Oscary 2017: Jak wypadł Jimmy Kimmel?
Jimmy Kimmel całkiem dobrze poradził sobie jako gospodarz oscarowej gali. Jego najbardziej udane żarty dotyczyły Donalda Trumpa, Matta Damona i kilku innych hollywoodzkich gwiazd. Co jednak z tego, że wypadł przyzwoicie, skoro cała gala przejdzie do historii z powodu finałowej wpadki organizatorów, a nie umiejętności prowadzącego.
Początkowo 89. galę rozdania Oscarów miał poprowadzić Chris Rock, ale na kilka miesięcy przed uroczystością postanowiono, że zastąpi go Kimmel. Dla 49-letniego gospodarza programu "Jimmy Kimmel Live!", który prowadzi od 2003 roku, był to oscarowy debiut.
Wcześniej dwukrotnie prowadził galę Emmy i pięć razy był gospodarzem ceremonii wręczenia American Music Awards. Ponadto w 2012 roku zapraszał dziennikarzy na coroczny Obiad Korespondentów Białego Domu.
Mimo że Kimmel zadebiutował w oscarową noc na deskach Dolby Theatre, miał spore doświadczenie w relacjonowaniu oscarowej gali - od kilku lat stacja ABC emitowała bowiem w noc przyznania statuetek Akademii specjalne wydanie programu "Jimmy Kimmel Live!" - "After the Oscars".
Prowadzenie oscarowej gali Kimmel zaczął dobrze. Był zabawny i starał się wyróżniać spośród innych prowadzących galę rozdania najważniejszych nagród w filmowym świecie. Jego mowa otwarcia nie była najlepsza spośród tych, jakie można było usłyszeć w ostatnim czasie, ale widać było, że komik rozkręca się z minuty na minutę. - Nigdy nie byłem na Oscarach. Tak często zmieniacie prowadzących, że pewnie więcej się tu nie pojawię - żartował.
- Oglądają nas miliony Amerykanów i ludzie z 250 krajów, które nas nienawidzą - stwierdził Kimmel, wyjątkowo często śmiejąc się z prezydenta Trumpa. - Pamiętacie, jak kilka lat temu tylko Oscary były rasistowskie? - pytał.
W pewnym momencie gospodarz Oscarów wyznał, że czuje się zaniepokojony. - Gala trwa już tak długo, a prezydent Trump nic o nas nie napisał - powiedział, pokazując do kamery twitterowe konto prezydenta USA. - Martwię się o niego - dodał prowadzący. Następnie "zaćwierkał" do Trumpa: "Śpisz?", a później dodał wpis "Meryl mówi cześć", nawiązując do konfliktu amerykańskiego prezydenta z aktorką.
Tej ostatniej też zresztą nie oszczędził. - Meryl zagrała kiepsko w prawie 50 filmach w czasie swojej żałosnej kariery. W tym roku nie zagrała w żadnym filmie, nominowaliśmy ją z przyzwyczajenia - kpił.
- "La La Land" ma aż 14 nominacji, tyle samo lat ma Damien Chazelle. Jeśli wygra, będzie mógł pójść na uniwersytet - żartował Kimmel, nawiązując do tego, że twórca "La La Land" ma szansę zostać najmłodszym reżyserem (32 lata) nagrodzonym Oscarem - co później rzeczywiście miało miejsce.