"Matrix Zmartwychwstania" Mesjasz, który nie przyszedł
Nie będzie nadużyciem stwierdzić, że pierwszy "Matrix" w 1999 dokonał w kinie rewolucji. Oryginalna produkcja sióstr Wachowskich była nie tylko spektakularna pod względem wizualnym i bogata w innowacyjne efekty komputerowe. Przede wszystkim zapisała się w historii jako jeden z najbogatszych w filozoficzne odniesienia filmów w historii Hollywood. Baudrillard ze swoją teorią symulakrów, platońska jaskinia, Sokrates i wyrocznia w Delfach - wszystkie te tropy znalazły miejsce w matrixowym uniwersum.
"Matrix" łatwo było też czytać jako dzieło metaforycznie ujmujące największe bolączki milenijnego przełomu. Opowieść o koszmarze życia w świecie zbudowanym na złudzeniach i pozorach, w której rezonowały lęki, kształtujące czas przełomu wieków, okres rozpędzającej się cyfrowej rewolucji i nabierającego mocy Internetu. Z dzisiejszej, na zawsze zmienionej przez afery Wikileaks czy Cambridge Analytica perspektywy, idea rzeczywistości kontrolowanej z ukrycia przez siły zła nie kojarzy się już z science fiction. "Matrix" dla wielu stał się dziełem kultowym, doczekując się m.in. dwóch kontynuacji kinowych, filmów krótkometrażowych ("Animatrix"), gry wideo, gry MMORPG i komiksów. Nic dziwnego, że siostrom Wachowski kusząca wydała się perspektywa powrotu do tej kopalni znaczeń - i złota.
Neo/Thomas Anderson (Keanu Reeves) już dawno odłożył swój lateksowy płaszcz na półkę. Teraz pracuje w firmie produkującej gry komputerowe, a po pracy chadza do terapeuty (Neil Patrick Harris). Ten, rzekomo z troski, przepisuje mu niebieskie pigułki, a przeszłe wizje uzasadnia załamaniem psychicznym. W sąsiadującej z biurem kawiarni Simulatte Thomas wpada na niejaką Tiffany, która toczka w toczkę przypomina Trinity - ale zdaje się nic o istnieniu takiej osoby nie wiedzieć. Okazuje się, że nie wszyscy pogodzili się z "niebieską" wizją świata. Paczka antysystemowych buntowników-hakerów przy pomocy niezwykle stylowego Morfeusza - charyzmatyczny Yahya Abdul-Mateen to jasny punkt produkcji - postanawia zaoferować Neo czerwoną pigułkę i ponownie otworzyć jego umysł na świat Matriksa.
Robiąc czwarty pełnometrażowy film z Neo i Trinity nie można było pominąć tego, jak bardzo zmieniła się rzeczywistość. Ile wydarzyło się rzeczy, które w 1999, a nawet w 2003 - wtedy wyszły "Rewolucje" i "Reaktywacja" - były niewyobrażalne? Kryzys ekonomiczny czy uchodźczy, ale także rozmaite technologiczne kamienie milowe (jak choćby urzeczywistnienie i upowszechnienie cyfrowej inwigilacji) swobodnie wpasowałyby się w tło tej narracji i je wzbogaciły. Niestety, w "Zmartwychwstaniach" Lana Wachowski nie jest już tak intelektualnie głodna, jak kiedyś. Można odnieść wrażenie, że postęp widać na ekranie tylko na polu motoryzacji i architektury, zapisany w błyszczących felgach i szklanych ścianach biurowców.
Tak, antagoniści Neo i Trinity dysponują co rozmaitymi nowymi technologiami, ale to raczej efekciarstwo w stylu czarnych oczu Ruby z "Supernatural", podczas gdy "Zmartwychwstaniu" o wiele bardziej posłużyłby dystopijny vibe spod znaku "Łowcy androidów". Wachowski sprawnie odcina kupony od kultowej franczyzy, sięgając po znane chwyty i emblematyczne zagrania (jak choćby słynne zwolnienia, wizualnie niesamowite sekwencje w podach, podpięcia i odłączenia od rur). W centrum akcji umiejscawia wątek miłosny, co może sprawdza się jako generator nostalgicznych wspomnień, ale znacząco przesuwa całość w stronę lekkostrawnej, wręcz świątecznej rozrywki.
Co najgorsze, Wachowski odrobiła lekcję zadaną przez twórców Marvela i wprowadziła - tak charakterystyczne dla tamtego uniwersum - autoironiczne poczucie humoru do genotypu bohaterów, całość także podszywając komediowym mrugnięciem oczka. Entuzjazm widzów wywołuje meta-fragment, w którym urzędnik z korporacji mówi Thomasowi Andersonowi/Neo, że ich firma-matka Warner Bros. kazała im zrobić sequel "Matriksa", a ten dziwi się, że to możliwe. Fajne nawiązanie do tematu praw autorskich i korporatyzacji branży filmowej, rządzonej dziś przez algorytmy. Ale potem poziom dowcipu znacząco spada.
Z kontestacyjnego offu Wachowski i "Zmartwychwstania" wskoczyli w główny nurt popkultury. Z wizjonerki stała się sprytną naśladowczynią. Nie można jej odmówić profesjonalizmu i sprawności, a sam seans też trudno uznać za kompletnie nieudany - trzyma tempo, potrafi wywołać uśmiech, sprawić widzowi przyjemność. I wzruszyć, bo trudno tym, którzy przeżywali jedynkę jako młodzi ludzie, nie uronić łezki patrząc na znaki czasu, zapisane na wciąż nierealnie pięknych twarzach Neo i Trinity. Jednak rewolucyjny, wręcz kontestacyjny charakter "Matrixa" prysnął jak bańka mydlana. Jeśli kiedyś był on jak filozoficznie gęsta, wizualnie hipnotyczna wizja, teraz jest jak produkowany taśmowo efektowny gadżet, o którym za kilka lat nikt nie będzie już pamiętał.
5/10
"Matrix Zmartwychwstania" [Matrix Resurrections], reż. Lana Wachowski, USA 2022, dystrybucja: Warner Bros, premiera kinowa: 22 grudnia 2022
Zobacz również:
Nie żyje tancerz z "Tańca z Gwiazdami". Miał zaledwie 34 lata
Polska bez szans na Oscara! Ogromne rozczarowanie
Kim jest syn Małgorzaty Braunek? Poszedł w ślady ojca
Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.