"Peter von Kant": Zazdrość, uległość, wyzysk. Zabawa w kino
Najnowszy film François Ozona, twórcy tak głośnych dzieł, jak "8 kobiet", "Basen", "5x2" czy "Lato '85", otwierał tegoroczną edycję Berlinale. Czy "Peter von Kant", z główną rolą legendy kina Isabelle Adjani, spełnił oczekiwania widzów?
Najnowszy film Francois Ozona ma swoje korzenie w historii kina niemieckiego, jest hołdem złożonym reżyserowi na wskroś niemieckiemu, wrażliwemu na niemiecką codzienność, który odmienił myślenie o kinie jako takim.
Rainer Werner Fassbinder odcisnął piętno na wrażliwości i stylu wielu późniejszych twórców, w tym François Ozona. Francuz to przypadek reżysera, który poza filmowym, odebrał również filmoznawcze wykształcenie. Kinofilia zakwitła w jego kinie, garściami czerpał z dokonań Pasoliniego, Hitchcocka i wielu innych, składał tym samym ukłon twórcom, których cenił najbardziej. W "Kroplach wody na rozpalonych kamieniach" z 2000 roku adaptował sztukę Fassbindera - przyznano mu wtedy nagrodę Teddy dla najlepszego filmu o tematyce queerowej.
Od tego czasu mijają dwie dekady. Ozon wraca na Berlinale, wraca też do Fassbindera. Tym razem przerabia jego kameralną sztukę "Gorzkie łzy Petry von Kant", zawieszoną między teatrem eksperymentalnym i formułą melodramatu Douglasa Sirka. Uwagę zwraca w szczególności sposób, w jaki Ozon traktuje materiał źródłowy. Oryginalna sztuka została w tym przypadku przekształcona - temat główny ulega poluzowaniu, przesunięciu. U Fassbindera w centrum opowieści stała Petra, projektantka mody, paliwem napędowym akcji był bezpruderyjnie opisany lesbijski romans. Istotna różnica polega na tym, że Petra została zamieniona na Petera, znanego reżysera, niemal kalkę samego Fassbindera. Zlewają się tu dwa cele. Z jednej strony adaptacja Ozona to próba odnalezienia w kultowej sztuce zakamuflowanych treści - uważa się, że była to zawoalowana relacja z jednego z gejowskich romansów Fassbindera. Z drugiej - to ironiczna polemika z figurą artysty-demiurga.
Kolonia, 1972 roku. Denis Ménochet i Isabelle Adjani wcielają się w reżysera i aktorkę. Peter jest nestorem europejskiego kina, zamkniętym w czterech ścianach swojej rezydencji, z przekonaniem, że życie poza pracą nad scenariuszem nowego filmu nie ma sensu. Sidonie była niegdyś jego muzą, to on zrobił z niej diwę, przez ostatnie lata szukała jednak szczęścia w Hollywood; co jakiś czas przyjeżdża do niego zza oceanu w odwiedziny. Tym razem przyprowadza ze sobą młodego chłopaka, którego poznała podczas podróży z Australii. Amir ma dwadzieścia trzy lata, ale wygląda na ledwie osiemnaście: ma też burzę smolistych loków, jest młodzieńcem o dużym przebojowym potencjale. Peter zakochuje się w nim sekundę - szaleńczo, nieprzytomnie, jak rażony piorunem.
Miłosne zapasy pary bohaterów rozgrywają się w całości w ciasnocie i zaduchu rezydencji, w przestrzeni dla Petera znajomej, oswojonej. To zdaje się dawać mu przewagę na starcie - próbuje posiąść pięknego, młodego mężczyznę na swoim terenie, góruje nad nim doświadczeniem i pozycją, bo jako reżyser zawsze jest w pozycji władzy. Widać to zresztą, gdy Amir bierze udział w spontanicznie zaaranżowanym castingu do nowego filmu mistrza. Chłopak siada na niskim krzesełku, za kamerą Peter próbuje go sprowokować do odsłonięcia bolesnych tajemnic, dotyka spraw osobistych. Nie jest jednak do końca jasne, kto kogo uwodzi. Amir utkany jest w końcu z nieuchwytnych kontrastów i skrajności: raz wygląda na niewiniątko w tarapatach, innym razem wychodzi z niego coś dzikiego, sadystycznego.
Początkowo układ wydaje się nienaruszalny, role odwracają się jednak w akcie drugim, gdy Amir wprowadza się do mentora, zaczyna pociągać za sznurki i dyktować własne warunki. Dominuje nad von Kantem, nieco przebrzmiałym celebrytą-filmowcem, podwójnie. Po pierwsze młodzieńczą witalnością i namiętnością; po drugie - co może jeszcze dotkliwsze - jako początkujący artysta, który momenty sławy i chwały ma ciągle jeszcze przed sobą. Peter staje się zakładnikiem uczucia do chłopaka. Daje się mu uwieść, wykorzystać jako trampolina do kariery, prawie natychmiast zostaje przez niego porzucony. Nieodwzajemniona miłość doprowadza go na skraj rozpaczy.
Zazdrość, uległość, wyzysk w relacjach międzyludzkich - ta trudna emocjonalna triada zapożyczona jest wprost od Fassbindera, tyle że Ozon zanurza ją w niezobowiązującej komediowej konwencji, film zdaje się lżejszy w tonacji niż jego pierwowzór. Już sam tytuł wskazuje na zmianę - nie ma w nim "gorzkich łez", niewiele też ich w samym filmie, tak samo jak fassbinderowe spektrum stanów emocjonalnych. Nowe odczytanie uderza w bardziej optymistyczny ton, komiczny wręcz, przybiera postać farsy. Jest to jednak, moim zdaniem, mało ciekawa zabawa, która w ogólnej perspektywie niewiele zmienia.
Bo "Peter von Kant" nie przynosi niczego zaskakującego, nie zachwyca nawet Isabelle Adjani - aktorka niezwykła, która nie boi się odważnych i kontrowersyjnych kreacji, a jej role w filmach "Królowa Margot", "Lokator", "Opętanie" czy "Miłość Adeli H." przeszły do historii kina.
Film Ozona to rodzaj zabawy w kino, powiedzmy sobie szczerze, bez większego sensu; zabawy, która - owszem - jest perfekcyjnie zrealizowana, miejscami zabawna, ale niczemu ona nie służy i niczego nie komentuje, to kolejny popis erudycji francuskiego reżysera. Nawet jeśli, to Ozon może jednak sobie na taką formę kinofilii i takie barwne odniesienia do historii kina pozwolić. Zwłaszcza, że musiało mu to sprawić sporo przyjemności.
Zobacz również:
"C'mon C'mon": Pogadajmy [recenzja]
"Córka": Kto tu jest tak naprawdę zagubiony? [recenzja]
"Matki równoległe": Jazda na Almodopalaczach [recenzja]
"Psie pazury": Jak Jane Campion wodzi nas za nos [recenzja]
Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.