​"Men in Black: International" [recenzja]: Nijakość

Tessa Thompson i Chris Hemsworth w filmie "Men in Black International" /materiały prasowe

Sezon wiosenno-letni 2019 roku nie rozpieszcza kinomanów. Zaczęło się mocno, bo od premiery "Avengers: Koniec gry". Niestety, później było już tylko gorzej. Druga "Godzilla" nie spełniła pokładanych w niej nadziei. "Aladyn" i "X-Men", z którymi nikt nie wiązał większych oczekiwań, nie zaskoczyły. Teraz na ekrany polskich kin weszła kolejna odsłona "Facetów w czerni", o którą nikt nie prosił. Ci, którzy naiwnie liczą na pozytywną niespodziankę sezonu, będą srodze zawiedzeni.

Molly (Tessa Thompson) jako mała dziewczynka była świadkiem działania legendarnych "facetów w czerni" i od tamtej pory chciała dołączyć do tajemniczej agencji. Los o surowym obliczu Emmy Thompson daje jej szansę na spełnienie marzeń. Molly jako agentka M trafia do londyńskiego oddziału agencji na okres próbny. Jej partnerem z przypadku zostaje żywa legenda, H (Chris Hemsworth). Oboje szybko pakują się w międzygalaktyczną intrygę.

Reklama

W drodze do finału dwójka agentów skacze z kontynentu na kontynent, spotyka kilku mniej lub bardziej przerażających kosmitów i bierze udział w paru scenach akcji. Uzbierało się tego na prawie dwie godziny seansu. Szkoda, że ani przez chwilę nie potrafią one przykuć uwagi widza. Czasy, gdy wystarczyła do tego rewia efektów specjalnych różnej jakości, minęły bezpowrotnie. 

Hemsworth i Thompson stworzyli zabawny duet w "Thor: Ragnarok". Tymczasem w "Men in Black: International" nie ma między nimi nawet pięciu procent chemii z produkcji Marvela. Hemsworth znów wciela się w głupkowatego osiłka, który braki w kompetencjach nadrabia uśmiechem i zwykłym fartem. Z kolei Thompson gra tę bardziej zrównoważoną (ale też naiwną i mniej doświadczoną) osobę w duecie. Proste sparowanie totalnie różnych bohaterów nie działa jednak, mimo obecności charyzmatycznych i utalentowanych aktorów.

Wszystko z prostego powodu: nowi "Faceci w czerni" to typowy produkcyjniak, wynikający nie z chęci opowiedzenia jakiejś historii i pomysłu na nią, a godnej pogardy próby wyciśnięcia gotówki z nieruszanej od dłuższego czasu franczyzy. Scenariusz jest pełen generycznych i niewyróżniających się scen akcji/dialogów, które widzieliśmy/słyszeliśmy już w dziesiątkach innych podobnych produkcji. Niby wszystko poprawne, nie wywołujące poczucia żenady, ale też zupełnie nieangażujące i ulatujące z głowy po dosłownie kilku minutach.

Niedawno "X-Men: Mroczna Phoenix" pogrzebał popularną serię filmową pod kilkoma metrami nijakości. "Men in Black: International" to podobny przypadek. Nie bawi, jak pierwsza część z Tommym Lee Jonesem i Willem Smithem, nie rozczarowuje, jak dwie kontynuacje ich przygód. Można go podsumować tylko wzruszeniem ramion.

3/10

"Men in Black:International", reż. F Gary Gray, USA, Wielka Brytania 2019, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 14 czerwca 2019 roku.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Men in Black International
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy