"Daaaaaali!": W głowie Salvadora [recenzja]

Jonathan Cohen w filmie "Daaaaaali!" /Atelier de Production /materiały prasowe

"Daaaaaali!" to nie biografia na temat malarza, ale fantazja. To próba znalezienia tylnego wejścia do jego głowy. Istnieje tu jedynie umowna, mętna przestrzeń, jak gdyby artysta za sprawą wyobraźni usiłował rozsadzić ramy zastanego świata.

Nie wyobrażam sobie zresztą, by mogło być inaczej, skoro za kamerą stanął Quentin Dupieux. W nakręconej przeszło dziesięć lat temu "Morderczej oponie" miał brawurowo ekscentryczny pomysł, by obsadzić w głównej roli samochodowe ogumienie o imieniu Robert, które zabija wszystko, co stanie mu na drodze. Bohaterowie jego "Reality" marzyli o tym, by kręcić filmy o telewizorach kineskopowych, które ożywają i eksterminują ludzkość za pomocą elektromagnetycznych fal. "Deerskin" był zaś filmem, w którym Jean Dujardin wydał ostatnie oszczędności na skórzaną kurtkę z vintage’owym sznytem i postanowił - na jej prośbę - unicestwić wszystkie inne kurtki na Ziemi. Nie wiadomo, co siedzi w jego głowie, nie da się tego nazwać. Wiadomo, że ludzie świetnie na tych filmach się bawią. 

Reklama

W pogoni za Salvadorem Dalim

Zbliżone dylematy rodzą się na myśl o Salvadorze Dalim, jego zjawiskowość wymyka się opisom. "Jestem człowiekiem ekscentrycznym, czy bym chciał czy nie chciał" - mawiał i manifestował to w swoich twórczych działaniach. Kiedy szykował się do nakręcenia "Psa andaluzyjskiego", sporządził wraz z Luisem Buñuelem listę tego, co potrzebne jest im do filmu. Były tam cztery zdechłe osły w stanie rozkładu, które należało położyć na czterech fortepianach, prawdziwa ucięta ręka, oko krowy i trzy gniazda mrówek. Legenda głosi, że jego najsłynniejsze dzieło "Trwałość pamięci" powstało za sprawą leżącego na talerzu, rozpuszczonego camemberta. Wymyślił też telefon z homarem zamiast słuchawki. Ludzie uważali go za dziwaka, tak samo widzi go Dupieux. "Daaaaaali!" to podróż przez zakamarki rozbuchanego ego artysty - ujęta w nawias i prześmiewczo komentująca jego status.

Film jest właściwie bezustanną pogonią za tytułowym bohaterem, ruszą w nią dziennikarka, która ma przeprowadzić z nim wywiad. Dali, choć zdaje się być na wyciągnie ręki, nieustannie się wymyka. Podczas pierwszego ich spotkania świat pęka, ulega załamaniu i rozszczelnieniu. Na przykład hotelowy korytarz - przejście nim powinno zająć moment, gdy jednak wkracza Dali, droga wydłuża się w nieskończoność, a jedna minuta jest jak cała wieczność. Świat, w którym żyje bohater, ma strukturę pętli, składa się z serii nieustających powtórzeń. Dupieux pokazuje świat Dalego i jego sztukę jako coś zmiennokształtnego, płynnego. Zmiennokształtność jest zresztą podstawą całego konceptu. Malarza gra nie jeden, a kilku aktorów, co parę scen wymieniają się między sobą, drogi niektórych się przeplatają, przenikają, przecinają. Dali trzydziestoletni spotyka Dalego przedśmiertnego i tak w kółko. "Daaaaaali!" staje się zatem czymś na kształt zabawy w rozkładanie matrioszki: w jednym Dalim znajduje się drugi, mniejszy. To uniwersum Dalego z Dalim podniesionym do potęgi entej.

W środku zawsze jest pusto

Katalog pomysłów Dupieuxa bywa imponujący. I tak, wizje prosto z głowy artysty przenikają do świata rzeczywistego - ludzie z jego obrazów, z których głów wyrastają przedmioty o dziwnych kształtach, zdają się istnieć naprawdę i pozować mu na tle oceanu; innym razem pojawienie się na środku plaży białego fortepianu, na którym rośnie jodełka i z którego przez cały czas cieknie woda, nikogo tak bardzo nie wzrusza. Gdy pada deszcz, tak naprawdę z nieba spadają martwe psy. Gdy Dali ma ochotę postrzelać do celu, ładuje na wyrzutnie gołębie zamiast ceramicznych rzutek. Ten obłęd udziela się także innym, wszak pozostałymi bohaterami filmu są ludzie, którzy przystają na logikę Dalego, czyli po prostu przystają na jej brak. W pewnym momencie dostajemy się do snu pewnego księdza - to sen śniony w innym śnie. Na jednym z poziomów tego labiryntu rodem z "Incepcji" ksiądz zostaje zastrzelony przez wziętego prosto z westernu szeryfa w kowbojskim kapeluszu. Chwilę później role się odwracają i to ksiądz strzela mu prosto w głowę. Czy ma to w ogóle jakikolwiek sens? Nie ma żadnego.

A kto powiedział, że musi mieć? Jeśli porównujemy już kino Dupieuxa do zabawy matrioszką, to trzeba mieć na względzie, że nigdy nie prowadzi ona do sedna, w środku zawsze jest pusto. To rodzaj oszustwa, imitacji, iluzji, podobnie zresztą jak sztuka Dalego. Dupieuxowi do uchwycenia tego niewiele potrzeba. Wystarczy skromna, ale wymowna scenografia, doczepiony sztuczny wąs, dużo dziwnych rzeczy i ot, cała filozofia. Nawiasem mówiąc, nagle pojawiła się moda na ten temat - równolegle do kin wchodzi hollywoodzki "Daliland" z Dalim granym przez Bena Kingsleya. Ten film akurat zbiera fatalne recenzje, co innego zrealizowany znacznie skromniej "Daaaaaali!". Na festiwalu w Wenecji kilkukrotnie obiły mi się o uszy porównania tego filmu z "Dyskretnym urokiem burżuazji" Buñuela. To oznacza, że Dupieux trafił w sedno.

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Salvador Dali | Quentin Dupieux
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy