Pamiętam plan tego filmu: rok, bodaj, 2011, Kraków, kamieniczka przy rynku. Umówiony na wywiad z reżyserem muszę odczekać swoje sześć godzin, bo harmonogram się sypia. Członkowie ekipy żalą mi się, że nikt nie wie, co ma robić, zirytowani aktorzy na papierosie narzekają na zamęt i nietrzymanie się planu. Czasem z chaosu rodzą się arcydzieła. Tym razem mamy spektakularną wtopę.
Źle zagraną, koszmarnie zmontowaną, pozbawioną wstydu, pokory i ambicji. Dawno nie było w naszym kinie filmu tak niedopracowanego. Pal licho już nawet deklaratywne dialogi, wygłaszane niczym na akademii w podstawówce. Ale że twórcy tak nieumiejętnie posługują się gramatyką filmu? Urywane przed końcem sceny, nielogiczne przejścia pomiędzy wątkami, brak konsekwencji czasowej, trzęsąca się kamera, którą szwenker kręci panoramy Krakowa - to po prostu niedopuszczalne. Ten film to policzek nie tylko dla widza, ale dla całej X muzy.
Szkoda, bo pomysł był niczego sobie: zażartować z psychoanalityków. Jeśli czymś ten film zaskakuje, to tym, że pozwala sobie uzmysłowić, że przez pięć lat w Polsce podejście do tego zawodu, jak i do klientów licznych gabinetów, zauważalnie zmieniło się. Gdy kręcono film, był na psychoterapie boom. Dziś trochę nam spowszedniały, przejadły się. Nie budzą już emocji ani ciekawości. A mimo to kino wciąż nie zajęło się tym tematem należycie - ani w wersji na poważnie, ani komediowej. Dziwne, zwłaszcza, że tak lubimy nad Wisłą dokonania Woody’ego Allena.
"Kobiety bez wstydu" trudno rozpatrywać choćby jako próbę zmiany takiego stanu rzeczy. Uproszczeń, którymi twórcy posługują się, nie da się wybronić nawet prawem satyry, a sposób, w jaki portretują kobiety i ich problemy, nie budzi śmiechu tylko zażenowanie.
Bohaterem jest Piotr (Michał Lesień), który rzuca pracę kelnera w Wiedniu i po ukończeniu trzydniowego kursu psychoanalizy otwiera gabinet tylko dla pań w rodzinnym Krakowie. Nie wiedzieć czemu, klientki biją do niego drzwiami i oknami, tak samo jak nie wiadomo, dlaczego po pierwszej wizycie albo chcą wrócić na kozetkę dyletanta, albo zaciągnąć go do łóżka. Piotrowi urody i manier odmówić nie można, za to inteligencja i zdolności analityczne to nie są jego mocne strony.
Idealny temat na pikantną komedię? Tak, ale w rękach reżysera z socjologicznym zacięciem. Niestety, Sławomira Orzechowskiego mało interesuje podsuwanie krzywego zwierciadła współczesnym Polakom. Niczego się o nas samych nie dowiadujemy. No może poza tym, że nadal tkwią w nas zadry transformacji: majątek po polsku zbija się na handlu z rosyjską mafią albo na sieci sklepów z karmą dla czworonogów. Ktoś tu się chyba naoglądał rodzimych ramotek z lat 90. Nie ma powodu wyciągać ich z lamusa.
Skoro wątek lokalny zawodzi, może trzeba spojrzeć na film szerzej, jako twór bardziej uniwersalny, komedię o damsko-męskich napięciach w ogóle? Wtedy jest tylko gorzej: kobiety są zabawne, gdy w spazmach podrzucają biustem, rodzina przysparza problemów, gdy matka sypia z mężem córki, a status macho podkreślają łóżkowe wygibasy z rosyjskimi prostytutkami w towarzystwie drogiego szampana. Jeśli to są niegrzeczne sny, z których zwierzają się psychoanalitykom w gabinetach pacjenci, to naprawdę świat ma poważny problem.
1/10
"Kobiety bez wstydu", reż. Sławomir Orzechowski, Polska 2016, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 22 lipca 2016 roku.