkach (17-19 VIII) będzie Edward Kłosiński, stały współpracownik Andrzeja Wajdy, autor zdjęć do m.in. "Brzeziny" (operator kamery), "Ziemi obiecanej", "Bez znieczulenia", "Panien z Wilka", "Człowieka z marmuru", "Człowieka z żelaza", "Kroniki wypadków miłosnych", serialu "Z biegiem lat, z biegiem dni...", etiudy "Solidarność, Solidarność", spektakli TV "Wieczernik", "Umarła klasa" i "Noc listopadowa", dokumentu "Pogoda domu niechaj będzie z tobą", bohater dokumentu Andrzeja Wajdy "Kręć, jak kochasz, to kręć".
17 sierpnia, w dniu otwarcia festiwalu, Edwarda Kłosińskiego wspominać będą goście festiwalu: Krystyna Janda, Magda Umer, Michał Kwieciński, Jowita Budnik oraz - za pośrednictwem wideo - Krystyna Zachwatowicz-Wajdowa i Jan Holoubek.
Spokój to ważna cecha charakteru. Zwłaszcza jeżeli wykonuje się profesję, przy której ów spokój staje się towarem wysoce deficytowym.
Plan filmowy - stres, napięcie, adrenalina, albo nuda, ziewanie. Spokój jest wtedy potrzebny. Spokój operatora filmowego staje się katalizatorem nerwicy innych. A w przypadku Edwarda Kłosińskiego, spokój to również skupienie. Jedna cecha nie działała bez drugiej.
Byłem wtedy na studiach, zaczynałem dopiero dziennikarską przygodę. Czasami pisałem reportaże z planów filmowych. W ten sposób trafiłem do Zakopanego, najdosłowniej na Kasprowy Wierch. Tam właśnie Krzysztof Zanussi kręcił "Suplement", swego rodzaju kontynuację filmu "Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową". Film się nie udał, ale sam pobyt na planie wspominam bardzo dobrze. Pan Zanussi, oczywiście w marynarce, pod krawatem (oraz w ciepłej puchówce), otoczony wianuszkiem studentów z różnych krajów, płynnie przechodzący z francuskiego na włoski, z angielskiego na rosyjski. I pan Edward za kamerą. Skupiony, spokojny, pewny każdego ruchu. Czuło się charyzmę i siłę charakteru. Wszyscy, z Zanussim włącznie, odbijaliśmy się od jego profilu. Właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Krystyna Janda lubi opowiadać o wsparciu, jakie otrzymywała od męża dla jej kolejnych szalonych projektów, na czele z najbardziej szalonym i najważniejszym - otwarciem Teatru Polonia. Kłosiński chciał być zawsze perfekcyjnie przygotowany do wszystkiego, wspierając Jandę przy otwarciu teatru, nauczył się budowlanki, zrezygnował z zagranicznych projektów, chciał być blisko. Zepsuta betoniarka, uciążliwi sąsiedzi, wykresy i scena. To nie stanowiło problemu. Był przygotowany do nowego wyzwania. Dał "Polonii" swoją siłę, zaangażowanie i spokój.
W monodramie "My Way" Krystyna Janda podkreśla, jakie to było dla niej ważne. Przesądzające. Nie rozumiał teatru, ale kochał Jandę, a ona jest teatrem.
Andrzej Barański, wybitny reżyser, u którego Krystyna Janda zagrała jedną z najwspanialszych kreacji w karierze, Jadwigę Stańczakową w filmie "Parę osób, mały czas", zatytułował album wspomnień o zmarłej żonie, kostiumografce i dekoratorce wnętrz, Albinie Barańskiej - "Moja Albinoczka, która potrafiła mocno kochać". Kłosiński to ta sama drużyna. Potrafił kochać mocno. Był silny, był czuły, był spokojny.
Profesji uczy się całe życie. Reżyseria jest czymś niewytłumaczalnym właściwie, aktorstwo w większym stopniu opiera się na wypracowanych narzędziach, ale wciąż jest magią, tymczasem zawód operatora wymaga warsztatu. Bez warsztatu, bez wiedzy technicznej stowarzyszonej z intuicją artystyczną, niewiele da się zrobić.
Trzeba mieć jeszcze szczęście, żeby na początku drogi trafić na tych, którzy potrafią uczyć i potrafią nauczyć. Kłosiński takie szczęście miał.
Studia, a potem początki u boku Kurta Webera, operatora Kutza czy Różewicza, krótkie formy realizowane dla "Czołówki" czy Studia "Se-Ma-For", wówczas prawdziwej kuźni talentów.
Edward Kłosiński zanim trafił na plan "Człowieka z marmuru", czy "Iluminacji", wiele spraw miał poukładanych, wiedział dobrze, że operator reżyserem nie jest, ale autor zdjęć jest autorem naprawdę: przyjacielem, wsparciem, kreatorem, pomocą. Czasami wydaje mi się, że kimś najważniejszym na planie filmowym. I, jak sądzę, wielu aktorów, wielu reżyserów również, potwierdziłoby to zdanie.
