Reklama

"Nauka spadania" [recenzja]: Skok w bok

Na pierwszy rzut oka miało być prawdopodobnie zabawnie; o ważnych sprawach i podnoszące na duchu. "Nauka spadania" - taki typowy brytyjski filmowy rozweselacz, na którym niektórzy wzruszą się do łez, a inni zasępią, zamyślą i może zmienią coś w swoim życiu.

Z płonnych nadziei pozostały bardzo czerstwe i mało śmieszne dowcipy plus monotonne, górnolotne i niezwykle infantylne przesłanie o tym, że bez względu na wszystko samobójstwo nie jest żadnym rozwiązaniem, a różnice społeczne, klasowe, genderowe i każde inne to drobna przeszkoda, którą można pokonać, ot tak - wystarczy tylko bardzo mocno chcieć.

Naiwną historyjkę czwórki osób, które w sylwestra spotykają się na dachu najwyższego londyńskiego biurowca, aby zakończyć swój żywot napisał Jack Thorne - współtwórca scenariuszy brytyjskich seriali "Kumple" i "This Is England '86". Aż trudno uwierzyć, porównując serialowe wyczyny tego scenarzysty, że mógł stworzyć tak karykaturalny światek "ludzików" uwikłanych w sumie w bardzo mało istotne sprawy. Z jednej strony wieloletni prezenter telewizyjny, który przez "przypadek" przespał się z piętnastolatką i z dnia na dzień przestał być sławny. Z drugiej - córeczka ministra edukacji - typowo rozwydrzona panienka, arystokratka, która nie zna umiaru i dobrych manier. Jest obowiązkowo przerysowana i wszystko mówi prosto w twarz. Dla równowagi kobieta w średnim wieku, która opiekuje się swoim ciężko chorym synem i jest diabelnie samotna plus niezrealizowany amerykański muzykant, który rozwozi pizzę, ale nie w smak mu praca fizyczna, bo przecież chciałby tworzyć. Cztery różne charaktery, cztery różne historie i - o dziwo - zostają przyjaciółmi.

Reklama

Banda niedoszłych samobójców zawiera pakt. Zamiast skoczyć w dół, skaczą w bok, przesuwają termin ostateczny na dzień św. Walentego - dają sobie jeszcze jedną szansę. Ich górnolotne monologi i drętwe przebiegi poszczególnych scen są tak niebywale męczące, że naprawdę pozostaje tylko i wyłącznie współczuć całej czwórce aktorów. W szczególności Toni Collette, która przez cały film albo szlocha, albo ociera oczy od łez. Ma być godną największych poświęceń matką, stąd płacz wydaje się być przecież uzasadniony.

Można byłoby się znęcać jeszcze godzinami nad absurdami narracji, dość koturnowymi dialogami i ogólnym braku sensu całej historii w reżyserii pana Chaumeil, ale chyba warto wspomnieć jedynie o tym, że "Nauka spadania" to po prostu kompletnie nieudana brytyjska komedia, o której najlepiej zaraz po obejrzeniu po prostu zapomnieć. Nikt i nic w tym filmie niczego nie ratuje. Nawet drobne epizody aktorskie, choćby Sama Neilla w roli ministra, czy Joe Cole'a ("The Peaky Blinders"), jako "przećpanego" chłopaka córki polityka, które mogłyby być filmowymi "perełkami", koniec końców jedynie potwierdzają nieuchronną klęskę.

2/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Nauka spadania" (A Long Way Down), reż. Pascal Chaumeil, Austria 2013, dystrybutor: Best Film, premiera kinowa: 21 marca 2014

--------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy