Oscary 2024 rozdane. Te momenty z gali zapamiętamy najbardziej
Poznaliśmy już wszystkich laureatów tegorocznych Oscarów. W tym roku obyło się bez pomyłek oraz większych skandali. Było jednak kilka momentów, które mają szanse zapisać się w historii nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej.
Siedem lat temu otrzymała Oscara za pierwszoplanową rolę w "La La Land". Teraz Emma Stone może szykować miejsce na półce na kolejną statuetkę. Chociaż krytycy wróżyli jej zwycięstwo, to 35-latka nie kryła swojego zaskoczenia idąc na scenę. "Mam wrażenie, że straciłam przytomność. Byłam zszokowana. Wciąż kręci mi się w głowie. Nagroda to ogromny zaszczyt i wielkie zaskoczenie" - mówiła później w rozmowie z mediami.
W swoim przemówieniu wzruszona aktorka podziękowała twórcom i obsadzie "Biednych istot" oraz swojej maleńkiej córce. Na koniec zaskoczyła wszystkich wyzwaniem, że... rozpruła jej się sukienka. W press roomie zdradziła, że zaraz po zejściu ze sceny ruszono jej na pomoc. "Zaszyli mi ją na zapleczu. Kiedy zeszłam ze sceny, od razu się do tego zabrali. To było cudowne. Myślę, że zniszczyłam ją podczas śpiewania 'I'm Just Ken'. Byłam tak oszołomiona Ryanem Goslingiem i tym, co on wyrabiał, że po prostu zwariowałam. No i wtedy to się stało".
Kto widział występ Ryana Goslinga, tego nie zdziwi żywiołowa reakcja Emmy Stone. Filmowy Ken zdecydowanie skradł show. Aktor zaczął śpiewać utwór "I'm Just Ken" siedząc na widowni tuż za Margot Robbie. Aktorka, podobnie do otaczających ją gwiazd, nie była w stanie powstrzymać śmiechu, gdy ubrany w różowy garnitur Gosling rozpoczął swój występ. Następnie aktor udał się w kierunku sceny, po drodze napotykając grającego na gitarze Marka Ronsona.
Po chwili dołączyli do niego ubrani w czarne garnitury tancerze, w tym aktorzy z obsady "Barbie". Tym samym rozpoczęło się istne sceniczne szaleństwo. Pod koniec piosenki do Goslinga niespodziewanie dołączył legendarny Slash. Tym samym występ Ryana Goslinga stał się jednym z najbardziej pamiętnych momentów tegorocznych Oscarów.
Przed przyznaniem Oscara w kategorii kostiumy, Jimmy Kimmel przypomniał incydent z 1974 roku, gdy fotograf Robert Opel wtargnął nago na scenę. "Czy wyobrażacie sobie, żeby dziś ktoś przebiegł nago przez scenę?" - zapytał. Po chwili zza scenografii wysunęła się głowa Johna Ceny, który speszony powiedział: "Nie zrobię tego! Zmieniłem zdanie!".
Prowadzący galę poprosił go jednak, by zaprezentował nominowanych. Gdy Cena nieśmiało wyszedł ze swojego ukrycia, okazało się, że nie ma na sobie ubrania. Do zasłonięcia newralgicznych części ciała miał jedynie kopertę. Obecne na widowni sławy nie mogły uwierzyć w to, co widzą. Część śmiała się nerwowo, inni zakrywali twarz rękami. Na szczęście, Cena został "uratowany" i gdy odczytywał nominowanych, Kimmel założył na niego kurtynę.
Ubrany jedynie w ozdobną muszkę był również gwiazdor filmu "Anatomia upadku". Można mu to jednak wybaczyć, gdyż jest... psem. I do tego bardzo utalentowanym. Border Collie Messi obecny był podczas najważniejszych gali sezonu. Chociaż to jego filmowa właścicielka, Sandra Hüller, zdobyła nominację do Oscara, to Messi niespodziewanie został gwiazdą produkcji. Justine Triet (reżyserka filmu) przyznała, że Messi nie był "jakimś zwierzakiem, który biegał nam pod nogami, ale częścią obsady, podobnie jak inni aktorzy".
Kilka miesięcy temu podczas festiwalu w Cannes otrzymał Psią Palmę - wyróżnienie za najlepszy występ czworonoga. W nocy z 10 na 11 marca obecny był podczas oscarowej gali, gdzie po raz kolejny miał okazję skraść serce widowni. Został przyuważony nawet na "oklaskiwaniu" zwycięzców.
Ten pies podbił Hollywood. Mówią, że powinien dostać nominację do Oscara
Galę po praz czwarty poprowadził Jimmy Kimmel. Do tej pory jego monologi i żarty były dość bezpieczne, przez niektórych uważane wręcz z nudne. Tegoroczną ceremonię komik otworzył bardzo miłym gestem. "Zanim będziemy celebrować siebie, może doceńmy ludzi, którzy ciężko pracują za kulisami gali" - powiedział na wstępie. Po jego słowach na scenę wyszły osoby pracujące przy gali.
