"Sing Sing". Czy to nowi "Skazani na Shawshank"?

Kadr z filmu "Sing Sing" /materiały prasowe

"Sing Sing" Grega Kwedara od początku wydaje się duchowym spadkobiercą "Skazanych na Shawshank" Franka Darabonta. W obu filmach obserwujemy przyjaźń osadzonych w więzieniu, która pozwala im przetrwać czas wyroku. Ich fabuły skupiają się nie na ocenie amerykańskiego systemu więziennictwa, a relacjach między bohaterami. "Sing Sing" zdaje się jednak w pewnym momencie iść własną drogą. Szkoda, że po brawurowych narracyjnych wyborach wraca ostatecznie na tory podniosłej i łzawej opowiastki.

John "Divine G" Whitfield (Colman Domingo) został osadzony w Sing Sing lata temu za morderstwo, którego nie popełnił. Z niesprawiedliwością systemu i izolacją radzi sobie dzięki występom w kółku teatralnym. Za sprawą kolejnych ról staje się gwiazdą placówki, cenioną za zdolności aktorskie. W pewnym momencie w jego bezpieczną przestrzeń dostaje się inny osadzony, "Divine Eye" (Clarence Maclin). Wulgarny i agresywny mężczyzna w pierwszej chwili kwestionuje wybór nowego dramatu do wystawienia na scenie, a później otrzymuje rolę, którą upatrzył sobie Whitfield. Chociaż obaj nie zaczynają najlepiej, wkrótce przekonują się, ile znaczy braterstwo i otwartość na drugą osobę, a także pasja i sztuka.

Reklama

"Sing Sing". Emocje pisane dużymi literami

Kwedar nie osądza swoich bohaterów. Od tego "dlaczego" znaleźli się w tytułowym więzieniu, bardziej interesuje go "jak". "Jak" zmieniła ich przymusowa izolacja? "Jak" w codzienności za kratami pomaga im sztuka? "Jak" czują się nie tylko z latami wyroku, ale też perspektywą powrotu do społeczeństwa? Emocje są tutaj pisane dużymi literami i wygłaszane w podniosłych monologach. Często ociera się to o kicz, przywodzący na myśl wspomnianych "Skazanych na Shawshank". Zresztą niektóre sceny z obu filmów wręcz się na siebie nakładają. Wystarczy wspomnieć przesłuchania Reda (Morgan Freeman) i Whitfielda przed komisją, mogącą skrócić ich wyroki.

Emocjonalność często wypiera tutaj formę opowieści. Jest to bolesne, ponieważ w pierwszym akcie twórcy stosują kilka narracyjnych chwytów, wnoszących prostą historię na nowy poziom. Trwa przesłuchanie do głównej roli w nowej sztuce. Whitfield jest pewny siebie i zamierza skupić się na przygotowaniach do rozmowy z komisją. Jednak zaraz po nim pojawia się Divine Eye. Cięcie i widzimy Johna przemawiającego prawniczym żargonem. Czy jest przed komisją? Okazuje się, że nie. Tak naprawdę ćwiczy tekst postaci epizodycznej. Jedno przejście, a dowiadujemy się tylu nowych rzeczy — że nie dostał roli, że nie został zwolniony z więzienia. Świetny zabieg. Szkoda, że później podobne się nie zdarzają.

Boli także, że wraz z rozwojem akcji znika najciekawszy wątek "Sing Sing", czyli rola sztuki w życiu osadzonych. Tę widzimy z perspektywy Whitfielda i Divine Eye. Pierwszy, wykształcony autor kilku książek, jest skupiony przede wszystkim na jakości — dlatego każdą rolę traktuje jak profesjonalista. Drugi nie zna teatralnego kanonu, a aktorstwo jest dla niego formą eskapizmu. Świetnie widać to w dyskusji o nowej sztuce. Whitfield szuka dla siebie wyzwania w kolejnym dziele Szekspira. Z kolei Divine Eye proponuje coś lekkiego, oryginalnego i niekoniecznie spójnego — stąd klejony dobrą wolą pomysł na wehikuł czasu, starożytny Egipt, Hamleta i Freddy'ego Kruegera w jednym. Po co brać się z klasykę, skoro można po prostu dobrze się bawić?

"Sing Sing". Aktorski koncert

Na szczęście aktorzy potrafią sprzedać tę emocjonalną i miejscami pozbawioną subtelności historię. Colman Domingo otrzymał za rolę Whitfielda drugą z rzędu i w pełni zasłużoną nominację do Oscara. Aktor przeżywa najlepszy czas w swojej karierze, a kolejne występy tylko potwierdzają jego nadzwyczajną formę. Kroku dorównuje mu Maclin, dla którego jest to  debiut przed kamerą. Wspaniale jest także zobaczyć na dużym ekranie Paula Raciego, nominowanego do Oscara cztery lata temu za kreację postaci mentora tracącego słuch muzyka w "Sound of Metal" Dariusa Madera. W "Sing Sing" wciela się w podobnego bohatera — prowadzącego zajęcia teatralne dla osadzonych, a także reżysera i scenarzystę wystawianej przez nich sztuki. Operuje podobnymi środkami, ponownie obdarzając swoją postać ogromem cierpliwości i ojcowskiego ciepła.

"Sing Sing". Ważne, że emocje się zgadzają

Specjalnie nie piszę nic o pozostałych aktorach, ponieważ nie chcę psuć najbardziej emocjonalnego momentu filmu. "Sing Sing" zaczyna się mocno, acz subtelnie, by później dać nam wszystko na talerzu i dosłownie wepchnąć w twarz. Zaskakujące, że jeden z finałowych zabiegów, bardzo dosadny, działa. Zasługa w tym nie tylko aktorów, ale i samej historii. Prostej, niezbyt zaskakującej, porzucającej subtelności, ale też szczerej. I jeszcze raz — Domingo jest jednym z najbardziej utalentowanych aktorów pracujących dziś w Hollywood. 

To powiedziawszy — wydaje mi się, że w każdym z nas jako odbiorców tekstów kultury jest trochę z Whitfielda i trochę z Divine Eye. U mnie przez większość seansu dominował ten pierwszy, skupiający się wyłącznie na wykonaniu. Pod koniec do głosu doszedł jednak ten drugi, emocjonalny. Narzekam, że kicz, że zbyt dosadne, ale skłamałbym, gdybym napisał, że seans obszedł się bez łez. 

6/10

"Sing Sing", reż. Greg Kwedar, USA 2023

Film "Sing Sing" był wyświetlany w Polsce w ramach 15. American Film Festival, który odbył się we Wrocławiu w dniach od 5 do 11 listopada 2024 roku

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Colman Domingo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama