91-letni Clint Eastwood od lat demoluje mitologię, którą sam tworzył. Ten, zdumiewająco sentymentalny i kontemplacyjny film o przyjaźni kowboja i meksykańskiego nastolatka, to kolejna osobista spowiedź legendarnego filmowca, który już nic nikomu nie musi udowadniać.
"To całe macho jest przereklamowane. Ludzie próbują być macho, by pokazać, że są twardzi i tylko to im zostaje" - mówi nam kowboj o twarzy tego człowieka. Człowieka bez imienia u Sergio Leone i Harry'ego Callahana. Mówi to jedna z ikon maczystowskiej kontrrewolucji w kinie epoki reaganowskiej. To fascynujące, jak 91-letni Clint Eastwood w ostatnim etapie kariery (choć ja przewiduję, że przebije Portugalczyka Manoela de Oliveirę, który kręcił filmy do śmierci, a zmarł w wieku 106 lat) burzy wszystkie swoje mity.
Kocha to robić, bo jest człowiekiem wolnym. Z czterema Oscarami na koncie i statusem niekwestionowanej legendy może pokazać środkowy palec całemu filmowo-politycznemu establishmentowi, co dowiódł w ostatniej kampanii wyborczej, gdy porzucił prawicowego Donalda Trumpa na rzecz Michaela Bloomberga z Partii Demokratycznej.
"Cry Macho" jest zresztą bardzo mocnym ciosem w jedną z głównych agend trumpizmu. Jest to film o przyjaźni starego, rozczarowanego kultem maczyzmu, białego kowboja Mike'a (Eastwood) i meksykańskiego chłopaka Raffa (Eduardo Minett), któremu starszy mężczyzna pomaga nielegalnie przekroczyć granicę. Ba, pojawia się tutaj motyw znalezienia spokoju na meksykańskiej ziemi kogoś, kto wybiera ją ponad... Teksas. Wszystko jest zanurzone w kinie drogi z motywem przyjaźni, jakim Eastwood już bawił się przecież w muzycznej "Drodze do Nashville" (1982) czy "Doskonałym świecie" (1993), choć tam był tym, który ściga zbiegów. W "Cry Macho" jest ścigany przez meksykańskich zbirów i skorumpowaną stanową policję, nasłaną przez matkę (Fernanda Urrejola) Raffa, którego ma przewieźć przez granicę na prośbę swojego przyjaciela i jego ojca Howarda (Dwight Yoakam).
Oparty na wydanej w 1975 roku noweli N. Richarda Nasha scenariusz, napisany zresztą przez autora książki oraz Nicka Schenka, długo krążył po Hollywood. Doskonale pasuje do ostatnich aktorskich poszukiwań Eastwooda. Z jednej strony kręci kolejne osobiste peany na cześć bliskiego mu libertarianizmu o walce jednostki z systemem ("Richard Jewell", "Sully", "Oszukana"), ale z drugiej opowiada o rozliczeniu się z życiem starego człowieka. Wtedy też staje po obu stronach kamery, grając główne role, mimo podeszłego przecież wieku.
"Gran Torino" był zerwaniem z triumfem białego Brudnego Harry'ego. Wprowadzający go do oscarowego panteonu "Bez przebaczenia" był zdemolowaniem wizerunku kowboja z tradycyjnego amerykańskiego westernu. "Przemytnik" z 2018 roku to bardzo osobiste rozliczenie z grzechem porzucenia rodziny. Proeutanazyjny "Za wszelką cenę" miał wymiar religijny, ale w bardzo eastwoodowskim stylu - wolnościowym i oderwanym od optyki ściśle chrześcijańskiej. W "Cry Macho" najważniejsza spowiedź zmęczonego życiem, cynicznego kowboja, pojawia się w katolickim kościele. W "Gran Torino" i "Za wszelką cenę" bohaterowie Eastwooda lubili się przekomarzać z kapłanami, wykazując im sprzeczności logiczne w Biblii. "Czyimś dziećmi na pewno jesteśmy"- mówi w "Cry Macho" młodemu Meksykaninowi, podkreślającemu swój katolicyzm. Agnostycyzm Eastwooda nie jest tajemnicą, ale bardzo ciekawie ewoluuje w późnym okresie twórczości.
W jednym z wywiadów Eastwood mówił, że z wiekiem zaczyna rozumieć, jak niewiele pojął w życiu. "Kiedy jesteśmy młodzi, szybko wydaje się nam, że już dobrze znamy wszystkie odpowiedzi, natomiast z wiekiem pojmujemy, że to nieprawda. Może to zabrzmieć dziwnie, ale to jedyna korzyść z podeszłego wieku: jest czas, żeby dojść do wniosku, że w końcu wiemy tak mało..." - powiedział artysta w promującym film, jednym z nielicznych, wywiadów dla "Le Figaro". Mike jest byłym jeźdźcem rodeo i kowbojem, który widzi, ile wart jest płytki maczyzm, polegający na niszczeniu własnego ciała w imię "twardzielstwa". Bohater "Przemytnika", który przemycał z Meksyku narkotyki, mówi policjantowi (Bradley Cooper), że męstwo nie polega na byciu takim twardzielem.
Eastwood nakręcił zaskakująco kontemplacyjne i sentymentalne kino drogi, gdzie pojawia się romantyzm rodem z "Co się wydarzyło w Madison County" (1995) i wątek dojrzałego uczucia, tym razem do prowadzącej tawernę Meksykanki Marty (Natalia Traven). Jednocześnie romantyczny Eastwood chce pokazać, że ma w sobie dawny urok. Pierwszy raz od 30 lat siada na konia, a ważną częścią opowieści jest, wykorzystywany przez Raffę do walk ulicznych, kogut o imieniu Macho. Kogut nieraz ratuje przedziwny duet uciekinierów przed łotrami, co nadaje filmowi wymiar komiczny.
Mike ratunek znajduje nie w przemocy i maczyźmie, ale przy stole, gdzie mimo swojego agnostycyzmu, łapie za dłoń Martę i razem z jej rodziną modli się przed posiłkiem, składającym się z typowo amerykańskiego smażonego kurczaka, którego sam przygotował dla meksykańskiej familii. "Kowboj musi sobie sam radzić" - mówi zaskoczonej jego kulinarnymi zdolnościami rodzinie. Macho sam sobie gotuje, nieprawdaż? Teraz już nie musi. To jest istota tego zupełnie bezpretensjonalnego, pojednawczego filmu o starym człowieku, który przebaczył sobie i znalazł doskonały świat, w którym nie musi już być częścią mitologii, stworzonej przez samego siebie. A więc znów zrzucanie kajdan i opowieść o wolności?
8/10
"Cry Macho", reż. Clint Eastwood, USA 2021, tytuł dostępny na Blu-ray i DVD w ofercie Galapagos Films oraz na platformach streamingowych.
Zobacz również:
Ten film był zakazany w wielu krajach!
"Sędziowie pod presją": Kawałek wolnej Polski [recenzja]
"Spider-Man: Bez drogi do domu": Kontrolowany chaos
Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.