"Steve" w reżyserii Tima Mielantsa przedstawia jeden dzień z życia dyrektora ośrodka dla trudnej młodzieży, granego przez Cilliana Murphy’ego. Nie jest tajemnicą, że laureat Oscara za "Oppenheimera" to jeden z najlepszych współczesnych aktorów. W nowości Netfliksa udowadnia, że jest godny tego tytułu, a sam film, choć trwa zaledwie półtorej godziny, porządnie wyciska łzy.
"Steve" to kolejny po "Drobiazgach jak te" film w reżyserii Tima Mielantsa. W roli głównej ponownie występuje laureat Oscara Cillian Murphy, tym razem jako dyrektor ośrodka dla trudnej młodzieży. Nowość Netfliksa powstała na podstawie książki "Shy" autorstwa Maxa Portera, który napisał też scenariusz. Wśród produkcji giganta streamingowego rzadko trafia się coś wartego uwagi, ale zapewniam, że "Steve" zdecydowanie do nich należy.
Mielants ukazuje jeden dzień z życia tytułowego Steve’a (Cillian Murphy), dyrektora ośrodka będącego czymś pomiędzy poprawczakiem a szkołą. Jego celem jest pomoc chłopakom z trudną przeszłością. Szczególną sympatią darzy Shy’a (Jay Lycurgo), chłopaka, który właśnie dowiaduje się, że rodzina nie chce mieć z nim kontaktu. W tym momencie warto zwrócić uwagę na różnicę między tytułami filmu i książki. W ekranizacji to Steve, a nie Shy, znajduje się w centrum wydarzeń.
"Steve" został zrealizowany w stylu dokumentalnym. Ujęcia z ręki sprawiają wrażenie, jakbyśmy znajdowali się tuż obok bohaterów, a zbliżenia na ich twarze potęgują poczucie intymności. Wątek dokumentalny pojawia się też w samej fabule. Do ośrodka przyjeżdża ekipa telewizyjna, by uchwycić dzień z życia wychowanków i kadry nauczycielskiej. W tym czasie Steve dowiaduje się, że za kilka miesięcy placówka, której poświęcił tak wiele, ma zostać zamknięta.
Film Tima Mielantsa to kameralna opowieść, w której spośród zagubionych dzieciaków największe demony skrywa dorosły. Steve czuje się z podopiecznymi emocjonalnie związany, robi wszystko, by obdarzyć ich uwagą i troską, rozwiązuje konflikty, pełniąc rolę "wujka dobra rada", i z zaangażowaniem dzieli ich pasje, jak choćby muzykę. Tymczasem w środku narasta w nim napięcie. Z każdą kolejną sytuacją tego dnia jest mu coraz trudniej. Bierze na siebie zbyt wiele, aż w końcu nie daje rady, i to właśnie okazuje się jego największą porażką.
Cillian Murphy bez wątpienia należy do grona najlepszych współczesnych aktorów. W filmie Mielantsa stworzył kolejną znakomitą, zupełnie odmienną od swoich poprzednich ról kreację. Nie przypomina tu ani Roberta Oppenheimera, ani Thomasa Shelby’ego z kultowego "Peaky Blinders". Na jego twarzy widać każdą, nawet najmniejszą emocję. Choć bohater próbuje słowami ukryć, co naprawdę go trapi, jego ciało zdradza prawdę. Szczególnie zapadło mi w pamięć krótkie, zaledwie dwusekundowe ujęcie: moment, w którym Steve powstrzymuje uśmiech, bo sytuacja tego nie wymaga. Delikatne uniesienie kącika ust mówi jednak wszystko: stoi po stronie swojego podopiecznego. To drobne, a zarazem niezwykle poruszające.
Jeśli chodzi o aspekty techniczne, nie do końca przypadły mi do gustu eksperymentalne wstawki, choć na szczęście nie było ich wiele. Można się też spierać, czy wątek kręcenia filmu dokumentalnego był rzeczywiście potrzebny. W moim odczuciu pozwala lepiej poznać bohaterów, ale mam wrażenie, że to zabieg zbyt dosłowny.
Nie spodziewałam się, że seans "Steve’a" wywoła we mnie aż tak głęboki smutek. Przez nieco ponad półtorej godziny wkraczamy między mury ośrodka i poznajemy trudne, momentami wręcz trudne do zrozumienia i usprawiedliwienia historie jego podopiecznych oraz dyrektora. W filmie nie brakuje scen agresji i nagłych wybuchów złości, ale bije z niego autentyczność. Co najważniejsze, poprzez pokazanie niejednoznacznych bohaterów, nie stosuje na widzach szantażu emocjonalnego.
7,5/10
"Steve", reż. Tim Mielants, Irlandia, Wielka Brytania. Data premiery na Netfliksie: 3 października, 2025 r.
Czytaj więcej: Te filmy trzeba koniecznie obejrzeć. Niełatwo było wybrać najlepsze
