Film na modny i ważny temat, ale to wszystko już było

Kadr z filmu "Trzy kilometry na koniec świata" /materiały prasowe

Jeżeli "Trzy kilometry do końca świata" jest uważany za nowofalowy, rumuński film, to znaczy, że ta fala zaczyna się mocno załamywać. Emanuel Pârvu nakręcił przewidywalną i stereotypową opowieść o rumuńskiej prowincji, która zmaga się z problemem nietolerancji wobec osób LGBT. Zachodnie kino takie filmy dawało nam dwie dekady temu.

  • Siedemnastoletni Adi wraca do swojej rodzinnej miejscowości w sercu delty Dunaju, by spędzić letnie wakacje z rodzicami. Na co dzień chłopak mieszka i studiuje w sąsiednim mieście Tulcea, do którego można dostać się tylko za pomocą łodzi. Malownicze miejsce, w jakim się wychował, niewielka społeczność, gdzie wszyscy się znają, dają bohaterowi złudne poczucie bezpieczeństwa. Pewnej nocy, wracając z imprezy, Adi zostaje brutalnie zaatakowany. Wszyscy, na czele z ojcem chłopaka, są w szoku. Kim są napastnicy i dlaczego zaatakowali Adiego?
  • "Trzy kilometry do końca świata" na ekranach polskich kin od 6 grudnia. Zobacz zwiastun

Film na modny i ważny temat, ale...

Tegoroczna produkcja "Nie obiecujcie sobie zbyt wiele po końcu świata" Radu Jude jest najlepszym dowodem na to, że są jeszcze na tym świecie filmowcy, potrafiący mówić językiem tak świeżym, jak kiedyś Godard w "Do utraty tchu" i Tarantino w "Pulp Fiction". Nie przez przypadek art housowo-popkulturowo-tiktokowy majstersztyk Jude znalazł się na podium moich ulubionych filmów tego roku. To bezkompromisowa, bezczelnie świeża satyra i miszmasz stylistyki prawdziwie wolnego filmowca. Jude połączył ze sobą to, co wysokie w kulturze z tym, co niskie. Zlustrował rumuńską duszę i uderzył lewym prostym w korporacyjny kapitalizm. Zszedł w same niziny masowej kultury z facjatą Andrew Tate'a oraz rozbrajającą szczerością Uwe Bolla i zajrzał do rumuńskiego kina lat 70., zestawiając to z przenikliwym spojrzeniem klasowym godnym Kena Loacha. Po tym zdumiewającym rumuńskim "wszystkim wszędzie naraz" dostajemy kolejny film z logo "nowa fala". I co? I nudno!

Emanuel Pârvu mówi, że nakręcił "Trzy kilometry do końca świata", by walczyć z brakiem zrozumienia wobec inności. Innymi słowy Pârvu nakręcił film na modny i ważny temat, który pojawia się w co drugim (jeżeli nie każdym) filmie społecznym XXI wieku. Nie to jest jednak problemem laureata Palmy Queer ostatniego MFF w Cannes. Problemem jest sposób, w jaki Pârvu mówi o nietolerancji dla osób LGBT na rumuńskiej wsi.

Obraz rumuńskiej wsi jest momentami parodystyczny

Historia rozpoczyna się od dramatycznego ataku na siedemnastoletniego Adiego (Ciprian Chiujdea), który wraca na wakacje do rodzinnego domu. Lokalna społeczność na czele z szefem policji (Valeriu Andriuta), sąsiadami i samymi rodzicami (Bogdan Dumitrache, Laura Vasiliu) robią wszystko, by zamieść sprawę pod dywan. "Boisz się tego, co powiedzą na wsi. Ale wieś nie jest moją rodziną!" - wyrzuca matce w twarz Adi. Na tej płaszczyźnie "Trzy kilometry do końca świata" jeszcze się sprawdzają. Zmowa milczenia, wynikająca z wszechobecnego "bo co ludzie powiedzą", bywa przecież też zmorą polskiej mentalności. Może to problem każdego postkomunistycznego społeczeństwa?

Jednak już obraz rumuńskiej wsi jest jednowymiarowy i momentami parodystyczny. Rodzice Adiego, wraz z lokalnym duchownym (Adrian Titeni), decydują się na drastyczne działania, poddając chłopaka kontrowersyjnemu rytuałowi. Serio? Naprawdę mam uwierzyć, że rumuńska wieś dziś tak wygląda? Nawet Małgorzata Szumowska w swojej boleśnie szeleszczącej publicystyką "Twarzy" nie pojechała tak mało wiarygodnym stereotypem. Ani nie potrafię wczuć się w ból osaczonego bigoterią otoczenia Adiego, ani nie trafia do mnie wewnętrzne pęknięcie jego rodziców.

Jest tutaj jedna scena, która chwyta za serce. Adi wypłakujący się na kolanach mamie to szczery i dobrze zagrany fragment filmu. Brakuje wszystkiemu jednak pazura Cristiana Mungiu, u którego przecież Emanuel Pârvu grał ("Egzamin) i widać, że jako reżyser zerka w stronę jego kina. Nie umie jednak wykorzystać tego, co najważniejsze. Nie jest przenikliwy i gra znaczonymi kartami. Gdyby jeszcze pojawiło się w jego rozliczeniowym filmie więcej ironii i czarnego humoru z kina Radu Jude, nie byłoby to wszystko tak dydaktyczne i przewidywalne.

Może jest jednak tak, że patrzę na "Trzy kilometry do końca świata" przez pryzmat kogoś, kto obejrzał stosy filmów o emancypacji osób ze środowisk LGBT, a Rumuni tej rewolucji w filmie jeszcze nie mieli i homofobia rodzica musi mieć u nich wciąż twarz Chrisa Coopera z "American Beauty".

5/10

"Trzy kilometry do końca świata" (Trei kilometri până la capătul lumii), reż. Emanuel Pârvu, Rumunia 2024, dystrybutor: Aurora Films, premiera kinowa: 6 grudnia 2024 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy