"Miłość, seks & pandemia": Ewangelia według Patryka Vegi [recenzja]
"Miłość, seks, pandemia i Jezus". Taki powinien być tytuł nowego filmu Patryka Vegi, który konsekwentnie podąża marzeniami, by być polskim Ablem Ferrarą z początku lat 90. Intencje ma Vega szczere, bo w zlaicyzowanym i pełnym moralnego relatywizmu świecie nikomu takich filmów się nie opłaca robić. Szkoda, że efekt tych starań jest wciąż artystycznie mizerny.
Zeszłoroczny "Small World" pokazał, że gdy Patryk Vega ma czas na dopracowanie swoich filmów, to zbliża się do poziomu "Służb specjalnych" czy pierwszego "Pitbulla". "Miłość, seks & pandemia" to kolejny film reżysera robiony na szybko, by utrzymać w ruchu jego filmową machinę. A więc wyłącznie wyrachowana chęć zarobku i cynizm? Nie do końca, bo Patryk Vega nie rezygnuje z drogi, jaką obrał kilka lat temu i zintensyfikował w ostatnich trzech filmach. Po kontrowersyjnych interpretacjach różnych historii biblijnych w poprzednich filmach, Vega podejmuje się teraz adaptacji przypowieści o siewcy z Ewangelii wg św. Mateusza.
"Wy zatem posłuchajcie, co znaczy przypowieść o siewcy. Do każdego, kto słucha słów o Królestwie, lecz ich nie rozumie, przychodzi zły i porywa to, co zostało zasiane w jego sercu. Ten człowiek jest jak ziarno leżące przy drodze. Człowiek jak ziarno na skałach to ten, który słucha Słowa i radośnie je przyjmuje, lecz brak mu korzenia, przez chwilę wytrzymuje, lecz gdy z powodu Słowa dojdzie do ucisku lub prześladowania, zaraz się odwraca. Z kolei człowiek przypominający ziarno posiane pośród cierni to ten, który słucha Słowa, lecz troski tego wieku i zwodnicze uroki bogactwa tłamszą Słowo tak, że nie przynosi plonu. Ziarno na dobrej ziemi to ten człowiek, który słucha Słowa i rozumie je. Taki wydaje owoc, jeden stokrotny, drugi sześćdziesięciokrotny, a inny trzydziestokrotny" (Mt 13, 18-23).
Przytaczam cały fragment Ewangelii, bo on de facto streszcza przesłanie "Miłości, seksu & pandemii". Ba, w kluczowej scenie filmu słyszymy ten fragment wypowiadany z namaszczeniem z ust duchownego. Słucha go czwórka grzeszników (Małgorzata Rozenek-Majdan, Sebastian Dela, Anna Mucha, Zofia Zborowska-Wrona), którzy trafili do świątyni przez pandemię. COVID-19 wstrząsnął ich światem i go zdemolował. Każdy z nich był zatopiony w jakiejś formie hedonizmu, którą trudno realizować w zamknięciu w czterech ścianach. Wypędzony z rodziny chłopak angażuje się w kontrowersyjne działania, starzejąca się fotograf wykorzystuje młodego mężczyznę, bezwzględna dziennikarka z tabloidu doprowadza do upadku znanego mężczyznę, zaś znudzona swoim partnerem młoda prokurator nawiązuje romans z muzułmaninem.
Vega robi zbliżenie na usta duchownego i oczy grzeszników, a potem wsadza postacie w biblijny szkielet. Film sugeruje, że tylko postacie podążające za duchowym przesłaniem mogą osiągnąć odkupienie. Wszystkie wątki są obudowane wokół seksu, hedonizmu i cielesnego upadku. To zresztą stały motyw ostatnich filmów Vegi. Obsesja na punkcie cielesności i odrodzenie duchowe są w centrum fabuły - wydaje się, że Vega zmaga się z własnymi wewnętrznymi konfliktami.
Jest ten film zupełnie niepoprawny politycznie. Ocieka stereotypami i idzie wbrew modzie ideologicznej. W czasach, gdy kino skupia się na ochronie praw kobiet, Vega przedstawia postać kobiety, która manipuluje sytuacją na swoją korzyść. W filmie pojawia się postać Araba, który uwodzi główną bohaterkę. Przebiera się w szaty księcia z bajki, a potem traktuje ją w sposób, który może wynikać z jego kulturowych przekonań. Widać, że Vega lubi gniewne pamflety późnej Oriany Fallaci, choć podobną kartą grają przecież twórcy "Dziewczyn z Dubaju". Zastanawiające jest, że obraz mężczyzny stosującego przemoc wobec kobiet pojawia się w filmach, które mogłyby wzbudzić kontrowersje w krajach o restrykcyjnych zasadach dotyczących równości, Maria Sadowska czy Anna Mucha, która zresztą wyciska ze scenariusza, ile może, by zniuansować swoją rolę.
Vega nakręcił film o samotności w czasach powszechnego hedonizmu i covidowej zarazy. Gdyby był pomysłodawcą tematu i producentem, a oddałby lejce w ręce zdolnego reżysera, moglibyśmy dostać mądrą i prowokacyjną przypowieść. Nie raz już pisałem jednak, że ego Vegi nie pozwala mu na to. Opowieść jest przedstawiona w sposób bezpośredni i momentami autoparodystyczny. Vega nie ukrywa obecności reklam w swoim filmie, co wpływa na jego odbiór. Wciąż ma jednak on misję i ją realizuje. Raz apeluje z ekranu, by pomóc w budowie ośrodków dla dzieci w Afryce, pokazując pracę zakonnic z niepełnosprawnymi i dziećmi w Tanzanii; innym razem krzyczy nam w twarz, że tylko ufając Jezusowi dostajemy nagrodę. Tyle, że tutaj nagroda dla jedynego sprawiedliwego spada... dosłownie z nieba. To za wiele nawet dla tak wyrozumiałej dla Vegi osoby, jak piszący te słowa.
Nie będę wyżywał się na Vedze za sposób, w jaki kręci swoje filmy. On tworzy ich oddzielną kategorię i w niej należy jego kino oceniać. To jest kino "vegańskie", które teraz ma rys ewangelizacyjny w duchu neokatechumenatu. Ma Vega konsultanta duchowego, którego wymienia w każdym filmie z nazwiska. Ma misję, by nawracać, pokazując grzech oblany brudem z rynsztoka. Jest dosłowny jak twórcy protestanckich christian movies i będzie pewnie podążał tą drogą, dopóki nie odwróci się od niego publika, domagająca się powrotu Tomasza Oświecińskiego ze sceny z butami w jednym z "Pitbulli". Nadal jednak będę jego religijne wariacje oglądał, czekając na przebudzenie nie tylko duchowe, ale również... filmowe. Może po prostu musi wrócić płk. Bońka ze "Służb specjalnych"?
4/10
"Miłość, seks & pandemia", reż. Patryk Vega, Polska 2022, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 4 lutego 2022
Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.