Na walentynki nie mogło zabraknąć polskiej komedii romantycznej w kinach. Na tegoroczny "hit dla zakochanych" czekałem z ogromnymi obawami. Nie ukrywam, że "nasze" podejście do tego gatunku mnie nie przekonuje, a jego ostatni przedstawiciele - "Kogel mogel 4" i "8 rzeczy, których nie wiedzieliście o facetach" - w tej niechęci mnie tylko utwierdziły. Niemniej do kin wchodzi "Miłość jest blisko", znane twarze uśmiechają się do mnie z obowiązkowego białego plakatu, a ja idę jak na ścięcie. Chciałbym napisać, że spotkała mnie niespodzianka, a film jest w pełni udany. Niestety, nie mogę tego zrobić. Muszę jednak przyznać, że dzieło Radosława Dunaszewskiego jest lepsze od wymienionych wcześniej tytułów.
Adam (Wojciech Solarz) jest samotnym ojcem, mieszkającym w Nowej Rudzie. Wraz z kumplem prowadzi biuro podróży i marzy o wyprawie do Amazonii, bo w całym swoim życiu nie ruszył się poza granice Dolnego Śląska i nadszedł czas na przygodę. Natalia (Weronika Książkiewicz) jest wdową i matką kilkuletniego chłopca. Jest mistrzynią kuchni, jej bezy są zachwalane w całym mieście, a ona zastanawia się nad założeniem kulinarnego wideobloga.
Adam i Natalia znają się od dziecka i... mieszkają w jednym domu, podzielonym na dwa mieszkania. On korzysta z jej łazienki (bo jest większa), ona z jego kuchni (bo jest większa), on uczy jej syna jeździć na rowerze, ona jego córkę gotować. Tak sobie żyją, niby razem, a jednak obok siebie. Pewnego dnia oboje kogoś spotykają. O ile Natalia chce założyć rodzinę, Adam zaczyna zdawać sobie sprawę, że przez cały czas wypierał uczucia do długoletniej koleżanki...
Seans filmu "Miłość jest blisko" mija bezboleśnie. Wynika to nie tyle z jego kilku zalet (przede wszystkim starań obsady), ile słabości innych polskich komedii romantycznych. Twórcy filmu "Miłość jest blisko" omijają niektóre powszechne dla tego gatunku wady, inne powielają, ale nie idą przy tym na całość. Fabuła w końcu nie jest zlepkiem wątków, niezdarnie imitującym rozwiązania narracyjne z brytyjskiego "To właśnie miłość".
Protagonistą jest Adam, którego poczynania śledzimy przez większość seansu. Ma on szczęście, że gra go Wojciech Solarz, który czyni z niego sympatycznego niezdarę, chcącego w końcu zmienić swoje życie. Niestety, aktor może "sprzedać" swojego bohatera, ale nic nie poradzi na scenariuszowe mielizny. Te na szczęście nie zmuszają go do wielkich gestów, które wywołują przede wszystkim zażenowanie publiczności. Problem leży w tym, że Adam jest protagonistą nieaktywnym - przez większość czasu nie działa, a rzeczy przydarzają mu się jakimś przypadkiem. Weźmy jego związek z podziwianą przez niego podróżniczką Mariką (Olga Bołądź). To ona inicjuje ich znajomość, to ona wychodzi także z większością ważnych kwestii. Adam tylko się zgadza. Inicjatywę przejmuje dopiero pod koniec filmu - o wiele za późno.
Polskie komedie romantyczne przyzwyczaiły widzów do naginania zasad logiki i dołujących zwrotów akcji, mających w pewnym momencie podbić stawkę. Wystarczy sięgnąć po "8 rzeczy...", w których finale Mikołaj Roznerski podawał się za policyjnego negocjatora, by uratować Alicję Bachledę-Curuś. Na szczęście w "Miłość jest blisko" takich atrakcji nie znajdziemy. Tutaj rzeczy... po prostu się dzieją. Akcja przyspiesza dopiero w finale, gdzie wszystko zostaje umownie rozwiązanie na zasadzie "bo tak". Irytujące, ale bez żenady. Rzecz w tym, że scenariusz wciąż nie jest dobry. Rozwija się ślamazarnie, często nudzi, a żarty rzadko trafiają - ale widz nie czuje po każdym sucharku, że zaraz pękną mu uszy, a oczy wypłyną. "Kogel Mogel 4" i "8 rzeczy..." dobijały, a "Miłość..." tylko nuży. Niby wciąż źle, ale w pewnym sensie jest to zmiana na plus.
Realizacyjnie to wciąż poziom serialu telewizyjnego. Całość nie jest tak kolorowa i kiczowata, jak wyżej wymienione tytuły. Twórcy zamieniają wyidealizowaną prowincję i okolice centrum Warszawy na rynek małego miasta i plenery Gór Stołowych. Miła to odmiana, chociaż za każdym razem, gdy akcja przeskakiwała do godzin nocnych, mrużyłem oczy, by cokolwiek zobaczyć w tej ciemni. Zwykle się nie udawało.
"Miłość jest blisko" to film najwyżej średni, zawyżający swój poziom przede wszystkim dzięki aktorom, starającym się coś ugrać ze scenariusza. O Solarzu już wspomniałem, także Grzegorz Małecki sprzedaje jakoś przerysowaną do bólu postać zakochanego w Natalii stomatologa Brunona. Mniej szczęście mają aktorki. Bohaterka Olgi Bołądź ogranicza się do bycia "podróżniczką, której wszędzie jest pełno", z kolei o postaci Weroniki Książkiewicz wiemy tylko tyle, że robi dobre bezy i chce założyć rodzinę. Scenariusz nie daje im większych szans, żeby cokolwiek ugrać. Punkt wyjścia - dwie rodziny w jednym domu - jest świetny, ale twórcy nie potrafią go wykorzystać. Film Dunaszewskiego jest na pewno najbardziej znośną komedią romantyczną tego sezonu, ale wydaje się, że daleka droga przed nami, zanim dojdziemy do dobrego przedstawiciela tego gatunku. Cóż, małymi kroczkami.
4/10
"Miłość jest blisko", reż. Radosław Dunaszewski, Polska 2022, dystrybucja: TVP, premiera kinowa: 11 lutego 2022 roku.
Zobacz również:
"Krime Story. Love Story": Niewymuszone i spontaniczne. Sensowne? [recenzja]
"Córka": Kto tu jest tak naprawdę zagubiony? [recenzja]
"8 rzeczy, których nie wiecie o facetach": Bzdury w imię miłości [recenzja]
Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.