Orły 2024: Filmowy rollercoaster czy brak sensacji? Polskie kino nabiera odwagi. Opinie krytyków
Poznaliśmy wreszcie laureatów Polskich Nagród Filmowych ORŁY 2024. Zaskoczenie, rozczarowanie, radość, duma, nadzieja? Jakie są pierwsze reakcje na decyzje członków Polskiej Akademii Filmowej? Co myślą o tym krytycy i dziennikarze filmowi? Zebrałam opinie moich koleżanek i kolegów - znawców w swojej dziedzinie. Oto ich komentarze!
W przypadku tegorocznych Orłów trudno mówić o sensacji, gala była dość przewidywalna, choć finał mógł niektórych zaskoczyć. W tym roku najwięcej nominacji do Polskich Nagród Filmowych - aż w 16 kategoriach! - otrzymał "Kos" Pawła Maślony, 13 nominacji przypadło filmom "Filip" Michała Kwiecińskiego i "Doppelganger. Sobowtór" Jana Holoubka, "Chłopi" mieli szanse na 8 statuetek, natomiast "Zielona granica" otrzymała 6 nominacji. Jak to przełożyło się na statuetki? Sześć Orłów zdobył "Kos", cztery - "Filip", dwa (w tym Publiczności) - "Chłopi", po jednym - "Doppelganger. Sobowtór" i "Zielona granica".
Kiedy kończyła się gala i w finale wydawało się (co było bardzo zaskakujące), że film Agnieszki Holland pomimo 6 nominacji został całkowicie pominięty, nagle okazało się, że zgarnął Orła w ostatniej, najważniejszej kategorii. Trafiony - zatopiony! Można było spodziewać się takiego werdyktu, choć niektórzy byli zaskoczeni. Miałam nadzieję, że tego najważniejszego Orła dostanie jednak "Filip" albo "Kos" - to byli moi faworyci.
Ogromnie cieszą mnie absolutnie zasłużone aktorskie Orły dla Magdaleny Cieleckiej (to jej pierwszy Orzeł na pięć nominacji - pierwszą dostała 24 lata temu, w 2000 roku!), Agnieszki Grochowskiej, Eryka Kulma jr i Tomasza Schuchardta. I oczywiście dla Łukasza L.U.C. Rostkowskiego za porywającą muzykę do "Chłopów" - już w Gdyni trzymałam za niego kciuki. Nie mam wątpliwości, że na nagrody zasłużyli również Grzegorz Dębowski, reżyser znakomitego filmu "Tyle co nic" oraz Jakub Piątek za świetny dokument "Pianoforte".
Czy Orły wywołują w nas jeszcze emocje? Jakie są pierwsze reakcje na decyzje członków Polskiej Akademii Filmowej? Co o tym myślą czołowi polscy krytycy i dziennikarze filmowi?
"Orły zwiastują zmianę w polskim kinie", "przewidywalne", "pewne zaskoczenie", "polskie kino nabiera odwagi", "potrzeba świeżej krwi w naszej kinematografii", "odwaga w kinie niejedno ma imię", "zasłużona wygrana", "nie należy cieszyć się zanadto", "zabrakło większych kontrowersji", "nagrody trafiły w większości we właściwe ręce", "filmowy rollercoaster", "trudno mówić o sensacji", "dominacja debiutantów", "czuć moc kina" - piszą dla Interii.
Zebrałam opinie moich koleżanek i kolegów. Najpierw oddaję głos kobietom.
Cieszą mnie szczególnie Orły dla nowych lub jeszcze "nieśmiałych" w orlej rywalizacji nazwisk, pomysłów trochę innych na nasze kino i opowiadanie historii. Na pewno statuetki dla filmu "Kos" Pawła Maślony (reżyseria, wcześniej twórca o Orły otarł się raz, będąc nominowanym za "Atak paniki") i Michała A. Zielińskiego (scenariusz, pierwszy raz wśród Orłów). Ale też i dla serialu "1670" Macieja Buchwalda i Kordiana Kądzieli (na tej filmowej Orlej Perci debiutują), choć trochę żałuję, że nie wygrała jednak "Infamia" Anny Maliszewskiej i Kuby Czekaja. Obie produkcje jednak po prostu przebojowe, szalone i świetnie zrealizowane.
Cieszy też nagroda dla L.U.C.a - Łukasza Rostkowskiego za muzykę dla "Chłopów", która przebiła się przez filmowy ekran i zaistniała swobodnie poza nim na antenach radiowych nadzwyczaj często. Wreszcie Jakub Piątek z Orłem za "Pianoforte" - dokument o młodych muzykach, artystach, którzy starają się spełnić swoje marzenie. Na tych nazwiskach lista się nie kończy (jak dodać też do nich nominowanych) - i dobrze, świeżej krwi w naszej kinematografii potrzeba, co nie oznacza, że brawa nie należą się też i "orłowym wygom". "Zielona granica" Agnieszki Holland jako najlepszy film była "pewniakiem" od momentu ogłoszenia nominacji. Tak się te różne pokolenia spotkały - i oby wymieniły energiami.
Orły jakoś nie mają szczęścia do kategorii muzycznej. Tu najczęściej są potknięcia, pomyłki, wydaje się, że przydałby się nam wszystkim weekend pod hasłem "Co jest wartą nagrody muzyką oryginalną w filmie, a co nią nie jest i kto jest za to odpowiedzialny". Skądinąd bardzo przyjemny byłby to kurs. A przecież Orły miały i mają szczęście do świetnych kompozytorów i w tym roku też tak było - fantastyczny "Znachor" Pawła Lucewicza, Mikołaj Trzaska i "Kos" także!
Zwyciężył L.U.C. i jego muzyka do "Chłopów". Praca kompozytora i zaproszonych do projektu artystów, co Łukasz Rostkowski z dumą podkreśla, ale bez wątpienia to jego energia łączy wykonawców. Takiej energii brakowało. Dziś "Chłopi" to już nie tylko film, ale coś więcej - koncertowanie, słuchanie z płyt i w radiu. Dla wielu widzów na pewno "początek pięknej przyjaźni" z żywą muzyką. Nagroda w pełni zasłużona. Szkoda, że Orły nie latają w parach. Drugiego dałabym Pawłowi Lucewiczowi za "Znachora".
Można odnieść wrażenie, że Polskie Nagrody Filmowe Orły to w tym roku rywalizacja zawężona do trzech tytułów, filmów: "Kos" Pawła Maślony, "Doppelganger. Sobowtór" Jana Holoubka i "Filip" Michała Kwiecińskiego (te filmy otrzymały najwięcej nominacji). Istotnych i ciekawych produkcji było jednak znacznie więcej: "Lęk" Sławomira Fabickiego (i tu nagrodzona aktorskim Orłem Magdalena Cielecka, aż trudno uwierzyć, że pierwszym w karierze), wybitne "Imago" Olgi Chajdas (niestety tylko z jedną nominacją dla Leny Góry i ostatecznie bez nagrody), ważna "Zielona granica" Agnieszki Holland (Orzeł w kategorii Najlepszy film), czy kompletnie (niesłusznie) pominięte: "Strzępy" Beaty Dzianowicz, "Ukryta sieć" Piotra Adamskiego i "Roving Woman" Michała Chmielewskiego.
Zabrakło większej dywersyfikacji już na etapie nominacji, tak jak gdyby akademicy zredukowali swoje głosy do najlepiej wypromowanych, najgłośniejszych produkcji, skądinąd świetnych, z wybitnymi rolami (doskonała Agnieszka Grochowska, Orzeł za rolę w filmie "Kos"), ale przecież dość oczywistych. Chyba najpełniej tak potencjał, możliwości jak i zróżnicowanie gatunkowe, bogactwo narzędzi i formalnych rozwiązań widać było na przykładzie nominacji serialowych (wśród nominowanych "Warszawianka" Jacka Borcucha, "Infamia" Anny Maliszewskiej i Kuby Czekaja, "1670" Macieja Buchwalda i Kordiana Kądzieli, "Absolutni debiutanci" Kamili Tarabury i Katarzyny Warzechy i "Informacja zwrotna" Leszka Dawida). Po tej kategorii widać było jak wysoki poziom może mieć finałowa rozgrywka, alczuć moc kinae też jak ze skrajnie różnych przestrzeni i porządków mogą pochodzić te najlepsze, rywalizujące ze sobą ostatecznie produkcje. I wtedy jest najciekawiej, i wtedy czuć moc kina, bez względu na wielkość ekranu.
Bardzo się cieszę ze zwycięstwa "Zielonej granicy", zwłaszcza w odniesieniu do festiwalu w Gdyni, gdzie tego filmu wyraźnie brakowało. Nagrody filmowe, o czym wiadomo od zawsze, nie są tylko wypadkową gustów, a już tym bardziej jakichś obiektywnych, wydumanych kryteriów - są też znakiem swego czasu. Film Agnieszki Holland to nakręcone z wielką pasją "kino szybkiego reagowania" i zarazem krzyk protestu, nadal zresztą (niestety) aktualny.
A że Orzeł stał się "Kosem", też mnie nie dziwi. Paweł Maślona, jego scenarzysta, aktorzy i cała ekipa również stworzyli film na nasze czasy: kiedy wreszcie zaczynamy myśleć poważnie, a nie w trybie domyślnym, o naszym polskim DNA. I ten film znalazł dla tych przemyśleń brawurową i zarazem refleksyjną formę, będącą w gruncie rzeczy zaprzeczeniem sowizdrzalskiego kina Tarantino. Dobrze też, że podczas tej gali tyle się mówiło o odwadze. W tym kontekście szczególnie doceniam nagrodę aktorską dla Magdaleny Cieleckiej w filmie "Lęk". Bo przecież odwaga w kinie niejedno ma imię.
Po gali Orłów mam wrażenie, że polskie kino robią dziś najwyższej klasy specjaliści. Ludzie wyspecjalizowani w swoich dziedzinach, którzy są w stanie porwać widza w podróż w dowolne miejsce i czas z pomocą dowolnej formy. Zasłużone nagrody za zdjęcia, montaż i scenografię dostał "Filip", który wygląda tak, jakby nakręcono go w latach 40. ubiegłego wieku. A wyróżniony Orłem za najlepszą rolę męską Eryk Kulm jr. to dowód na to, że inwestycja w aktorów się opłaca. Kulm skupił się tylko na tym projekcie, uczył się języków, trenował fizycznie. Takie oddanie się roli to norma w Hollywood. Cieszy, że polscy producenci też zaczynają w nią zachwycać. Zwłaszcza że rola Kulma jest popisowa.
Podobnie Magdaleny Cieleckiej, która na potrzeby "Lęku" schudła i odstawiła ćwiczenia na siłowni, żeby pokazać wycieńczenie ciała swojej chorującej na nowotwór bohaterki. Cielecka ze sceny mówiła, że jedno skrzydło jej orła należy do partnerującej jej w filmie Marty Nieradkiewicz, z którą stworzyła fascynujący duet. Oparty nie tylko na zaufaniu, ale też na tym, że każda z nich gra nie na siebie, a na koleżankę. Efekt jest przejmujący i wiarygodny.
Orły A.D. 2024 to też dowód na to, że polskie kino nabiera odwagi. I to zarówno pod kątem treści, jak i formy. Rewelacją okazał się obsypany statuetkami "Kos", który sięga po postać Tadeusza Kościuszki nie po to, żeby mu usypywać pomniki, tylko żeby pokazać, że nasze kompleksy i swarliwość mają swoje głębokie zakorzenienie w przeszłości. O tym przypominają też "Chłopi", odważna adaptacja prozy Reymonta, która na plan pierwszy wybija postać Jagny i pokazuje, jak uwłaszczają ją sobie kolejni mężczyźni. To pięknie nakręcona animacja z ważnym komentarzem społecznym.
W kategorii najlepszy film zasłużenie wygrała Agnieszka Holland, tegoroczna laureatka Orła za osiągnięcia życia. Jej "Zielona granica" to wielki sukces polskiego kina. To produkcja, która reaguje na to, co dzieje się na polsko-białoruskiej granicy. Ale reżyserka wzbija się ponad własne poglądy polityczne. Nie robi plakatu, nie uprawia taniej propagandy. Próbuje tłumaczyć nam, jak skomplikowana jest sytuacja na granicy, odważnie wskazując, skąd bierze się zło, ale na plan pierwszy wypycha swoich bohaterów - bliskowschodnich uchodźców. W czasach, gdy politycy ich dehumanizują, na nowo stają się dla widza ludźmi. Holland przejmująco i niezwykle sprawnie opowiada ich historie.
Wręczenie nagród Polskiej Akademii Filmowej było historyczne w tym sensie, że siłą rzeczy stanowiło podsumowanie ostatnich lat, w których twórczość, również twórczość filmowa, podlegała licznym ograniczeniom. Artyści musieli wykazywać się nie tylko talentem, ale także odwagą cywilną, czego najbardziej wyrazistym przykładem był film Agnieszki Holland, "Zielona granica". Orły 2023 zaczynaliśmy w innej Polsce, Orły 2024 - w odmienionej, czy raczej zmieniającej się. Odpowiedzialność artystów, oraz nasza, krytyków, odpowiedzialność, polega dzisiaj na tym, żeby tego nie zmarnować. By, nawiązując do przemówienia Agnieszki Holland, tegorocznej laureatki nagrody za osiągnięcia życia, nie cieszyć się zanadto, nie poprzestawać na satysfakcji, uważnie i krytycznie przyglądać się rzeczywistości i tym samym czynić ten świat chociaż trochę bardziej przyjaznym miejscem. Kino, również polskie kino, to nie tylko kulturowy eskapizm, lecz także wyzwanie: moralne, artystyczne, ludzkie.
Przyglądając się obecnym podczas wczorajszej ceremonii najpiękniejszym twarzom polskiego kina: Jackowi Petryckiemu, Mai Komorowskiej czy Agnieszki Holland, zderzonych z młodymi, najmłodszymi twórcami, poczułem, że mamy właściwie wzorce. Trzeba tylko umieć je zobaczyć.
Dla mnie były to ważne "Orły" również dlatego, że po raz pierwszy - jako nowowybrany członek Polskiej Akademii Filmowej - brałem udział w głosowaniu.
Czy moje własne typy pokryły się z ostatecznymi rezultatami? Częściowo. Myślę jednak, że zabrakło większych kontrowersji. Już po ogłoszeniu nominacji, było wiadomo, że faworytami w większości kategorii będą filmy: "Kos", "Zielona granica" i "Filip". I tak też się stało. Oczywiście, można mówić o kilku zaskoczeniach, pozytywnych lub negatywnych, ale mam poczucie, że nagrody trafiły w większości we właściwe ręce.
Rekordowa liczba nominacji do Orłów dla "Kosa" dawała wyobrażenie, że ta noc może należeć do Pawła Maślony i spółki. I poniekąd tak było, bo to właśnie twórcy związani z tym filmem pojawiali się na scenie najczęściej. Można by rzec - bez niespodzianek, choć w tej najważniejszej kategorii triumf "Zielonej granicy" Agnieszki Holland, laureatki tegorocznego Orła za osiągnięcia życia, chyba można przyjąć w kategoriach małego zaskoczenia.
Bardzo cieszy mnie, że akademicy w tak wyraźny sposób zauważyli inną historyczną narrację, czyli "Filipa" Michała Kwiecińskiego, bo bałem się, że ten znakomity film może w tak wyrównanej stawce przepaść. Sporą niespodzianką był wybór w kategorii kina dokumentalnego. Murowanym faworytem wydawał się "Skąd dokąd" Macieja Hameli. A jednak laur trafił do Jakuba Piątka za "Pianoforte" - to mój ulubiony film w stawce nominowanych.
A skoro mowa o "ulubionych", to wielką radość sprawiło mi docenienie Grzegorza Dębowskiego w kategorii "Odkrycie roku". To reżyser, którego twórczość śledzę od czasu krótkich metraży, a debiutancki "Tyle co nic" to jedno z ciekawszych zjawisk w polskim kinie w ostatnim czasie. A skoro mowa o wygranych, bezapelacyjnie jednym z największych tego wieczoru okazał się prezydent Polskiej Akademii Filmowej Dariusz Jabłoński, od którego - jak słusznie zauważono - wiele mógłby się nauczyć pewien inny prezydent.
Cieszą mnie szczególnie dwa Orły - za drugoplanową rolę dla Tomasza Schuchardta za "Doppelgandera. Sobowtóra" oraz odkrycie roku dla Grzegorza Dębowskiego za "Tyle co nic". Schuchardt to jeden z najciekawszych polskich aktorów, który w Hollywood zgarniałby co chwile nominacje do Oscara za charakterystyczne epizody. Dębowski w szatach westernu nakręcił natomiast najprawdziwszy film o przemianach na polskiej wsi w III RP.
Nie zaskakuje Orzeł aktorski dla Eryka Kulma jr za "Filipa". Magdalena Cielecka w "Lęku" stworzyła rolę, za którą pewnie zostałaby doceniona również w Hollywood. Cieszy mnie deszcz nagród dla "Kosa" (nieoczywiste zwycięstwo Agnieszki Grochowskiej w roli Czarnej Mamby kościuszkowskiej rewolucji!). Paweł Maślona i Michał A. Zieliński dali nam świeże, brawurowe i odważne kino zanurzone w polską historię, które może być zrozumiałe na całym świecie. Wielkim i bardzo pozytywnych zaskoczeniem jest nagroda dla najlepszego serialu dla rymującego się z "Kosem" netflixowego "1670" Kordiana Kędzieli i Macieja Buchwałda. Jakub Rużyłło napisał rasową satyrę, dowodzącą, że można połączyć ze sobą najlepszą tradycję polskiej komedii i mockumentarnego krindżu.
Orzeł dla "Zielonej granicy"? Moim zdaniem filmem roku jest "Kos", ale to artystycznie nierówny, choć ważny film Agnieszki Holland był najmocniejszym filmowym "protest songiem" w polskim kinie w ostatnich latach. To film, który mnie w równym stopniu do głębi poruszył i irytował. Cieszy mnie natomiast konsekwencja Holland w obronie ważnych dla siebie wartości. Na scenie skrytykowała ona za politykę na granicy z Białorusią również obecnie polskie władze. No, ale przecież "Zielona granica" to film od początku uderzający w całą politykę EU.
Show natomiast skradła mowa dziękczynna w kategorii najlepszy reżyser nieobecnego Pawła Maślony, którą odczytała Agnieszka Grochowska. To był najzabawniejszy i najbardziej ironiczny moment wieczoru. Wieczoru przewidywalnego, jak brak najważniejszych nagród dla "Chłopów".
Nie jestem zaskoczony wygraną "Zielonej granicy", ale rozdanie Orłów miało bardzo interesujący i ciekawy przebieg. Taki filmowy rollercoaster. Najpierw dominacja "Kosa", potem "Filipa", oddech dla "Chłopów" i powrót do "Kosa". I kiedy wydawało się, że ten ostatni film postawi "kropkę nad i", Polska Akademia Filmowa raz jeszcze skręciła i jedyną regulaminową nagrodą podczas Orłów 2024 doceniła "Zieloną granicę" w reżyserii Agnieszki Holland. Tak się buduje filmowe napięcie...
Wygrana "Zielonej granicy" jest jak najbardziej zasłużona, choć zaskakuje mnie tylko jedna nagroda dla tego filmu. To pierwszy taki przypadek w historii Orłów. Dla mnie to bardzo ważna filmowa wypowiedź, dzieło zaangażowane społecznie, niewygodne, którego twórcy doświadczyli bezprecedensowych ataków polityków, na skalę niespotykanych w polskim kinie po 1989 roku. Dla mnie najważniejsze, że to po prostu świetne i wartościowe filmowe doświadczenie, które zasłużyło na najważniejszego Orła. Szkoda, że tylko jednego.
Wyróżnienia dla Magdaleny Cieleckiej za rolę w "Lęku", L.U.C.a za muzykę do "Chłopów", serialu "1670", filmów "W trójkącie" i "Pianoforte", a przede wszystkim Grzegorza Dębowskiego za reżyserskie odkrycie w filmie "Tyle co nic", cieszą mnie najbardziej. Podobnie jak to, że polskie kino ciągle dostarcza wartościowych i udanych filmów, a Akademia wcale nie ma łatwego zadania. Mam nadzieję, że za rok wybór laureatów przysporzy im jeszcze więcej trudności. NIECH ŻYJE POLSKIE KINO!
Nie ma zaskoczeń wśród laureatów 26. edycji Polskich Nagród Filmowych. Orła dla najlepszego filmu otrzymała zasłużenie ekipa filmu "Zielona granica", a najlepszym reżyserem ogłoszono Pawła Maślonę za "Kosa". Cieszą bardzo nagrody dla Magdaleny Cieleckiej za film "Lęk" (chociaż przyznałbym też ex aequo dla równie dobrej Marty Nieradkiewicz) oraz niezwykłego "zwierzęcia" aktorskiego Eryka Kulma jr w filmie "Filip".
Nie mogło być inaczej, jeśli chodzi o najlepszy Filmowy Serial Fabularny. Nagrodę otrzymał "1670" w reżyserii Macieja Buchwalda i Kordiana Kądzieli wyprodukowany przez Akson Studia. To hit ostatniego sezonu i jeden z moich ulubionych polskich seriali ostatniego czasu. Przyjemnie było patrzeć na uradowaną ekipę występującą na scenie. W kategorii Najlepszy Dokument triumfował genialny film "Pianoforte" w reżyserii Jakuba Piątka. Dobry wybór, bo ten film zapisze się w historii polskiego kina dokumentalnego.
Najważniejszym momentem gali było przemówienie Agnieszki Holland, laureatki Orła za Osiągnięcia Życia. Reżyserka mówiła, że "dobre filmy można robić, gdy jesteśmy wolni i że nie ma demokracji bez człowieczeństwa". To apel do filmowców mających szansę zmienić rzeczywistość, jak zrobiła to "Zielona granica".
Tegoroczny werdykt Polskiej Akademii Filmowej wydaje się być niekontrowersyjny i sprawiedliwy. Akademicy docenili przede wszystkim trzy rzeczywiście najlepsze filmy zeszłego roku: "Zieloną granicę", "Kosa" i "Filipa".
W przypadku "Zielonej granicy" nagroda dla najlepszego filmu (jedyna zresztą, pomimo 6 nominacji) wydaje się być nie tylko docenieniem niewątpliwej wartości artystycznej filmu, ale także wyrazem wsparcia środowiska dla Agnieszki Holland po szokujących wypowiedziach części polityków i wspierających ich publicystów w minionym roku. Środowisko filmowe stanęło murem za reżyserką, przyznając jej jednocześnie nagrodę za całokształt twórczości. Cieszę się, że nagroda ta stała się pretekstem do pięknej, głębokiej przemowy Laureatki.
Duża liczba nagród dla "Kosa" była oczywistością, aż 16 w pełni zasłużonych nominacji dla tego filmu musiało oznaczać wiele nagród. Tym bardziej cieszy, że z 4 nagrodami przebił się znakomity "Filip", który w tej rywalizacji wydawał się być na przegranych pozycjach.
Ja osobiście bardzo trzymałem kciuki za Magdalenę Cielecką w przejmującej roli w "Lęku" oraz za Grzegorza Dębowskiego, reżysera filmu "Tyle co nic" w kategorii "Odkrycie roku". Bardzo się cieszę, że zostali nagrodzeni.
Chyba jeszcze nigdy w historii Orłów, poza pierwszymi edycjami nagród, nie zostały one tak mocno zdominowane przez "debiutantów" czyli tych, którzy dotąd nie sięgali po statuetki. W tym gronie są, mimo kilku nominacji, Agnieszka Holland i Magdalena Cielecka, ale też twórcy "Kosa" - scenarzysta Michał A. Zieliński, reżyser Paweł Maślona, autor zdjęć Michał Sobociński czy autorka charakteryzacji Aneta Brzozowska oraz montażysta "Filipa" Nikodem Chabior.
Łączy ich to, że nigdy wcześniej nie dostali Orła. Podobnie jak, debiutujący w dokumencie Jakub Piątek, autor nagrodzonego "Pianoforte", czy twórcy serialu "1670" reżyserzy Maciej Buchwald i Konrad Kądziela oraz scenarzysta Jakub Rużyłło. No i jeszcze autor muzyki do "Chłopów" Łukasz L.U.C. Rostowski oraz ogłoszony Odkryciem Roku Grzegorz Dębowski. Tegoroczne Orły zwiastują zmianę w polskim kinie. Czekamy na efekty!
Nagroda główna dla "Zielonej granicy" była sporym zaskoczeniem dla tych, którzy stawiali wszystko na Pawła Maślonę i nominowanego w 16 kategoriach "Kosa", jednak biorąc pod uwagę, jak dojmująco aktualny pozostaje film Agnieszki Holland, trudno mówić o sensacji. Nowa władza nie położyła kresu polityce przemocy, pogardy i łamaniu praw człowieka na granicy polsko-białoruskiej. Pushbacki, pryskanie gazem po oczach, niszczenie telefonów i paszportów - Grupa Granica odnotowała takie przypadki w ostatnich tygodniach. "Nie ma demokracji bez człowieczeństwa" - apelowała ze sceny reżyserka.
W pozostałych kategoriach nie ma większych rewelacji. Ewentualne, drobne przesunięcia względem bukmacherskich prognoz to normalna sprawa. Większość z tytułów, które miały zostać nagrodzone jury słusznie jednak nagrodziło - sprawiedliwy werdykt, ale też łatwo przewidywalny, jest chyba oznaką względnej zgody panującej w polskim środowisku filmowym, która wybrzmiała podczas niedawnej kampanii o tantiemy z internetu.