Mistrzyni subtelnej obserwacji skrywanych i często niszczycielskich emocji - Jane Campion - powraca z nową opowieścią. "Psie pazury" zdobyły już niemal 150 statuetek i 240 nominacji. O filmie mówi się coraz więcej w kontekście Oscarów (ogłoszenie nominacji już 8 lutego). O co tyle hałasu?
Jane Campion nie kręci filmów nazbyt często. Od debiutu za kamerą w 1982 roku do dziś zrealizowała osiem pełnometrażowych produkcji. Od czasu "Fortepianu" (1993) każda premiera podpisana jej nazwiskiem staje się wypatrywanym przez kinomanów wydarzeniem, także serial - "Tajemnice Laketop". Ma lojalne i oddane grono fanów, młodsi odkrywają jej talent i szybko zakochują się w jej wyrafinowanym stylu. Jest jedną z siedmiu kobiet nominowanych do Oscara za najlepszą reżyserię - może znowu będzie walczyć o to wyróżnienie?
W "Psich pazurach" fortepian zresztą też się pojawia - dźwigany przez tragarzy nie przez plażę, a wśród ranczerskiego kurzu i błota. Elegancki, kosztowny, najlepszej marki, choć kobieta, która ma go otrzymać - Rose (Kirsten Dunst) - bardzo różni się od Ady (Holly Hunter), nawet nie chce instrumentu, gra przeciętnie i dobrze o tym wie. To pomysł jej męża - George'a Burbanka (Jesse Plemons), który pragnie hojnie obdarować świeżo poślubioną kobietę i wie, że przed małżeństwem akompaniowała ona w kinie (jest rok 1925, film jest jeszcze wielkim niemową, towarzyszy mu jednak muzyka taperów). Chce też "pokazać się" w czasie wizyty gubernatora i rodziców.
Różnic w opowieściach jest więcej. Główna dotyczy bohatera. W "Psich pazurach", w przeciwieństwie do "Fortepianu", akcja koncentruje się nie na kobiecie, a na mężczyźnie - Philu (Benedict Cumberbatch), bracie George'a. Niespodziewane pojawienie się Rose na ich wspólnej farmie - George żeni się, nie informując o tym brata - mocno zachwieje surowo uporządkowanym życiem i relacją Burbanków. Nie - Phil nie zakocha się w Rose i nie zacznie o nią rywalizować z bratem, ani o względy uroczej wdówki, ani o ranczo. Nic z tych rzeczy. Obudzą się jednak demony, które już wcześniej jątrzyły, zżerały duszę. Tęsknoty, na które wśród codziennego znoju, wąglika i kastrowania 1500 byków gołymi rękoma, nie wolno sobie pozwolić, nawet posiadając dyplom Yale z filologii klasycznej. Bez spoilerów!
Swój scenariusz Jane Campion oparła na powieści Thomasa Savage'a z 1967 roku. "Ta historia zaintrygowała mnie z wielu powodów. Nie mogłam odgadnąć, co się wydarzy, pełna była detali i czułam, że autor sam przeżył to, co opisuje. Nie jest to tylko kowbojska opowieść z 1925 roku o życiu na ranczu, ale żywe doświadczenie i myślę, że z tego powodu szczerze tej historii zaufałam. Pokochałam to, jak głęboko eksploruje męskość i jednocześnie mówi o skrywanej miłości" - reżyserka tłumaczy, co zaintrygowało ją w dziele literackim.
Na ekranie przekształca je w fabułę, która co prawda rozwija się nieśpiesznie i niepozornie, ale zarazem jest w niej napięcie, które nie pozwala jej porzucić. To ten rodzaj kina, w którym z każdą sceną atmosfera robi się coraz bardziej gęsta oraz niepokojąca, i nie ma pewności, czy życzliwy gest jest szczery, czy może raczej otwiera wrota piekieł... A może wreszcie od niego uwalnia?
Benedict Cumberbatch tapla się w błocie i kurzu z wprawą siebie godną, kilkakrotnie pokazuje też nagie pośladki. Phil, którego gra, łatwo mógłby zostać zakwalifikowany jako czarny, toksyczny charakter, twardy macho, wychowanek dzikiej ziemi bez zrozumienia dla uczuć innych, postać destruktywna. Cumberbatch na to jednak nie pozwala i mistrzowsko wykorzystuje każdy niuans ze scenariusza na korzyść Phila. Sympatia widzów nie będzie tu wcale jednoznacznie rozłożona.
Na orbicie Cumberbatcha znajdują się Plemons i Dunst. Campion trochę nie pozwala im rozwinąć w pełni skrzydeł - George w pewnym momencie filmu niemal całkiem znika, aby potem wrócić już tylko na krótkie chwile, a dla Rose przewidziany jest dość jednowymiarowy rozwój postaci, z ograniczonym polem do manewru dla aktorki. Więcej w bohaterze rzeźbić może Kodi Smit-McPhee ("X-Men: Mroczna Phoenix", "Slow West"), który wciela się w Petera, syna Rose z pierwszego małżeństwa. Staje się dla Cumberbatcha równoprawnym partnerem i razem wodzą odbiorców za nos.
O sile "Psich pazurów" decyduje jednak jeszcze coś innego - może nawet bardziej niż historia i aktorzy.
Ten seans nie byłby tak hipnotyzujący, może nawet by nużył, gdyby nie zdjęcia i muzyka. Nowozelandzki krajobraz, w którym się rozgrywa, złapany został we wciągającej grze piaskowej, wypalonej słońcem gamie barw, światła i cienia, bezkresnej przestrzeni i detalu przez operatora Ariego Wegnera (pierwowzór literacki osadzony jest w Montanie, ale to bez większego znaczenia dla filmu). Razem z Philem i Peterem patrzymy na te wzgórza i szukamy...
Ten seans nie byłby tak hipnotyzujący, może nawet by nużył, również gdyby nie przeszywająca muzyka gitarzysty Radiohead - Jonny'ego Greenwooda. To czasami bardzo proste, krótkie, powtarzane dźwięki. To one budują ten świat i wyrywają go z westernowego kostiumu. Pracują niczym wszechwiedzący narrator, który zwiastuje to, co ma nadejść. To z ich przyczyny w pewnym momencie najbardziej złowrogim rekwizytem całej opowieści staje się... grzebień. To chyba przede wszystkim o nie tyle hałasu! O tak!
7/10
"Psie pazury" (The Power of the Dog), Wielka Brytania, Kanada, Australia, Nowa Zelandia 2021, reż. Jane Campion, dystrybutor: Netflix, premiera: 1 grudnia 2022 roku.
Zobacz również:
"Ttitane": Jazda bez trzymanki [recenzja]
"Licorice Pizza": Przepyszny slice love story od Andersona [recenzja]
"Jak pokochałam gangstera": Nikoś z ferajny [recenzja]
Młodzi to film. Najlepsze role młodych polskich aktorek i aktorów 2021
Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.