Arkadiusz Janiczek: Zaczynam być sentymentalnym facetem
13 lat grał w "Złotopolskich". Był przejmujący w "Placu Zbawiciela". Przedstawiamy portret Arkadiusza Janiczka.
- Jestem w szczególnym momencie życia - mówi nam na powitanie. Spotykamy się w Opolu - rodzinnym mieście Arkadiusza Janiczka. - Moje życie właśnie równiutko mi się podzieliło: na Opole, gdzie spędziłem pierwsze 20 lat życia, i Warszawę - drugą dwudziestkę. Co to znaczy? - Mniej więcej tyle, że zaczynam być sentymentalnym facetem - śmieje się.
Skoro tak, to cofnijmy się w czasie i zajrzyjmy do Technikum Mechanicznego w Opolu. Arkadiusz Janiczek chodził wtedy do IV klasy, a opolski Teatr im. Jana Kochanowskiego szukał... halabardników do spektaklu "Eryk XIV" A. Strindberga. - Mój mistrz Krzysztof Żyliński z Teatru Jednego Wiersza powiedział, że z moim typem urody na pewno się nadam na szwedzkiego żołnierza - śmieje się Janiczek. Idealnego halabardnika dostrzeżono też w Eryku Lubosie.
Szkoła poszła Janiczkowi na rękę. - Umówiłem się z dyrektorką szkoły Danutą Pawliszyn, że na pół godziny przed spektaklem mogę pognać na tzw. popołudniówkę. Nauczyciele nie mogą mnie zatrzymać, nawet kiedy jest klasówka. Korzyści były takie, że znałem pytania, kiedy pisałem ją następnego dnia - śmieje się.
Pod koniec nauki jeździł do Studio Aktorskiego Art-Play Doroty Pomykały w Katowicach. W tym samym czasie uczyły się tam Agata Buzek i Sonia Bohosiewicz. Do warszawskiej PWST dostał się za pierwszym razem. Rok później w 1995 roku szkoła zmieniła nazwę na Akademię Teatralną. To brzmi dumnie. - Jednak na wszelki wypadek złożyłem też papiery na wydział mechaniki Politechniki Śląskiej - zaznacza. Okres studiów wspomina wspaniale. Najlepiej zajęcia z prof. Mają Komorowską. Bardzo chciała mieć Arkadiusza w swojej grupie, gdzie studiowała m.in. Maria Seweryn. Od tego czasu datuje się ich przyjaźń.
Od 17 lat jest członkiem zespołu Teatru Narodowego. - To wiele dla mnie znaczy. Pracuję z najwspanialszymi polskimi reżyserami i aktorami - mówi. Angaż był iście filmowy. Pod koniec III roku zaprosił go prof. Jan Skotnicki. - Ma pan marynarkę? - Nie. - To proszę porozmawiać z kolegami. Przyszedł więc w pożyczonej marynarce. - Bierz pan tramwaj i jedź do szpitala. Tam czeka dyrektor Jerzy Grzegorzewski. Jest po operacji i chce z panem rozmawiać.
Pojechał i na dzień dobry usłyszał. - Ma pan indeks? - Nie. - To proszę przyjechać jutro z indeksem. Pojawił się. - Dobre rzeczy słyszałem o panu i że słychać pana dobrze ze sceny - oświadczył dyrektor Narodowego. Oznaczało to ni mniej, ni więcej jak angaż. - Ale ja jeszcze studiuję! - wyjąkał Janiczek. - To chce pan grać w Narodowym, czy nie? Oczywiście chciał.
Dziś gra również w Teatrze Polonia Krystyny Jandy i Och-Teatrze Marii Seweryn. Znany również z wielu filmów i seriali. Wspaniale zagrał główną rolę męską w "Placu Zbawiciela". Wcześniej 2 lata spotykał się z reżyserami filmu: Joanną Kos-Krauze i Krzysztofem Krauze, oraz filmową żoną - Jowitą Budnik, i matką - Ewą Wencel. Wspólnie pracowali nad scenariuszem.
Z wielkim sentymentem wspomina 13-letnią pracę w "Złotopolskich", gdzie grał razem ze zmarłą niedawno Anną Przybylską. Niezwykłym doświadczeniem była niedawna praca w filmie "Bogowie" Łukasza Palkowskiego. - Mimo, że jako perfuzjonista [zajmuje się obsługą maszyny płuco-serce w trakcie operacji kardiochirurgicznych - przyp. red.] w większości scen mogłem co najwyżej poruszać głową znad aparatury, którą obsługiwałem - śmieje się. - Mój "Dyzio" jest syntezą trzech perfuzjonistów profesora Religi - Tomek Kot zagrał go fantastycznie! - mówi.
Szczęśliwie udało mu się połączyć karierę z udanym życiem rodzinnym. Żona Anna również pochodzi z Opola. Tu mają rodziców, rodzeństwo. Rodzina mamy pana Arka pochodzi spod Lwowa, ojca z okolic Limanowej. - W Laskowej i Żegocinie są cmentarze pełne Janiczków - mówi pan Arkadiusz. Kiedy tylko może, chętnie z żoną i córeczkami: Lilą (5 l.) i Niną (7 l.), wraca na Śląsk.
Ostatnio zajrzeli do Świętochłowic, do Muzeum Powstań Śląskich. - Interesuję się historią. Kiedy zaproponowano mi udział w filmach realizowanych dla tej instytucji, przybliżającej skomplikowaną historię Śląska, rodzin dzielonych na polskie i niemieckie, nie zastanawiałem się ani chwili - mówi. - Tym bardziej, że zagrałem obok prawdziwych Ślązaków, świetnych: Mariana Dziędziela, Krzysztofa Respondka czy Franciszka Pieczki. Byłem jedyny "nieślązak", co jedynie "godo na placu", ale zaakceptowali mnie. I "poradziłech se" - cieszy się.
Znajomi aktora twierdzą, że jest chodzącą encyklopedią wiedzy o architekturze i historii Opola. - W jednym z budynków mojego technikum uczył się Jan Kasprowicz. Często odwiedzał gospodę pod Arendą w Czarnowąsach pod Opolem. To była pierwsza "harenda" w jego życiu. Dom w Zakopanem nazwał na pamiątkę gimnazjalnych czasów... - wyjaśnia pan Arkadiusz. Córki lubią słuchać jego opowieści, ale czasem słyszy: - Tata, nie nudź. - Milknę więc posłusznie.
Beata Ozimek
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!