Solidna edukacja, mozolne pokonywanie zawodowych szczebli i współpraca ze starymi mistrzami po fachu, to było pierwsze szczęście Edwarda Kłosińskiego, szczęściem drugim była natomiast frenezja polskiego kina tamtego okresu. Kłosiński nie mógł trafić lepiej. Wajda w apogeum sił twórczych, a jeszcze Zanussi, Falk, Morgenstern.
Pracował przy "Brzezinie", był jednym z operatorów "Ziemi obiecanej", dalej "Człowiek z marmuru", "Panny z Wilka", "Człowiek z żelaza" - to Wajda. "Iluminacja", "Spirala", "Barwy ochronne", "Życie jako śmiertelna choroba..." - Zanussi. "Wodzirej" - Falk. "Pokój z widokiem na morze" - Zaorski. "Dekalog", "Trzy kolory. Biały" - Kieślowski. "Ga Ga. Chwała bohaterom" - Szulkin. "Superprodukcja" i "Vinci" - Machulski. "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" - Koterski. A jeszcze przecież seriale ("Z biegiem lat, z biegim dni" Wajdy, "Polskie drogi" Morgensterna, "Modrzejewska" Łomnickiego), produkcje europejskie, głównie niemieckie, ale i współpraca z Larsem Von Trierem na przykład. Filmografia Edwarda Kłosińskiego liczy bardzo wiele pozycji, nie wszystkie tytuły są równie ważne, co oczywiste, ale nie ma wątpliwości, że solidnie zapracował na swoją renomę. A wielkość polskiego kina tamtego okresu to również jego zasługa.
W życiu Edwarda Kłosińskiego wszystko odbyło się tak jak powinno. Wszystko: poza przedwczesnym finałem. Naprawdę przedwczesnym: nie doczekał zasłużonej emerytury, zbyt wielu nagród za całokształt, a pewnie i wielu nowych, intrygujących przedsięwzięć.
Za wcześnie, pisze się często. To jest dosyć typowy zwrot używany przy okazji odjeść naszych bliskich. Najczęściej jest za wcześnie, ale bywa że piszemy tak odruchowo, bezrefleksyjnie, bo tak się pisze, tak wypada. W przypadku Edwarda Kłosińskiego naprawdę było za wcześnie. Niepotrzebna ta śmierć, niepotrzebna choroba. Zostały filmy, zdjęcia, wspomnienia, ale te filmy, to przecież kronika chwały polskiego i europejskiego kina drugiej połowy dwudziestego wieku.
Był powściągliwy. To cecha ekspresji i charakteru osobowościowego. Pisałem wcześniej o spokoju i cierpliwości. Podejrzewam, że zawstydziłby się egzaltacjami, wykrzyknikami pod swoim adresem. Wolałby myślenie o profesji w kategoriach rzemiosła, profesjonalizmu, warsztatu, nie jakichś kreacyjnych, artystowskich tęsknot. Kłosiński znał swój fach. Znał na wylot, w każdej minucie, w każdej sekundzie, znał tak dobrze, że nikt i nic nie mogło go zaskoczyć.
Jan Holoubek, dzisiaj wybitny reżyser, autor serialu "Wielka woda" i filmu "Tomasz Komenda. 25 lat niewinności", ale i absolwent Wydziału Operatorskiego Szkoły Filmowej w Łodzi, opowiadał, że najwięcej nauczył się właśnie od Edwarda Kłosińskiego. Był jego nieinwazyjnym mistrzem i mentorem. To z Kłosińskim, u boku Kłosińskiego, pracował najczęściej, jako asystent, czy operator kamery, przy produkcjach filmów fabularnych, krótkometrażowych, Teatrów Telewizji.
Dla Holoubka, dla wielu innych, była to wymarzona praca. Rodzaj bezbłędnego zawodowego wejścia. W dyscyplinie, w skupieniu, we wzajemnym szacunku, za to bez udawanej wzniosłości, poczucia wyjątkowości w tym, co się robi.
Nie zdziwiło mnie zatem, kiedy Jan Holoubek, spotykając się niedawno ze studentami Wydziału Aktorskiego "Filmówki", mówił im: "Nie mam poczucia, że stwarzam filmowe światy. Może bym chciał, ale nie ma we mnie takiego potencjału. To nie jest moja opowieść. Ja chciałbym opowiadać ludziom historie, które wzruszają, śmieszą, albo sprawiają, że zaczynamy myśleć. O to mi chodzi w tym zawodzie. Nie o nagrody, festiwale, ale o ludzi, o piękne historie".
Kiedy Janek to mówił, pomyślałem: "Szkoła Edwarda Kłosińskiego".