Steven Spielberg zawsze przemycał do swoich filmów autobiograficzne treści. Opuszczający ziemskich przyjaciół kosmita w "E.T" wyrażał ból Spielberga po rozwodzie rodziców. Wątek oderwania dziecka od rodzica widać też w "Imperium Słońca", "Hook" i "Wojnie światów". W "Fabelmanach" Spielberg nie rozrzuca już tylko autobiograficznych okruszków, ale z otwartą przyłbicą opowiada nam o najważniejszych epizodach swojego dzieciństwa.
"Fabelmanowie" wpisują się w modę wśród wybitnych reżyserów na kierowanie, rodem z finałowej sceny "Amatora" Kieślowskiego, kamery w swoją stronę. Ich filmy są jednocześnie pocztówkami miłosnymi do kina. Nie jest to nic nowego, gdy spojrzymy na "8 i pół" Federico Felliniego czy "Cinema Paradiso" Giuseppe Tornatore. Reżyserzy oddali swoje życie kinu, więc jest ono nierozłączne z ich egzystencją. Widzieliśmy to w ostatnich latach u Almodovara ("Ból i blask"), Branagha ("Belfast"), Sorrentino ("Ręka Boga"), a teraz z całą mocą mówi nam to Spielberg. Również Sam Mendes w "Imperium światła" cofa się do młodości, opowiadając o emocjonalnie niestabilnej kobiecie, którą ratuje kino. To kluczowy wątek nowego filmu Spielberga.
Figurę matki również można znaleźć w poprzednich filmach Spielberga. W "The Sugerland Express" była wyzwoloną kobietą, zaś w "Złap mnie, jeśli potrafisz" jest symbolem niewierności. Spielberg długo winił za rozpad małżeństwa swojego ojca, co właśnie widać było najbardziej w postaci odizolowanego geniusza w "Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia". W "Fabelmanach" to postać matki o artystycznej duszy i imieniu Mitzi (Michelle Williams) jest mocniej lustrowana, zaś genialny inżynier Burt (Paul Dano), przez którego karierę rodzina musi się wiecznie tułać po Ameryce, zostaje przez Spielberga w końcu rozgrzeszony. Szkoda, że oboje nie doczekali premiery filmu. Mama Spielberga zmarła w wieku 97 lat, zaś ojciec dożył 103 lat. Reżyser przekonuje, że od dawna wręcz zmuszali go do sportretowania ich życia.
Mitzi jest najbardziej złożoną postacią filmu. Niespełniona pianistka, która poświęciła życie dla rodziny, schowała się w cieniu genialnego męża, konsekwentnie kroczącego po amerykański sen. To Mitzi zaszczepia w będącym alter ego Spielberga Sammym (Mateo Zoryon Francis-Deford) miłość do kina, która rodzi się podczas seansu "Najpiękniejszego widowiska świata" Cacila B. DeMille’a. To ten film najmocniej naznaczył pierwsze amatorskie filmy nastoletniego Sammy’ego (Gabriel LaBelle). Paradoksalnie to również największy sekret matki wychodzi na jaw właśnie przez zamiłowanie syna do filmowania. Matka Spielberga Leah romansowała z przyjacielem rodziny Berniem (tutaj jako Bennie ma twarz Setha Rogena), a 16-letni Spielberg dowiedział się o tym, montując nakręcony na rodzinnym campingu film. To wydarzenie niemal zniechęciło go do brania kamery do ręki. Pasja filmowca w nim jednak zwyciężyła, choć jego ojciec inżynier wciąż wierzył, że jest ona niewinnym hobby.
Spielberg pokazuje, jak rodziło się jego filmowe wizjonerstwo i pomysłowość, którymi pokonywał ograniczenia budżetowe kręconych z przyjaciółmi wojennych filmów. Późniejszy zdobywca Oscara za "Szeregowca Ryana" i reżyser "Indiany Jonesa" od najmłodszych lat chciał robić kino widowiskowe i pełne rozmachu. Ostatecznie spotkał się ze swoim idolem, legendarnym reżyserem Johnem Fordem, którego w "Fabelmanach" fenomenalnie gra w epizodzie sam David Lynch! Scena, gdy ekscentryczny jednooki reżyser "Poszukiwaczy" i "Dyliżansu" uczy go istoty pracy reżysera, jest najzabawniejszą, jaką Spielberg (nie unikający przecież komedii, choćby w "Indianie Jones) nakręcił w całej swojej karierze. To Ford oraz szalony brat babci i cyrkowiec Boris (Judd Hirsch) uświadamiają Sammy’ego, jaka jest cena artystycznego geniuszu i wejścia do hollywoodzkiej "fabryki snów".
Spielberg opowiada również w prosty, ale zarazem przejmujący i szczery sposób, uniwersalną historię dorastania. Sammy jest rozdarty między tworzeniem świata za pomocą kamery, a egzystencją nastolatka w Ameryce lat 60. XX wieku. Nastolatka specyficznego, bo Żyda, który zderza się w liceum z jednej strony z antysemityzmem kolegów, ale z drugiej z fascynacją dziewczyn, które pociąga jego odmienność. Ba, chłopak poznaje nawet pochodzącą z zamożnego domu niewiastę, która w przerwach między namiętno-pokracznymi licealnymi pocałunkami chce go nawrócić na... wiarę w Jezusa.
Sammy prędko dowiaduje się, że kamera może nie tylko służyć do zabawy, gdy kręci batalistyczne sceny albo rozwala na ekranie zabawkowy pociąg, ale kino może również zmienić życie. Kamera może upokorzyć albo zbawić. Może obnażyć brutalną prawdę, albo ją schować za piękną fasadą. Kino może więc nie tylko bawić, ale też realnie wpływać na świat. Nie przez przypadek Spielberg na przemian kręci pełne dziecięcej radości rozrywkowe kino ("Szczęki", "Jurassic Park", "Przygody Tintina", "Player One") z poważnymi i nieraz moralistycznymi wykładami, jak "Kolor purpury", "Lista Schindlera", "Lincoln" czy "Czwarta władza".
Siła "Fabelmanów" tkwi w prostocie. To 100 procent klasycznego amerykańskiego kina, opowiadającego o rodzinie, mitycznych suburbiach, dojrzewaniu w liceum, gonieniu amerykańskiego snu i egzystencjalnych zmaganiach artysty. Spielberg/Sammy rodzi się jako filmowiec podczas symbolicznego tańca swojej matki przy rodzinnym ognisku. Prześwitująca halka obnaża przed rodziną i Bennym tak dużo ciała Mitzi, że jej zawstydzona córka chce przerwać taniec. 16-letni Sammy ją powstrzymuje, filmując nadal zahipnotyzowaną tańcem matkę. Patrzy przez obiektyw już nie jako jej syn. Patrzy jako rasowy artysta. Cóż, Spielberg w wieku 19 lat reżyserował Joan Crawford w odcinku "Night Gallery" telewizji NBC. Reszta jest historią i mitem, który Spielberg pieczołowicie uroczo buduje.
9/10
"Fabelmanowie", reż. Steven Spielberg, USA 2022, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 30 grudnia 2022 roku.