Reklama

"Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy": Intelektualna rozmowa o Zagładzie

Film Radu Jude zarówno intelektualnie, jak i stylistycznie świetnie wpisuje się w rumuńską nową falą. Pod względem artystycznym to dzieło interesujące, ambitne i nie pozbawione humoru. Z jego formą właśnie można mieć jednak problem.

Film Radu Jude zarówno intelektualnie, jak i stylistycznie świetnie wpisuje się w rumuńską nową falą. Pod względem artystycznym to dzieło interesujące, ambitne i nie pozbawione humoru. Z jego formą właśnie można mieć jednak problem.
Kadr z filmu "Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy" /materiały prasowe

Film Radu Jude zarówno intelektualnie, jak i stylistycznie świetnie wpisuje się w rumuńską nową falą. Pod względem artystycznym to dzieło interesujące, ambitne i nie pozbawione humoru. Z jego formą właśnie można mieć jednak problem.

Jude nie po raz pierwszy sięga po historię Rumunii i Holocaust. Cztery lata temu rozliczał system pańszczyźniany na Wołoszczyźnie, a dwa lata temu w dokumencie "The Dead Nation" podjął się tematyki antysemityzmu i pogromów. Temat to do tej pory niezwykle drażliwy w Rumunii, w której kwestia odpowiedzialności za śmierć niemal 400 tysięcy Żydów jest wypierana ze zbiorowej świadomości.

Reklama

Tym bardziej zapewne kusi, by tematykę tę w sztuce podejmować, rozliczać i prowokować dyskusję. "Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy" to nie tylko tytuł filmu Jude, ale też cytat zaczerpnięty z przemówienia marszałka Iona Antonescu latem 1941 roku. Wtedy to dał on przyzwolenie na przeprowadzenie czystek etnicznych. Ponoć jedynie z rąk Niemców zginęło więcej Żydów w czasie II wojny światowej, a fakt ten w samej Rumunii do tej pory jest negowany.

"Nie obchodzi mnie..." to film nie tylko rewizyjny, ale "film w filmie". Już na samym początku zwraca się do nas aktorka grająca ambitną młodą reżyserkę teatralną Marianę Marin. Wprost do kamery opowiada o projekcie. Oto obserwować będziemy przygotowania do przedstawienia, które odtworzy pogrom w Odessie. Spektakl, finansowany z państwowych pieniędzy, ma zostać wystawiony publicznie na rynku miasta.

Finansowanie odgrywa tu o tyle istotną rolę, że Marin musi toczyć boje z lokalnym "kontrolerem", rewizorem Movilą, który ma zadanie utemperować reżyserkę. Marina obsesyjnie dąży do prawdy, szuka jej w historycznych dokumentach i prawdę chcę ukazać. Chce zmusić społeczeństwo do zmierzenia się z nią, a w konsekwencji do dyskusji o własnej narodowo-historycznej tożsamości.  

Kamera spokojnie obserwuje bohaterów toczących kolejne intelektualne przepychanki, cytujących Ciorana, Arendt, Marksa, Wittgensteina czy Eliade. W tle toczy się miłosne życie Marin, mającej romans z żonatym pilotem. Jej życie prywatne staje się niejako ironicznym komentarzem do jej walki o prawdę i tożsamość w przestrzeni historycznej.

Gdyby nie stylistyczne ramy rumuńskiej nowej fali i sam talent Jude, formuła "Nie obchodzi mnie..." byłaby niestrawna. W toczących się przez wiele minut, rozgrywanych często na jednym ujęciu ambitnych dialogach czy niekiedy monologach łatwo można popaść w pretensjonalny ton. Jude  na szczęście go unika, choć przyznaję, że niekiedy niemal o włos. Ratuje go dystans i lekko ironiczny wydźwięk całości.

Z pewnością swoje mistrzostwo Jude pokazuje w finale, gdy ironicznie pokazuje, że Marin nie powinna się obawiać politycznych nacisków czy niesubordynowanych członków grupy rekonstrukcyjnej, a samej gawiedzi, nieoczekiwanie oklaskującej zagładę Żydów. Sztuka przynosi zaskakujący efekt, raczej odmienny od zamierzonego, choć po drodze stawia wiele niewygodnych pytań.

6/10

"Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy" (Îmi este indiferent daca în istorie vom intra ca barbari), reż. Radu Jude, Rumunia 2018, dystrybutor: Aurora Films, premiera kinowa: 27 września 2019 roku.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy