"Bez znieczulenia": Rozterki Olbrychskiego, milczenie Jandy, scenariusz Holland
W poniedziałek mija 45 lat od premiery jednego z najważniejszych filmów "kina moralnego niepokoju" - "Bez znieczulenia" Andrzeja Wajdy. Była to historia inspirowana prawdziwymi biografiami: Ryszarda Kapuścińskiego i ojca Agnieszki Holland – Henryka Hollanda.
Główny bohater "Bez znieczulenia" to człowiek sukcesu. Jerzy Michałowski jest znanym dziennikarzem, korespondentem zagranicznym, wykładowcą akademickim, a prywatnie szczęśliwym mężem i ojcem dwóch córek. Do czasu. Żona oznajmia, że odchodzi, Michałowski traci zajęcia na uczelni, jego wyjazd za granicę zostaje odwołany, a kompetencje - podważane. Próbuje się bronić, ale walka z niewidzialnym przeciwnikiem jest nie do wygrania - brzmi opis filmu.
W głównego bohatera wcielił się Zbigniew Zapasiewicz. Na ekranie partnerowali mu m.in. Ewa Dałkowska, Emilia Krakowska, Roman Wilhelmi, Kazimierz Kaczor, Jerzy Stuhr i Krystyna Janda.
Historia filmu "Bez znieczulenia" rozpoczęła się w kuchni żoliborskiego mieszkania Andrzeja Wajdy. "Pewnego razu przyszedł Daniel Olbrychski chcąc wyżalić się z powodu brutalnie zakończonego związku. Opowiadając o tym rozstaniu, powiedział, że odbyło się ono w sposób bolesny, bez znieczulenia. Ja natychmiast stwierdziłem, że to znakomity tytuł i zamiast słuchać jego utyskiwań, kombinowałem, jaki film pod tym tytułem nakręcić" - wspominał Andrzej Wajda.
Podchwycony przez reżysera tytuł wypełniła treścią Agnieszka Holland, traktując jako punkt wyjścia m.in. sytuację, w której znalazł się Ryszard Kapuściński - komunistyczna władza pozbawiła go w tamtym czasie możliwości wyjazdów za granicę.
"Był taki moment, że przyjechał i nagle, z jakichś politycznych powodów, dostał szlaban na wyjazdy za granicę. Nagle się okazuje, że nic nie drukują, nie może wstępować w telewizji. Siedzi w domu i nie wie, co będzie dalej. To jest właśnie temat, który młodzież zgromadzona w zespole X bardzo sobie ceniła, a ja, jako starszy reżyser, postanowiłem się odmłodzić i zrobić film taki, jak oni robią. To jest kino moralnego niepokoju" - mówił Andrzej Wajda w 2014 roku.
Andrzej Wajda był pod ogromnym wrażeniem napisanego przez Agnieszkę Holland scenariusza. "Był bardzo wyrazisty [...] Do tego są bardzo dobrze napisane dialogi. Nie wszystko można było powiedzieć wprost. Wręcz odwrotnie. Cała jej finezja polegała na tym, że publiczność dobrze rozumiała, co jest grane, z tych dialogów, które były pełne niedopowiedzeń" - mówił Wajda.
Holland wplotła też w postać reportera wątki związane z jej ojcem - komunistycznym działaczem Henrykiem Hollandem, który zginął w niewyjaśnionych okolicznościach.
Wajda po raz kolejny zdał się na znakomitą intuicję wybranych przez siebie aktorów, dając im na planie wiele swobody.
"Studentka Jerzego Michałowskiego Agata, postać grana przez Krystynę Jandę, miała w scenariuszu zapisane dialogi. Mija jedna scena - ona się nie odzywa. Mija kolejna scena - ona nadal milczy. Biorę ją na stronę i pytam, czy ma zamiar nic nie powiedzieć w tym filmie? Ona z niezwykłą pewnością mówi: tak. Pomyślałem sobie, że może to dobry pomysł - to milczenie dodało tej postaci wyrazistości. Poprosiłem tylko, żeby na końcu powiedziała chociaż jedno słowo, by widzowie nie pomyśleli, że postać jest niemową, bo ja nie chcę niemowy" - wspominał Wajda.
Być może milczenie Jandy brało się z faktu, że aktorka nie do końca czuła, w czym bierze udział. "W ogóle nie wiedziałam, o czym tak naprawdę jest ten film" - mówiła po latach.
"Andrzej wypalił z siedem cygar, a ja tylko tyle mogłam wyrozumieć, że faceta opuściła żona... I że on jakoś cierpi. Byliśmy wtedy bardzo rozpolitykowani i najbardziej dramatyczne przeżycia osobiste wydawały się zbyt wątłym tematem na prawdziwy film. Zaczęliśmy się zastanawiać, jak dodać wątek polityczny" - opowiadała o pracy na planie Agnieszka Holland.
"Rozmowy z Andrzejem, jego reakcje milczenia, znudzenia, entuzjazm, potem jego działanie na planie - były dla mnie lepszą nauką, czym jest reżyseria, niż cała szkoła filmowa" - wspominała Holland.
Andrzej Wajda, wówczas szef Zespołu Filmowego "X", chciał zrobić film razem z jednym ze swoich młodych reżyserów. Wybór padł właśnie na absolwentkę FAMU. Ogólny pomysł: historia człowieka, którego świat po odejściu żony się rozpada.
Scenariusz pisany był z myślą o konkretnych aktorach, przede wszystkim Zbigniewie Zapasiewiczu i Ewie Dałkowskiej. Poza Jandą pojawił się też w jednej scenie jej partner z "Człowieka z marmuru" - Jerzy Radziwiłowicz.
Scenariusz gotowy był jesienią 1977 roku. Wysłany do ministerstwa, wrócił z warunkową zgodą: zostanie skierowany do realizacji, o ile twórcy wprowadzą "uzgodnione zmiany". Poprawki znienawidzonego (i vice versa) przez środowisko filmowców ministra Wilhelmiego według reżysera za bardzo złagodziłyby wymowę filmu, dlatego stracił serce do projektu i zajął się przygotowywaniem w Starym Teatrze spektaklu "Z biegiem lat, z biegiem dni...".
Równocześnie jednak - ze względów proceduralnych - powstawał scenopis. Na dobre prace ruszyły po tragicznej śmierci Wilhelmiego w katastrofie lotniczej w kwietniu 1978 roku - przywrócono pierwotną wersję tekstu, szybko zaczęto i ukończono zdjęcia (niemal wszystkie w naturalnych wnętrzach i plenerach). Gotowy film, choć ostry w wymowie, nie spotkał się ze sprzeciwem nowych władz kinematografii i w listopadzie tegoż roku trafił do kin.
Nieco kafkowska z ducha opowieść o wybitnej jednostce niszczonej przez system była atakowana przez partyjną prasę, za to znakomicie przyjęta przez publiczność, a kilka miesięcy później - ex aequo z "Pasją" Stanisława Różewicza - nagrodzona na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdańsku Złotymi Lwami. Obraz otrzymał nagrodę jury ekumenicznego na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes.
I choć historia Jerzego Michałowskiego wpisana jest w realia Polski gierkowskiej, mechanizm w niej opisany pozostaje uniwersalny - jak bowiem mówi adwokat żony bohatera (Jerzy Stuhr): "Wszystkiego można dowieść. Wina jest pojęciem elastycznym, zależy od naświetlenia".