W tym roku Kimmel pokusił się o małą złośliwość pod adresem członków Akademii przyznających oscarowe nominacje. "Teraz Barbie jest ikoną feminizmu, dzięki Grecie Gerwig, która zdaniem wielu zasługiwała dziś na nominację dla najlepszego reżysera" - po tych słowach na sali rozległy się gromkie brawa. "Chwileczkę. Wiem, że klaszczecie, ale - tak przy okazji - to wy na nią nie głosowaliście. Nie zachowujcie się, jakbyście nie mieli z tym nic wspólnego" - dodał po chwili.
Tradycją Oscarów jest sekcja "In Memoriam", w której wspomina się zmarłe osoby związane z branżą filmową. Tegoroczna rozpoczęło się od fragmentu nagrodzonego w ubiegłym roku dokumentu "Navalny" oraz krótkiej wypowiedzi Aleksieja Nawalnego. Rosyjski opozycjonista zmarł 16 lutego. "Jedyną rzeczą niezbędną do triumfu zła jest to, by dobrzy ludzie nic nie robili" - można było przeczytać na planszy.
Niestety, i tym razem nie obyło się bez wpadek. Internauci zauważyli, że w głównej części zabrakło kilku znanych nazwisk w tym: Angusa Clouda, Lance’a Reddicka, Normana Leara, Burta Younga, Suzanne Somers i Terence’a Daviesa.
Poruszające słowa padły z ust Mstyslava Chernova, reżysera nagrodzonego Oscarem dokumentu "20 dni w Mariupolu". Jest to pierwszy Oscar w historii Ukrainy. Reżyser wyznał, że jest prawdopodobnie jedynym artystą, który nich chciał nakręcić nagrodzonego filmu.
"Prawdopodobnie będę też pierwszym reżyserem na tej scenie, który powie: chciałbym nigdy nie nakręcić tego filmu. Byleby tylko Rosja nie zabijała dziesiątek tysięcy Ukraińców, chcę, żeby uwolnili wszystkich zakładników i żołnierzy, którzy bronili swojego kraju. Ten film nie zmieni historii, nie zmieni przyszłości, ale wy wszyscy, najbardziej utalentowani ludzie na świecie, możecie upewnić się, że prawda zwyciężyła. By mieszkańcy Mariupola nigdy nie zostali zapomniani" - mówił.
"Nie mogę zmienić historii. Nie mogę zmienić przeszłości. Ale wszyscy razem - wśród was, jednych z najbardziej utalentowanych ludzi na świecie - możemy upewnić się, że prawda zwycięży... Kino tworzy wspomnienia, a wspomnienia tworzą historię" - dodał.
Dwie statuetki zdobyli twórcy "Strefy interesów". Film jest brytyjsko-polską koprodukcją, która w całości została nakręcona w Polsce. Reżyser i producenci "Strefy interesów" od kilku miesięcy świecą tryumfy na galach nagród czy festiwalach. Za każdym razem odnoszą się do trwającego w konfliktu zbrojnego. Jonathan Glazer odbierając statuetkę w kategorii najlepszy film międzynarodowy, zwrócił uwagę na powiązaniach filmu do bombardowań Strefy Gazy. "Wszystkie nasze wybory miały na celu odzwierciedlenie i skonfrontowanie nas z teraźniejszością. Nasz film pokazuje, dokąd prowadzi dehumanizacja w najgorszym wydaniu" - powiedział reżyser.
Chociaż "Barbie" była obok "Oppenheimera", była największym fenomenem ubiegłego roku. Mówiono nawet, że jest to najchętniej oglądany film oscarowy. Mimo kilku nominacji (tym dwóch w tej samej kategorii), ostatecznie zdobył jednego Oscara - za najlepszą piosenkę. Statuetki odebrali autorzy piosenki "What Was I Made For?", czyli Billie Eilish i Finneas O'Connella. To już drugie wyróżnienie Akademii dla utalentowanego rodzeństwa. Pierwszego Oscara odebrali zaledwie dwa lata temu (wtedy za utwór do filmu "No Time to Die"). Tym samym Billie (22 lata) i Finneas (26 lat) stali się najmłodszymi dwukrotnymi zdobywcami Oscara.
Przyglądając się stylizacjom młodych artystów trudno nie zauważyć czerwonych przypinek. W ten sposób chcieli wyrazić poparcie i zaapelować o natychmiastowe zawieszenie broni w Gazie i Izraelu. "Przypinka symbolizuje zbiorowe wsparcie dla natychmiastowego i trwałego zawieszenia broni, uwolnienia wszystkich zakładników i pilnego dostarczenia pomocy humanitarnej ludności cywilnej w Gazie" - podała organizacja w komunikacie prasowym Artists4Ceasefire.