Młodzi to film. Najlepsze role młodych polskich aktorek i aktorów 2021
Obędzie się bez manifestów. Nie przepadam za kategorycznymi stwierdzeniami, podsumowującym konkretny rok takim lub innym epitetem, albo zmuszającymi do precyzyjnego określenia obowiązujących prądów, mód, tendencji. Czasy filmowo są niepewne, trendy krótkotrwałe, dlatego zamiast literalnych podsumowań - w tym przypadku aktorskich - chciałbym w samym finale 2021 roku, napisać o kilku najciekawszych młodych aktorskich twarzach, o najciekawszych kreacjach. Szczęśliwie jest o kim pisać. Jest o czym.
To był rok kobiet, rok dziewczyn. Tylu fantastycznych ról kobiecych nie było w polskim kinie od dawna, również tych pisanych dla debiutantek albo młodych aktorek. Maria Dębska debiutantką nie jest - chociaż dopiero kilka lat temu skończyła szkołę aktorską, jej aktorski dorobek jest pokaźny. Mądrze wybiera, godząc projekty ambitne z komercją z wyższej półki.
"Bo we mnie jest seks", opowieść o Kalinie Jędrusik w reżyserii Katarzyny Klimkiewicz, to ta druga kategoria. Maria Dębska wbrew tytułowi nie gra demona seksu. Nie epatuje nieco siłowym sex appealem pierwowzoru, u Dębskiej jest bezwiedny. Kalina czyli Marysia. Współczesna dziewczyna w niekomfortowych czasach, w których współczesność była reglamentowana, zapięta pod szyję konwenansów i oportunizmów, ale ona, Kalina, chciała inaczej. I żyła inaczej, nie potrafiła funkcjonować jak inni, jak większość. W ujęciu Dębskiej, Kalina Jędrusik staje się równolegle Dalidą, Violettą, Marleną, Niną. Nie wymagajmy od gwiazd, żeby świeciły jak energooszczędne żarówki. Błyszczą inaczej.
Dębska otrzymała zasłużoną nagrodę za najlepszą pierwszoplanową aktorską na festiwalu w Gdyni, ale jeśli chodzi o aktorów (wszystkich pokoleń, nie tylko młodego), najwięcej mówiło i pisało się w tym roku o Tomaszu Ziętku. Chwilę zajęło mu dobijanie się na czoło peletonu, ale wiele wskazuje na to, że zostanie w tym miejscu na dłużej. Zarówno w "Hiacyncie" Piotra Domalewskiego, jak i w "Żeby nie było śladów" Jana P. Matuszyńskiego, jest przekonujący. Dwie główne role w ważnych, szeroko komentowanych filmach, to nie zdarza się często. Ziętek nie zmarnował szansy. Chłopięcy, ale z zadziorem, z osobowością, traktuje scenariusz niczym punkt wyjścia do szukania bohatera w sobie. Może to i truizm, w końcu każdy aktor powinien tak działać, ale w przypadku Ziętka, truizm zamienia się w taktykę. Kostium bohatera staje się jego własnym ciałem.
Objawieniem była również Masza Wągrocka w "Najmro" Mateusza Rakowicza. Dyskoteka by night i by day: lata osiemdziesiąte, ocet na półkach, ale tego octu nie widać. Jest dyskotekowo, kolorowo, kryminalnie. Taka jest konwencja filmu, a w nim Masza Wągrocka jawi się niczym młoda Julia Roberts czy Sandra Bullock, bo w Polsce akurat mniej mamy odpowiedników. I bardzo dobrze, Masza będzie pierwsza, jedna z pierwszych, dziewczyna z uśmiechem, panienka z okienka. Najdosłowniej, bo gra kasjerkę z kina, a przy okazji dziewczynę gangstera, ale - znowu - dziewczynę z temperamentem, ambicjami i z poczuciem humoru. Czołówka "Najmro" najeżona jest gwiazdami. Same wielkie nazwiska. Znam jednak takich, którzy uważają, że to debiutująca w fabule Masza ukradła tuzom ten film. Sam do tej grupy należę.
Inna debiutantka, Magdalena Żak, w filmie "Magdalena" Filipa Gieldona niemal nie schodzi z ekranu. Wypełnia ekran sobą. W tym udanym, mikrobudżetowym filmie, dostała wielką szansę - zagrania pełnego portretu kobiecego. Wszystkie pozostałe role są jedynie kontrapunktem dla kreacji Żak, która wykorzystała szansę z nawiązką. Jej Magdalena jest nieprzenikniona, zadziorna, niespokojna. Wędruje przez pandemiczne życie - to jeden z niewielu filmów, w którym pojawiają się maseczki na twarzach bohaterów - bez planu B, planu C i planu D, skoro nawet plan A, plan na tu i teraz, mocno jest wadliwy. Magdalena też jest wadliwa, a przynajmniej taka się czuje - chce grać dla innych, jest DJ'ką, chce być dobrą matką, dobrą córką, dobrą partnerką - nic nie wychodzi. Może tylko ta muzyka.
Po seansie "Sonaty" Bartłomieja Blaschke na festiwalu w Gdyni, padały często stwierdzenia, że Michał Sikorski grający Grzegorza Płonkę musi być fenomenalnym naturszczykiem, młodym aktorem z niepełnosprawnością. Że nie można tej roli zagrać tak wiarygodnie. Ale on to właśnie zrobił, zagrał. Michał to niedawny absolwent Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie, a "Sonata" jest jego pierwszym dużym filmem. Wiemy na razie tyle, że polskie kino zyskało w nim kolejnego aktora obdarzonego wybitnym talentem do mimikry, wcielania się w postaci wymagające pełnej metamorfozy, i fizycznej, i - co znacznie trudniejsze - również psychicznej. Zasłużona nagroda za aktorski debiut na gdyńskim festiwalu.
W "Sonacie" ciepłą rolę Justyny zagrała Irena Melcer, aktorka ze sporym już dorobkiem, czekająca jednak od lat na właściwy filmowy moment. Ten moment w końcu nastąpił. Rola w "Sonacie" jest udana, ale prawdziwym sukcesem Melcer była w tym roku komisarz Anna Szerucka w "Lokatorce" Michała Otłowskiego. W tym społecznym filmie, nawiązującym wprost do głośnej, niewyjaśnionej do dzisiaj sprawy morderstwa aktywistki, Jolanty Brzeskiej, sprzeciwiającej się tak zwanej dzikiej reprywatyzacji, Melcer zagrała idealistyczną dziewczynę, wierzącą w możliwość przeciwstawienia się całemu systemowi. Im więcej wokół niej zła, również wśród tych, którzy z nadania powinni walczyć o dobro, tym większa determinacja, żeby wyjaśnić sprawę, znaleźć winnych. Dobro jest jednak kruche, walka z systemem to walka z wiatrakami. Komisarz Szarucka przechodzi przyspieszony kurs dojrzałości i rozczarowania dojrzałością, a Irena Melcer potrafiła to wszystko wyśmienicie pokazać.
Mateusz Więcławek przygodę z kinem rozpoczął zanim zaczęła się jego świadoma przygoda z aktorstwem, a przynajmniej ze studiami na Wydziale Aktorskim. Zaczęło się od "Głębokiej wody", świetnego serialu Magdaleny Łazarkiewicz, a zaraz potem od głównej roli w "Obietnicy" Anny Kazejak. Grał w kinie w czasie studiów i wciąż radzi sobie świetnie. Jest inny, ciekawy, tajemniczy. Świadomie nie używa social mediów, nie udziela się w sieci. Woli pracować - również w teatrze - na szczęście tej pracy ma sporo. I są to role ciekawe, urozmaicone, wymagające. Kino gatunkowe (Adaś w kontynuacji "W lesie dziś nie zaśnie nikt", Filip we "Wszyscy moi przyjaciele nie żyją"), mnóstwo etiud studenckich i krótkich metraży, ale i spotkania z mistrzami, w tym najważniejsze, z Wojciechem Smarzowskim. W "WESEלU", retrospektywne sceny z udziałem Więcławka - Antoniego Wilka, należą do najlepszych w całym filmie.
Podobnie jak Mateusz, spory dorobek ma również Tomasz Włosok. Siłą Włosoka jest naturalność w rolach wymagających chłopięcego wdzięku i pewnej kanciastości. Pandemia nie pandemia, Włosok nie schodził z planu. Grał w serialach ("Rudy" w "Kruku. Czornym woronie", Kuba w "Nieobecnych", pan M. w "Osieckiej", Paweł w "Stuleciu Winnych"), nawet w czasie ścisłego lockdownu nie odpoczywał. Skoro plany filmowe były chwilowe zamknięte, sam, razem z partnerką, Natalią Buss, i kilkorgiem przyjaciół, nakręcił błyskotliwy serial internetowy "Co zrobimy w zamknięciu". Nie lekceważy drugiego planu, świadomy, że jego najważniejsza, jak dotąd, rola filmowa, Walden w "Jak zostałem gangsterem. Historii prawdziwej", była fajerwerkiem drugiego planu właśnie, w tym sezonie zagrał mniejsze role w "Hiacyncie", "Kraju", czy "Na chwilę, na zawsze". Najważniejsza rola Tomasza Włosoka to jednak Robert w "Piosenkach o miłości", debiucie Tomasza Habowskiego. Ten świetny, jarmuschowski z ducha film, pokazał najpełniej aktorską osobowość Tomasza. Skomplikowana charakterologiczna gama - bunt wobec rodziców, wielkie ambicje i mniejsze możliwości, mogące tym ambicjom sprostać. I jeszcze miłość, pierwszy młodzieńczy afekt, uczucie zawstydzone, szczere, bezpretensjonalne, ale także uczucie skażone charakterem, wspomnianymi ambicjami. Janusz Morgenstern nakręcił kiedyś na ten temat wspaniały film pod wymownym tytułem "Trzeba zabić tę miłość". Robert (Włosok) kocha, ale zabija.
Nagrodę za najlepszą męską rolę pierwszoplanową na festiwalu w Gdyni otrzymał Jacek Beler za kreację Kamila w "Innych ludziach" Aleksandry Terpińskiej na podstawie (rapowanej) prozy Doroty Masłowskiej. Beler nie jest debiutantem, znają go doskonale przede wszystkim teatromani ze świetnych ról w Teatrze Powszechnym w Warszawie, ale w kinie grał dotąd epizody, drugi, trzeci, czy wręcz czwarty plan. Z takimi warunkami jak Beler jest trudniej, ale przykład filmu Terpińskiej pokazuje, że może być także ciekawiej. Reżyserka "Innych ludzi" nie mogła wybrać lepiej. Kamil-Beler jest cały z Masłowskiej, z jej świata. Grubo ciosany, niedoważony, nerwowy i znieczulony piwem, dresem, pijaną mamą, kacem na trzeźwo, rapem i zniżkami z dyskonta. Fraza Masłowskiej niesie ten film, a Terpińska - jakiż to talent - niesie Masłowską z lekkością, finezją i polotem. Duża w tym zasługa Belera. "Dlaczego dobzi mogą być dobzi, a źli nie mogą?" - pyta Masłowska, za nią Terpińska, za Terpińską Beler. Odpowiedź: nie mogą i już.
W "Innych ludziach" Magdalena Koleśnik zagrała ważną rolę Anety, dziewczyny Kamila, Koleśnik pracowała wcześniej z Belerem w Teatrze Powszechnym, stającym się powoli prawdziwą kuźnią filmowych talentów, w "Innych..." jest świetna, ale brawurowy występ, doceniony zresztą na świecie, nie tylko w Polsce, dała w "Sweat" Magnusa von Horna. Trenerka fitness, celebrytka z duszą, z depresją, z zaniżonym poczuciem wartości. Podobnie jak w przypadku Magdaleny Żak w "Magdalenie", rola Koleśnik w "Sweat" to niemal aktorski monodram.
Na koniec tego rankingu kreacja absolutnie wyjątkowa. Wielkie było zdziwienie, kiedy okazało się, że na prestiżowym Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Szanghaju, nagrodę jury dla najlepszej aktorki otrzymała Marzena Gajewska za rolę Mary w "Amatorach" Iwony Siekierzyńskiej. Marzena jest aktorką teatralną z dużym dorobkiem, współpracującą od lat z Teatrem Biuro Rzeczy Osobistych w Gdyni. Jest aktorką profesjonalną, podobnie jak teatr prowadzony przez Zbigniewa Biegajłę. Różnica polega jedynie na tym, że przy okazji jest aktorką z zespołem Downa, a Teatr BRO tworzą artyści z niepełnosprawnością intelektualną. To cała różnica. I teraz wyobraźmy sobie, że taką samą nagrodę Gajewska dostaje na festiwalu w Gdyni, albo na jakimkolwiek innym festiwalu. Szok i niedowierzanie. W Chinach nie mieli takich problemów. Rola to rola, film to film. A zarówno kreacja Marzeny Gajewskiej, jak i film Iwony Siekierzyńskiej są na najwyższym poziomie.
Marzena gra w "Amatorach" trochę siebie, aktorkę, w zasadzie liderkę zespołu teatralnego złożonego z aktorów z niepełnosprawnością intelektualną, przygotowującą się do najpoważniejszego dotychczas zadania - wystawienia sztuki Szekspira na dużej scenie i przy udziale profesjonalnych aktorów. O tym właśnie opowiadają autotematyczni "Amatorzy" - jak tworzy się sztuka, jak powstaje teatr i czy różnice między artystami zawodowymi a tak zwanymi amatorami są do zniwelowania. Film daje odpowiedź twierdzącą. Wyprzedza tym samym rzeczywistość, nasze marzenie o tym, że porozumienie jest możliwe. W życiu, w polityce, w nas. Temat na film.
Maria Dębska
Kalina Jędrusik w "Bo we mnie jest seks", reż. Katarzyna Klimkiewicz
Tomasz Ziętek
Robert Mrozowski w "Hiacyncie", reż. Piotr Domalewski, Jurek Popiel w "Żeby nie było śladów"
Masza Wągrocka
Tereska w "Najmro. Kocha, kradnie, szanuje", reż. Mateusz Rakowicz
Magdalena Żak
Magdalena w "Magdalenie", reż. Filip Gieldon
Michał Sikorski
Grzegorz Płonka w "Sonacie", reż. Bartłomiej Blaschke
Irena Melcer
Anna Szarucka w "Lokatorce", reż. Michał Otłowski
Mateusz Więcławek
Antoni Wilk w "WESEלU", reż. Wojciech Smarzowski
Tomasz Włosok
Robert w "Piosenkach o miłości", reż. Tomasz Habowski
Jacek Beler
Kamil w "Innych ludziach", reż. Aleksandra Terpińska
Magdalena Koleśnik
Aneta w "Innych ludziach", reż. Aleksandra Terpińska, Sylwia Zając w "Sweat", reż. Magnus von Horn
Marzena Gajewska
Mary w "Amatorach", reż. Iwona Siekierzyńska