W filmie, który bazuje głównie na kolektywnym zgraniu całej obsady, praca dziennikarza koresponduje z zawodem aktora. W każdym z przypadków liczą się słuszne decyzje.
Kiedy słyszymy o gatunku zwanym "newsroom drama", przed oczami mamy same klasyki - m.in. są to "Wszyscy ludzie prezydenta" (1976), "Spotlight" (2015), czy też serial HBO "Newsroom" (2012-2014). Sztuką jest w atrakcyjny sposób opowiedzieć o pracy dziennikarzy tak, aby scenariusz zarówno potrafił nakreślić akcję, bohaterów i prawdę historyczną, jak i był w stanie utrzymać widzów w zaciekawieniu. Nic dziwnego, że twórcy tego typu tytułów w wywiadach często wspominają, jak wymagające okazuje się znalezienie balansu między tymi dwoma elementami.
Udało się to Timowi Felhbaumowi - w swoim dramacie szwajcarski reżyser znalazł sposób, aby przypomnieć nam te same emocje, które towarzyszyły nam podczas oglądania wyżej wymienionych produkcji. W "September 5" śledzimy losy dziennikarzy sportowych (granych przez Bena Chaplina, Johna Magaro, czy też Leonie Benesch), na których czele stoi Roone Arledge (znakomity Peter Sarsgaard), ówczesny szef stacji ABC Sports. To właśnie oni zredefiniowali sposób, w jaki telewizja zaczęła relacjonować najważniejsze wydarzenia na świecie. A wszystko to miało miejsce w trakcie tragicznych zdarzeń w Monachium w 1972 roku.
To nie jest coś, czego nie widzieliśmy wcześniej: setki razy mieliśmy okazję śledzić grupę dziennikarzy, która - pomimo przeciwieństw oraz personalnych animozji - potrafiła stać się zespołem i poprowadzić daną sprawę do samego końca. Nie będą to też te same wzruszenia i niepokoje, co przy okazji "Monachium" Spielberga. W końcu zmienia się nie tylko perspektywa, ale i sposób prowadzenia akcji.
Felhbaum decyduje się na ukazanie całej akcji w jednym budynku, czyli w studiu amerykańskiej stacji w olimpijskim miasteczku. Będzie hermetycznie (kamera lata z jednego kąta do drugiego, czasem zahacza też o korytarz i inne pomieszczenia niż sam główny newsroom), z masą zbliżeń na aktorów, którzy dają z siebie całe 100% i zgrywają się niczym najlepszy kolektyw reporterów. Nihil novi, ale kto lubi taką konwencję, ten odnajdzie się w niej w ułamku sekundy.
Nie zmienia to faktu, że jeszcze kilka lat temu byłby to hit z prawdziwego zdarzenia. Dziś natomiast, kiedy premiera miała miejsce w trakcie konfliktu między Izraelem a Palestyną, powrót do tamtych wydarzeń nie jest nikomu na rękę. Być może właśnie dlatego nie zdecydowano się na znacznie szerszą promocję "September 5".
Przypomina to nieco sposób, w jaki w 2024 roku promowano "Wybrańca" w Stanach Zjednoczonych. Miał być hit, a skończyło się na produkcji, która do kin weszła tak cicho, jak z nich wyszła. Czy to oznacza, że dramat Felhbauma to rzecz "niegodna" uwagi współczesnego widza? Wręcz przeciwnie - porównanie do stylu HBO ma być w gruncie rzeczy czymś pozytywnym. Tu także będzie intensywnie, z przytupem i bez jakiejkolwiek pauzy.
Film (i jego dziennikarze) pędzą, jakby za chwilę nastąpić miał koniec świata. I nie powinno to nikogo zadziwiać - tragedia w Monachium w 1972 zszokowała cały świat i zmieniła sposób, w jaki dziś patrzymy na same media, jak i sport w telewizji. Nasi bohaterowie czuli to w kościach - postanowili w pełni poświęcić się relacjonowaniu tamtej tragedii, nawet jeśli nie każdy czuł, że jest to moralnie słuszne. Tym samym "September 5" sprawdza się też jako filozoficzna zagadka. Zadajemy sobie pytanie, czym kierują się nasi dziennikarze: intuicją, potrzebą przekazania prawdy widzom, czy też perspektywą intratnego zarobku - w końcu ich relację obejrzało aż 900 mln ludzi na całym świecie!
Jest w filmie Tima Felhbauma taka scena, w której jeden z najważniejszych dziennikarzy tamtej epoki, Jim McKay, zostaje zmuszony do sprostowania błędu (wcześniej stacja podała, że zakładnikom udało się uciec) i zderzenia widzów z rzeczywistością - z faktem, że wszyscy porwani nie żyją. Legenda stacji ABC Sports robi to zarówno z gracją, jak i pokorą. Kiedy oglądamy amerykańskiego dziennikarza, który ma dosłownie kilka sekund na to, aby wejść na antenę i w głowie przygotować swoją wypowiedź, czujemy respekt.
Dziś nie odbieramy dziennikarzy w ten sam sposób. McKaya nie gra żaden aktor: Felhbaum specjalnie używa prawdziwych nagrań z tamtego okresu, aby jedynie pogłębić naszą immersję. Kolejny powód, dla którego film otrzymał nominację do Oscara za najlepszy scenariusz.
Koniec końców "September 5" to triumf. Dlaczego? Zakończenie tej historii znamy na pamięć, ale - stosując zupełnie nową perspektywę - reżyser skupia się na niuansie, który w kinie dotychczas nie wybrzmiał. To powinno wystarczyć, aby z wypiekami na twarzy towarzyszyć amerykańskim reporterom aż do napisów końcowych.
8/10
"September 5", reż. Tim Felhbaum, Niemcy 2024, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 28 lutego 2025 roku.