24. MFF Nowe Horyzonty 2024

"Simona Kossak": Mistrzowskie aktorstwo ratuje wyczekiwaną biografię znanej biolożki

Sandra Drzymalska i Jakub Gierszał w filmie "Simona Kossak" /Jarosław Sosiński /materiały prasowe

Jeśli ktoś spodziewał się, że "Simona Kossak" będzie kontynuacją autorskiej drogi Adriana Panka po świetnym "Wilkołaku", to srodze się zawiedzie. To komercyjne kino biograficzne w rodzaju "Bogów", "Najlepszego" i "Sztuki kochania". I ok, nie ma w tym nic złego. Rzecz w tym, że film o znanej biolożce jest o wiele słabszy od wyżej wymienionych. Nie tylko powiela ich wady. Koniec końców zapomina także o swojej bohaterce.

  • "Simona Kossak" to najnowszy film Adriana Panka, twórcy "Dass" i nagrodzonego z reżyserię podczas FPFF w Gdyni "Wilkołaka"
  • Film miał swoją premierę podczas 24. MFF mBank Nowe Horyzonty we Wrocławiu
  • "Simona Kossak" znalazła się wśród 16 filmów, które będą walczyły o Złote Lwy podczas 49. FPFF w Gdyni we wrześniu 2024 roku

Pomijam już zmęczenie tym gatunkiem. Znów dostajemy urywek życia połączony z retromanią, obraz wypchany dowcipnymi dialogami i muzycznymi szlagierami sprzed kilku dekad, koncertowo zagrany, a w warstwie realizacyjnej pieczołowicie odtwarzający czasy akcji. Co z tego, skoro zgrzytają podstawy, czyli scenariusz.

Fabuła skupia się na początkach kariery Simony Kossak (Sandra Drzymalska). W przeciwieństwie do swoich przodków dziewczyna nie idzie w malarstwo. Zamiast tego wybiera zoologię. Po uzyskaniu magisterium, chcąc uciec z toksycznej relacji z matką (Agata Kulesza) i siostrą (Marianna Zydek), decyduje się wyjechać do Puszczy Białowieskiej, by tam prowadzić badania. Na miejscu stawia sobie za cel ochronę saren i jeleni. Wspiera ją fotograf Lech Wilczek (Jakub Gierszał) - najpierw współlokator z przymusu, a później także partner.

"Simona Kossak": Koncert dwóch aktorek

Scenariusz "Simony Kossak" obfituje w zabawne dialogi i uszczypliwości między postaciami, które aktorzy dostarczają z mistrzowskim wyczuciem komedii. Agata Kulesza, która serwuje docinki z kamienną twarzą, powinna dostać jak najszybciej główną rolę w jakiejś screwball comedy lub absurdalnej historii rodem z "Nagiej broni". Wtóruje jej Sandra Drzymalska, której Simona naznaczona jest z jednej strony pasją i miłością do natury, z drugiej młodzieńczym buntem. 

Sceny między aktorkami należą zresztą do najlepszych w filmie. Obie wyciągają z nich więcej, niż wydawałoby się to możliwe. Niestety, obecna na ekranie w kilku scenach Zydek nie dostaje takiej okazji. Szkoda, że przypadła jej tak niewdzięczna, jednowymiarowa postać. Skomplikowana i trudna relacja sióstr zupełnie nie wybrzmiewa na ekranie. 

"Simona Kossak": Wątek miłosny pozbawiony napięcia

Fabuła obfituje w ciekawe wątki — sprzeciw wobec władzy i patriarchatu, odnalezienie spokoju z dala od ludzi i rodziny pośród natury. Żaden z nich nie zostaje jednak rozwinięty w zadowalający sposób. W dodatku scenariusz razi niekonsekwencją. W jednej z pierwszych scen Simona przeżywa inicjację seksualną. Szybko okazuje się, że zachowanie partnera nie było dyktowane szczerym uczuciem, a chorym zakładem z jej siostrą. Z dialogów dowiadujemy się, że protagonistka od zawsze trzymałą chłopców na dystans. Tym bardziej krzywda doznana od osoby, na którą w końcu się otworzyła, powinna rzutować na jej relacje z innymi postaciami, przede wszystkim męskimi, oraz życie miłosne. Czy tak się dzieje? Absolutnie nie. Pojawia się Wilczek, a Kossak dwie sceny później jest w nim zakochana.

Zresztą w tamtym momencie dają o osobie znać inne bolączki scenariusza. Fotograf zjawia się w leśnej chatce Simony późną nocą, szczerze przerażając swoją przyszłą współlokatorkę. Oboje krzyczą, a potem z niedowierzaniem ustalają, że będą musieli dzielić dom... i cięcie. Przeskakujemy kilkanaście godzin do przodu, gdy jest już między nimi miło i fajnie. Szkoda, że odpuszczono trudy tej nowej relacji. Później pozbawiona jest ona ciekawej dynamiki. Wilczek ładnie wszystko mansplainuje emocjonalnej Kossak, a nawet gdy pojawia się zdrada, zostaje łatwo wybaczona po kilku chwilach dąsania.

"Simona Kossak" powtarza błędy innych filmów biograficznych

"Simona Kossak" cierpi zresztą na bolączkę wielu innych filmowych biografii, nie tylko polskich. Mianowicie bez wiedzy pozafilmowej niektóre wątki nie są do końca zrozumiałe lub nie mają odpowiedniego ciężaru. Dobrym przykładem jest "Priscilla" Sofii Coppoli, w której Elvis Presley uzależniony jest od instrukcji od pułkownika Toma Parkera — ale kim on jest i jaka jest jego relacja z piosenkarzem? Gdyby nie wcześniejszy film Baza Luhrmanna, nie miałbym o tym pojęcia. W "Simonie..." dotyczy to przede wszystkim momentu zburzenia ściany w leśnej chatce, dzielącej część bohaterki i Wilczka. Ten gest jest u Panka pozbawiony odpowiedniej podbudowy.

Biografia biolożki powtarza także inny stały błąd produkcji o znanych ludziach. W "Bo we mnie jest seks" Kalina Jędrusik unikała zwolnienia nie dzięki swoim działaniom, a z powodu nagłej decyzji wyżej postawionego od jej antagonisty mężczyzny. Tak jest i w "Simonie Kossak". Tutaj także bohaterce udaje się w pewnym sensie osiągnąć cel na życzenie scenarzysty. 

A potem i tak okazuje się, że to wszystko nieważne. W finale nie do końca wiemy, o czym miał być ten film. Bo w zabawnych dialogach, romansach, retromanii (swoją drogą, piosenki są tutaj okropnie dobrane i wybijają z rytmu opowieści) ginie bohaterka. Po seansie produkcji o Simonie Kossak nie wiem, dlaczego była ona wyjątkową postacią dla polskiej nauki. I to jest chyba największa wada filmu Panka. 

5/10

"Simona Kossak", reż. Adrian Panek, Polska 2024, dystrybucja: Next Film, premiera kinowa: 15 listopada 2024 roku

INTERIA
Dowiedz się więcej na temat: Simona Kossak | Adrian Panek | Sandra Drzymalska | Gdynia 2024
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy