Reklama

W jakiej kondycji jest polskie kino? Jest coraz lepiej czy coraz gorzej?

W studiu Interii gościł Miłosz Stelmach, filmoznawca UJ, redaktor naczelny czasopisma Ekrany. W przedostatnim dniu 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni ocenił on kondycję naszej kinematografii. Omówił także dwie pozycje z Konkursu Głównego - "Dwie siostry" Łukasza Karwowskiego i "Minghun" Jana P. Matuszyńskiego. Wskazał także faworytów w walce o Złote Lwy.

Na początku rozmowy Stelmach zaznaczył, że Festiwal Polskich Filmów Fabularnych ma nieco inny charakter od np. wrocławskich Nowych Horyzontów lub wydarzeń w Cannes i Wenecji. "Gdynia to jest bardzo specyficzny festiwal. Idea festiwalu narodowego jest czymś, co ma też miejsce w innych krajach, ale nie jest czymś tak bardzo oczywistym. Zawsze traktuję ją trochę inaczej niż inne festiwale filmowe, raczej jako szansę na zapoznanie się ze stanem polskiego kina" - tłumaczył. "Nie zawsze przyjeżdżam po to, by zobaczyć jak najlepsze filmy. Bardziej po to, żeby zobaczyć, w jakiej kondycji jest nasza branża".

Reklama

Redaktor naczelny "Ekranów" dodał, że narzekanie na polskie kino przez pryzmat jego najgorszych filmów jest niesprawiedliwe. Według niego nasz przemysł filmowy prezentuje zadowalający poziom na tle innych. "Nie ma co oceniać kinematografii na podstawie tego, co się nie udało, bo każda będzie miała taki miks. Od lat widać, że polskie kino jest coraz bardziej profesjonalne, międzynarodowe, pełne różnorodności" - stwierdził.

49. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Zaskoczenia pozytywne i negatywne

Stelmach przedstawił "Dwie siostry" Łukasza Karwowskiego jako pozytywne zaskoczenie festiwalu, zaznaczając, że film nie jest wolny od wad. Doceniał konwencję kina drogi oraz bohaterki wykreowane przez Karolinę Rzepę i Dianę Zamojską, zarówno ich grę aktorską i interakcje między nimi, jak i budowę charakterów ich postać, jednocześnie różnych i bardzo podobnych do siebie. Zaznaczył jednak, że film miejscami stara się być efektowny (scena bombardowania) lub eksploatacyjny (schadzka z chłopakiem na dworcu) i te momenty wypadają gorzej.

Z kolei "Minghun" Jana P. Matuszyńskiego okazał się dla Stelmacha zawodem. "Poprzez dorobek tego reżysera spodziewam się od niego zawsze więcej i ten film nie jest zły, ale moim zdaniem dosyć przeciętny, nieudany pod wieloma względami" - zdradził. "W każdej scenie widać, że Jan P. Matuszyński jest dobrym reżyserem. [...] Ten film wygląda jak jakościowa, europejska produkcja. Aktorzy w wielu scenach są imponujący. Marcin Dorociński w roli głównej jest bardzo przejmujący" - wyliczał zalety.

Według niego największą bolączką filmu Matuszyńskiego jest scenariusz. "Miałem trochę wrażenie, jakby 'Minghun' był filmem zrealizowanym według pierwszej wersji scenariusza. Takim, w którym mamy główną historię, głównych bohaterów, ale jeszcze nie wszystko się zgadza" - stwierdził. Według niego małe błędy w scenariuszu nie pozwalają w pełni przyjąć emocjonalnego ciężaru filmu. 

Kto dostanie Złote Lwy? Trzech faworytów

Jako faworytów do tegorocznych Złotych Lwów Stelmach wskazał trzy filmy: "Zieloną granicę" Agnieszki Holland, "Dziewczynę z igłą" Magnusa von Horna i "Pod wulkanem" Damian Kocura. Osobiście postawiłby na duńskiego kandydata do Oscara. "Z tych tytułów, które ja widziałem, jest moim zdaniem najbardziej spełniony. Jest to kino pod każdym względem, także rzemieślniczym, na bardzo wysokim poziomie. Kino światowe, jeśli chodzi o sposób realizacji, o zdjęcia, o grę aktorską, o temat, który z jednej strony jest historyczny, bo rzecz dzieje się na początku XX wieku, zaraz po pierwszej wojnie światowej, ale z drugiej strony aktualny, ponieważ dotyczy praw kobiet" - argumentował. 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy