"Belfast": Powrót do tamtych dni [recenzja]

Kadr z filmu "Belfast" /materiały prasowe

Kenneth Branagh sprawił nam niemałą niespodziankę. Jeszcze niedawno wszyscy myśleliśmy, że - doskonale zapowiadający się niegdyś reżyser adaptacji Szekspira - ograniczył się do realizacji bardziej ("Thor") lub mniej ("Artemis Fowl") udanych blockbusterów. Nieoczekiwanie znalazł się między nimi bardzo osobisty "Belfast". Po pierwszych pokazach ujął on publiczność festiwalową, a teraz ma szanse na siedem Oscarów, w tym te najważniejsze: za film, reżyserię i scenariusz.

W 1987 roku John Boorman zaprezentował "Nadzieję i chwałę", autobiograficzne dzieło, opisujące Londyn czasów drugiej wojny światowej z perspektywy dziesięciolatka. Wybitny film brytyjskiego reżysera ukazywał niewinność dzieciństwa w momencie historii, którego wagi i okropieństwa chłopiec nie potrafił wtedy zrozumieć. Kenneth Branagh wybrał podobną perspektywę. Początek konfliktu między północnoirlandzkimi protestantami i katolikami widzimy oczami dziewięcioletniego Buddy'ego (Jude Hill).

Reklama

"Belfast": Portret społeczności

Jest 1969 roku. Chłopiec mieszka wraz z rodziną w Belfaście, na osiedlu szeregowych domków. W pierwszych minutach filmu Branagh buduje obraz lokalnej społeczności, w której wszyscy się znają i służą sobie pomocą. Spokój zostaje brutalnie przerwany przez pojawienie się protestanckiej bojówki, która atakuje domy katolików. Buddy przypadkiem znajduje się w sercu chaosu, który od tej pory nie będzie go opuszczał. Ojciec i sąsiedzi są nachodzeni przez dawnych znajomych, teraz "zaangażowanych w sprawę" i żądających szeroko rozumianego wsparcia, a na ulicach pojawia się wojsko, patrzące nieprzychylnie na wszystkich mieszkańców miasta. Jednocześnie życie toczy się dalej, a wiele osób stara się nie zauważyć, że nagle wszystko się zmieniło.

Na początku i pod koniec filmu Branagh prezentuje współczesny Belfast na kolorowych ujęciach. Właściwa fabuła utrzymana jest jednak w czerni i bieli. To prosty zabieg, zabierający widzów w przeszłość, do czasów, które już nie wrócą. Jak to z nostalgicznymi pocztówkami bywa - czasem uwodzą, innym razem są nieznośnie sentymentalne lub upraszczają niektóre kwestie.

"Belfast" najlepiej sprawdza się jako portret społeczności. Ulica, na której mieszka chłopiec, zamieszkała jest przez charakterystycznych sąsiadów. Wszyscy należą do klasy pracującej i starają się jakoś wiązać koniec z końcem. Perspektyw zawodowych nie ma - ojciec (Jamie Dornan) Buddy’ego pracuje zresztą w Londynie, a w domu pojawia się co drugi weekend.

Bolączki mieszkańców ukazane są z humorem, w którym przoduje dziadek chłopca, zagrany wybitnie przez nominowanego do Oscara Ciarána Hindsa. To on jest jednym z najważniejszych łączników Buddy’ego z Belfastem - człowiekiem wyjętym jakby z przeszłości, wiedzącym wszystko o tej okolicy, którego ciężka choroba zwiastuje nadchodzący kres pewnej epoki.

"Belfast": Za dużo historii

Wielka historia wielką historią, ale Buddy ma swoje sprawy - podoba mu się koleżanka z klasy, trzeba zbierać dobre oceny, bawić się i starać się nie zirytować przy tym mamy (niesłusznie pominięta przez Akademię Filmową (Caitríona Balfe). Tutaj Branagh raz trafia, innym razem zdaje się traktować widza jakby był rówieśnikiem protagonisty. W jednej scenie urzeka nostalgią dziecięcej beztroski, by w kolejnej denerwować najprostszym sentymentalizmem. W dodatku reżyser czasem porzuca swojego dziecięcego bohatera. Niby daje to okazję do powiedzenia dorosłym czegoś wprost, ale, prawdę mówiąc, ta narracyjna wolta nie mówi nam nic, czego byśmy już nie wiedzieli.

W końcu Branagh stara się upchnąć w swoim niespełna stuminutowym filmie za dużo historii - trochę rodzinnego dramatu, trochę obrazu epoki i społeczeństwa, trochę nostalgicznego powrotu do dzieciństwa. Niestety, równoległe prowadzenie tych wątków lub żonglowanie nimi nie zawsze mu wychodzi, a ich przecięcie się w niepotrzebnie efekciarskiej kulminacji nie przekonuje. W finale reżyser odkrywa jednak karty, dodając historię zmian: bolesnych i - z perspektywy czasu - koniecznych.

"Belfast" oferuje kilka wzruszeń i śmiechów. To bez wątpienia najlepszy film Branagha od wielu lat - ma szanse na siedem Oscarów. Wydaje się jednak, że potencjał tej historii był o wiele większy.

6/10

"Belfast", reż. Kenneth Branagh, Wielka Brytania 2021, dystrybucja: United International Pictures, premiera kinowa: 25 lutego 2022 roku.

Zobacz również:

"Córka": Kto tu jest tak naprawdę zagubiony? [recenzja]

"Mój dług": Ofiara, która staje się katem [recenzja]

"C'mon C'mon": Pogadajmy [recenzja]

"Psie pazury": Jak Jane Campion wodzi nas za nos [recenzja]

Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Belfast (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy