Reklama

Andrzej Łapicki: Mija pięć lat od śmierci aktora

"Odszedł ostatni z wielkich, niedościgniony wzór dla innych artystów" - tak o śmierci Andrzeja Łapickiego pięć lat temu informowały wszystkie gazety w kraju. Aktor i reżyser, pamiętny Pietuch w "Salcie" i Andrzej w "Jak daleko stąd, jak blisko" Tadeusza Konwickiego oraz Poeta w "Weselu" i reżyser we "Wszystko na sprzedaż" zapisał się w historii jako legenda polskiego kina.

Urodził się 11 listopada 1924 r. w Rydze. Jego ojcem był polski prawnik, profesor prawa rzymskiego na Uniwersytecie Warszawskim i Uniwersytecie Łódzkim - Borys Łapicki, a pradziadkiem Hektor Łapicki, aktywny uczestnik Powstania Styczniowego.

Andrzej Łapicki ukończył słynne gimnazjum im. Stefana Batorego w Warszawie. Egzamin maturalny zdał na tajnych kompletach w samym środku wojny, w 1942 r. Podczas okupacji rozpoczął też studia w tajnym Polskim Instytucie Sztuki Teatralnej, w którym uczyli wówczas m.in.: Maria Wiercińska, Marian Wyrzykowski i Jan Kreczmar. Dyplom uzyskał już po wojnie. "Od dzieciństwa lubiłem chodzić do teatru. Mama mnie tam prowadzała. Oglądałem na scenie Mieczysława Frenkla. Nie wiem, czy żyje jeszcze ktoś, kto pamięta jego występy. Poza tym przed wojną istniały teatralne abonamenty szkolne. Świetna idea. Teatr był mi bliski, ale nigdy nie myślałem, że się nim zajmę" - mówił aktor w jednym z wywiadów.

Reklama

A jednak tak się stało. Na scenie zadebiutował w 1945 r. w krakowskim teatrze im. Juliusza Słowackiego w "Weselu" Stanisława Wyspiańskiego. Trzy lata później związał się z warszawskim zespołem Erwina Axera, u którego jako Fred w "Ladacznicy z zasadami" Jean-Paula Sartre’a odniósł swój pierwszy duży sukces. "Axer ustawił mnie dobrze w tej roli i nagle wszystko się we mnie otworzyło, pokonałem barierę wstydu, zrozumiałem, co i kiedy mam robić na scenie" - wspominał po latach artysta.

 Ze swoją urodą amanta i przedwojennymi manierami w okresie stalinowskim nadawał się jednak głównie do ról wrogów klasowych. Znana jest nawet anegdota, gdy w czasach socrealizmu Łapicki spotkał kolegę po fachu z ZSRR o podobnej aparycji. - Ty toże igrajesz szpionow? (Ty także grasz szpiegów)? - zapytał tamten z nieskrywanym współczuciem. Oprócz ról szpiegów i dywersantów, Łapicki grywał więc w lekkich komediach i kryminałach, m.in. w "Lekarstwie na miłość", gdzie z Kaliną Jędrusik stworzyli piękną parę.

W późniejszych rolach teatralnych, m.in. u Aleksandra Bardiniego, z którym uwielbiał współpracował, Łapicki określi swój styl aktorski: lekki, pełen wdzięku, ironii i dystansu do kreowanej postaci. Właśnie za te cechy pokochali go widzowie.

Rok 1972 przyniósł wielkie filmowe role Łapickiego m.in. w "Piłacie i innych" Andrzeja Wajdy oraz w "Jak daleko stąd, jak blisko" Tadeusza Konwickiego. Łapicki nie po raz pierwszy współpracował z tymi reżyserami - z Konwickim spotkał się już w 1968 r. przy "Salcie", a rok później zagrał we "Wszystko na sprzedaż" Wajdy. Artysta nigdy nie uważał się za wielkiego aktora filmowego. "Film to niespełniona dziedzina mojej działalności. Nie wypowiedziałem się jako aktor filmowy w pełni, nie zaistniałem jako reprezentant swojego pokolenia. Film to moja niewypełniona karta" - mówił z przekonaniem.

Znakiem rozpoznawczym aktora był specyficzny, niski głos. Idealny do czytania powieści. Był on ponoć konsekwencją defektu w budowie nosa - lekarze zalecali mu nawet operację. Aktor żartował, że jego największym życiowym sukcesem było czytanie w radio, w 1955 r., kryminału Andrzeja Piwowarczyka "Królewna". Cała Polska zamierała wtedy przy odbiornikach, śledząc, jak kapitan milicji Gleb ściga wampira, zabójcę kobiet.

"W knajpie w Sopocie kelner stawiał mi koniaki, błagając, bym zdradził, co będzie dalej" - wspominał w jednym z wywiadów. "Ale ja sam tego nie wiedziałem, bo tekst odcinka dostawałem pół godziny przed nagraniem" - opowiadał. Wcześniej głos Łapickiego kojarzony był z komunistyczną propagandą: w 1947 r. przyjął posadę lektora Polskiej Kroniki Filmowej. Potem przez długie lata się tego wstydził.

Andrzej Łapicki wiedział, jak postępować z kobietami. Występujące z nim aktorki mówią: czarujący, inteligentny, przewrotny. Kochały się w nim miliony Polek. już na początku kariery zaszufladkowano go jako amanta. Grał z najpiękniejszymi aktorkami: Kaliną Jędrusik, Ewą Krzyżewską, Beatą Tyszkiewicz, Anną Dymną. Z niektórymi nawet romansował.

Z żoną, Zofią Chrząszczewską, spędził kilkadziesiąt lat życia. Nazywał ją kapitanem i swoim największym przyjacielem. "Przypływam do tego portu czasami z poobijanymi bokami, po sztormach" - pisał w swej książce "Po pierwsze zachować dystans". Po śmierci Zofii w 2005 r. na jakiś czas zamknął się w domu. "Wycofałem się z grania i nie robiłem nic, cztery lata miałem okres szlafrokowy" - tak w jednym z wywiadów aktor mówił o samotności po śmierci żony.

Radość życia przywróciła mu młodsza o... 60 lat Kamila Mścichowska. Poznali się w redakcji miesięcznika "Teatr". Kamila przepisywała na komputerze felietony Łapickiego, które zawsze pisał ręcznie. Ślub pary wywołał niemałe zamieszanie. "W sędziwym wieku dałem sobie prawo do myślenia o przyszłości" - komentował aktor.

Dzięki żonie odmłodniał, znów nabrał apetytu na życia. Zaczął chodzić na premiery teatralne, udzielać wywiadów, sam wrócił na scenę, a nawet zagrał w serialach: "M jak miłość" i "Reguły gry". Miał w młodej żonie ogromne wsparcie. Kamila chętnie woziła go samochodem, robiła zakupy, organizowała wczasy, a nawet dźwigała walizki. Była też agentką męża, mobilizowała ukochanego do pracy nad książką o jego życiu. Mimo ogromnej różnicy wieku, byli parą doskonałą.

Przed śmiercią aktor trafił do szpitala. Miał problemy z nerkami. Po badaniach został wypisany do domu. Zmarł dwa dni później, spokojnie, we śnie. Była przy nim żona. Spoczął na warszawskich Powązkach.

Życie na gorąco
Dowiedz się więcej na temat: Andrzej Łapicki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy