"Mary Poppins powraca" [recenzja]: Znane melodie
Na powrót do kin, obdarzonej magicznymi zdolnościami guwernantki, musieliśmy czekać, bagatela, 54 lata. Choć Hollywood nie należy zwykle do najbardziej cierpliwych, przez ponad pół wieku nikt nie był gotowy, wziąć się za bary z filmem, uznawanym za perłę w koronie Disneya. Przerwa jednak wyszła Mary Poppins na zdrowie. "Mary Poppins powraca" to jedna z nielicznych kontynuacji, która nie tylko dorównuje oryginałowi, ale sięga jeszcze dalej i wyżej. "Supercalifragilisticexpialidocious!" - zakrzykną fani.
Zadanie nie było łatwe. W 1964 roku "Mary Poppins" zrewolucjonizowała kino familijne. Film powstający pod czujnym okiem samego Walta Disneya nie tylko stał się gigantycznym przebojem kasowym, ale też uczynił z Disneya liczącą się w branży markę - co potwierdziło 13 oscarowych nominacji i 5 statuetek, w tym dla najlepszej aktorki, Julie Andrews. Przełomowe połączenie filmu aktorskiego i animacji, piosenki, które na stałe zagościły w kanonie muzyki, otaczający produkcję konflikt między autorką literackiego pierwowzoru P.L. Travers, a Waltem Disneyem - wszystko to nadało "Mary Poppins" aurę "kultowości".
Dotąd nikt nie miał odwagi, by zmierzyć się z legendą - i nawet dziś nikt nie próbował dorównać jej pod względem przełomowości. Wręcz przeciwnie - długo wyczekiwana "Mary Poppins powraca" to... stara piosenka w nowej aranżacji. Fani odnajdą tu wszystkie cechy charakterystyczne oryginału: od skocznych melodii, przez świetne kreacje aktorskie, aż po zwariowane zabiegi wizualne, doprawione jedynie tym, co zaoferowała współczesna technologia.
Już sama historia stanowiąca podstawę filmu Roba Marshalla jest z ducha klasyczna. Otóż po latach rozbrykany bohater "jedynki" Michael Banks (Ben Whishaw) sam mierzy się z wyzwaniem rodzicielstwa. Po śmierci żony mężczyzna nie jest w stanie zapanować nad trojgiem swoich pociech, a do tego staje przed groźbą utraty rodzinnego domu ze względu na dług. W tej sytuacji na pomoc Banksom musi ruszyć sama Mary Poppins (Emily Blunt) - może w innym stroju, lecz równie "doskonała pod prawie każdym względem" jak dawniej. Jej przybycie wyznacza początek zmian w życiu rodziny - i spotkań z postaciami takimi jak latarnik Jack (Lin-Manuel Miranda), kuzynka Topsy (Meryl Streep) i szef banku William Wilkins (Colin Firth), z których nie każde ma dobre intencje...
Na całe szczęście Mary Poppins w wydaniu Emily Blunt wie, co robi. To opiekunka, z którą każdy chciałby spędzać czas: zabiera na wycieczki do świata z porcelany, kąpiel zamienia w zabawę z delfinami, a gdy potrzeba potrafi nawet zatrzymać czas. Blunt również wykazuje się tu nadprzyrodzonymi umiejętnościami. Choć mierzy się z niewiarygodnie trudnym zadaniem, jakim jest dorównanie niezapomnianej Julie Andrews, ma w sobie tyle uroku i charyzmy, że cały film dźwiga na swoich barkach. Oczywiście, zdolny drugi plan, na czele ze Streep, Firthem i Whishawem, dzielnie ją wspomaga - ale nikt ani przez sekundę nie ma wątpliwości, kto jest gwiazdą tego show.
Blunt akompaniuje znakomita orkiestra złożona z zaprawionego w boju reżysera, twórcy musicali "Chicago" i "Tajemnice lasu", nagrodzonego Oscarem operatora oraz wybitnych kompozytorów, scenografów, kostiumografów i charakteryzatorów. "Mary Poppins" to wizualny diament - ze świetnymi choreografiami, przebojowymi piosenkami oraz kilkoma zwalającymi z nóg sekwencjami, jak choćby łącząca aktorstwo z animacją podróż do opery Royal Doulton. Film efektowny, magiczny, lekko sentymentalny, oprawiony we wzruszający finał - dokładnie taki, jak wymarzyć mogli sobie fani. Żeby jednak nie było zbyt cukierkowo - to również film, który znamy już na pamięć: z fabułą prostą jak drut, maskujący scenariuszowe niedoróbki warstwą efekciarstwa.
Najbardziej zaskakuje fakt, że poza stroną wizualną nikt tutaj nie sili się na przesadną oryginalność. Disney po raz kolejny śpiewa o tym samym - o sile wyobraźni, o wolności, o podążaniu za marzeniami - i robi to w pięknym stylu, ale bez odrobiny autorefleksji. W rezultacie, choć "Mary Poppins powraca" trafia w dzisiejsze czasy bardziej, niż oryginał, wydaje się nieco wykalkulowanym przedsięwzięciem - obliczonym przede wszystkim na efekt. Gdyby nie wyłożone na dłoni serce twórców, trudno byłoby uwierzyć w czyste intencje hollywoodzkiego giganta. Nowe przygody Mary Poppins wciąż czarują, czuć jednak, że najsłynniejsza na świecie mysz powoli zaczyna zjadać własny ogon. Na razie smakuje wybornie, lecz jak długo?
7,5/10
"Mary Poppins powraca" (Mary Poppins Return), reż. Rob Marshall, USA 2018, dystrybutor: Disney, premiera kinowa: 14 grudnia 2018 roku.