"Pokolenie Ikea": Stracone pokolenie [recenzja]

Bartosz Gelner w filmie "Pokolenie Ikea" /© materiały dystrybutora /materiały prasowe

Swego czasu Judd Apatow kręcił filmy o dużych dzieciach, dwudziestokilkuletnich lekkoduchach, którzy nagle muszą dojrzeć i stać się odpowiedzialnymi, a proces ten zakończyć poprzez wejście w stały związek. Po latach owe dzieła wydają się dosyć prostackie, chociaż zabawne. "Pokolenie Ikea" Dawida Grala chyba chciało być właśnie takim filmem - mówiącym w sposób dowcipny o życiu, dorosłości, a przede wszystkim relacjach damsko-męskich. Może nawet z nieco bardziej satyrycznym zacięciem. Niestety, wyszło jak zwykle, a nawet jeszcze gorzej.

"Pokolenie Ikea": To nie kolejne "365 dni"

Głównym bohaterem filmu "Pokolenie Ikea" jest Piotr (Bartosz Gelner), dla przyjaciół "Czarny". Pracuje w prestiżowej kancelarii prawnej, świetnie zarabia, a jego pasją jest seks. Od liceum "Czarny" prowadzi alfabet kobiet - wszystkie kochanki zapisuje w notesie, wraz z krótkimi uwagami i ocenami łóżkowych uniesień. Jego celem jest przespanie się ze wszystkimi... literami alfabetu. Brakuje mu już tylko C, F, Ł i T.

Reklama

Wydawałoby się, że celem protagonisty będą poszukiwania jakiejś Celiny, Felicji, Łucji i Tamary, a po drodze czekają go zabawne i niezręczne sytuacje, w wyniku których zrozumie, że w jego życiu czegoś brakuje. Nic z tych rzeczy. Twórcy zastrzegali, że ich film to nie kolejne "365 dni". Tymczasem powielają jedną z największych wad adaptacji powieści Blanki Lipińskiej - bohaterowie nie mają celu, do niczego nie dążą, nie działają. Gdy po GODZINIE do "Czarnego" dochodzi, że coś w jego życiu jest nie tak, nie robi nic, by je zmienić. Trochę pochmurnieje i nie raczy nas już monologami o swojej życiowej filozofii.

Z trudem ubieram w cenzuralne słowa, jak wielkim wyzwaniem dla moich nerwów była ta narracja spoza kadru. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem słyszałem tak grafomański potok bzdur, mający się za coś odkrywczego i bystrego. Ktoś może powiedzieć: "Gościu, daj spokój, to satyra na takich samców alfa". No, raczej nie, bo film wydaje się zachwycony "Czarnym". Protagonista wie, jak poderwać każdą dziewczynę, ma świetną sytuację materialną, jest bogiem w łóżku, w firmie ustawia sobie szefa, doradza koledze, który od dawien dawna z nikim nie spał, podobnie zresztą stara się pomóc Oldze (Michalina Olszańska), koleżance z kancelarii.

"Pokolenie Ikea": Gelner i Olszańska - relacja toksyczna

Relacja między tą dwójką jest zresztą jedną z najbardziej toksycznych w polskim kinie ostatnich lat. Nie jest to romantyzowanie porwania czy gwałtu, jak we wspomnianych "365 dniach", ale wciąż wypada to bardzo źle. "Czarny" i Olga znają się od dawna, podobają się sobie, ale też się przyjaźnią. Dla niego oznacza to więc brak seksu. Ona tymczasem ma nadzieję, że coś się między nimi zadzieje. W sensie nie romans na jedną noc, a stały związek.

On w jednej chwili komplementuje ją, ratuje przy organizowaniu kolacji i odwozi do domu po imprezie, by w następnej rozebrać ją wzrokiem, rzucić seksistowskimi uwagami albo zapewnić, że wygląda tak ładnie, że aż ma ochotę wziąć ją do łóżka (oczywiście używając rynsztokowego języka, bo tak jest zabawniej). "Czarny" czasem okazuje się dobrym kumplem, znacznie częściej przekracza granicę, ale "oj tam, oj tam", przyjaźnią się przecież, takie żarty między znajomymi, trochę dystansu proszę. Ona natomiast w akcie desperacji proponuje, żeby byli "pieprzyjacielami", byle tylko zaznać od niego trochę ciepła. Także Olga będzie działać w finale, by zmienić cokolwiek. Nie będzie to jednak wynikało z przebytej przez nią drogi, a widzimisię twórców, chcących rozkręcić jakąś dramę w finale. Ten pozostaje zresztą otwarty i nie, absolutnie nie wypada on dobrze.

Ktoś może mnie oskarżyć, że nie powinienem w recenzji zdradzać szczegółów fabuły. Jakiej fabuły? "Pokolenie Ikea" powstało na podstawie książki Piotra C., będącej zbiorem wpisów z internetowego bloga autora. Właśnie tak wygląda narracja tego filmu - jakbyśmy skakali od posta do posta, ewentualnie przypomina kolegę, który zarzuca nas anegdotami i spostrzeżeniami o swoim życiu, głównie seksualnym.

Brakuje tutaj rytmu, ciągu przyczynowo-skutkowego, rozwoju bohaterów, jakiejś, nawet najmniejszej, próby pogłębienia ich charakterów. Zamiast tego mamy kolejne sceny, robiące za wizualizacje dowcipów. Cała scena o tym, że jedna z przygodnych kochanek "Czarnego" jest kiepska w seksie oralnym. Kolejna na puentę, że nie kłamała. Ja się pytam: po co?

"Pokolenie Ikea": Miało być ironicznie i dowcipnie. Nie udało się!

Książka "Pokolenie Ikea" została wydana w 2012 roku i już wtedy wzbudziła ogromne kontrowersje. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, by nieco ponad dziesięć lat później nakręcić jej adaptację. Przez ten czas sposób opowiadania o relacjach damsko-męskich i seksie się zmienił. Gdyby film Grala wyszedł w momencie publikacji bestsellera Piotra C., plasowałby się na poziomie żartów z wąsem. Dziś po prostu osłabia swym ograniczonym spojrzeniem i prostactwem.

Najbardziej dobija fakt, że parę lat temu powstał podobny film: "Kobiety bez wstydu" Witolda Orzechowskiego. Też z nieznośnym narratorem, także traktujący o seksie i trudach w związkach damsko-męskich, również niemal niemożliwy do obejrzenia za jednym podejściem. Nie przypuszczałem, że znów wejdziemy do tej rzeki, ale jednak tak się stało.

"Pokolenie Ikea" chciałoby być ironiczne, jest cyniczne i nihilistyczne. Chciałoby być dowcipne, jest ordynarne. Chciałoby pokazać nam fajnych bohaterów, z którymi pragnęlibyśmy się kumplować. Przedstawia nam zadufanego w sobie "Czarnego", z którym nie chciałbym spędzić nawet sekundy. Odradzam nawet jako seans ironiczny.

2/10

"Pokolenie Ikea", reż. Dawid Gral, Polska 2023, dystrybucja: Next Film, premiera kinowa: 3 marca 2023 roku

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Pokolenie Ikea
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy