"West Side Story": Zbudować mosty pomiędzy ludźmi [recenzja]

Kadr z filmu "West Side Story" /materiały prasowe

Nowy Jork, synekdocha Ameryki, istny tygiel narodów. Kocioł, w którym wrze. Gar, w którym mieszają się ludzie zewsząd. Jest druga połowa lat pięćdziesiątych XX wieku. Zdaje się, że młodzi Włosi, Polacy czy Irlandczycy z kolejnego pokolenia imigrantów zdążyli już zapomnieć, że ich przodkowie też niegdyś przybyli do USA w poszukiwaniu lepszego życia. Czują się uprzywilejowani. Nie chodzi tylko o to, że są biali, ale i o to, że w zachodniej części Manhattanu, w której rozgrywa się akcja "West Side Story" (2021) Stevena Spielberga, byli po prostu pierwsi. To ich ziemia, jak sądzą.

"Nie o kolor skóry nam idzie, a o terytorium" - mówi jeden z chłopaków z bandy Dżetów (lub po prostu Odrzutowców) do pochodzących z Portoryko Szarków (czyli Rekinów). Czy aby na pewno? Już w sekwencji otwierającej niszczą mural z flagą karaibskiej wspólnoty. Uważają, że obcy stanowią dla nich zagrożenie. Nie zauważają, że w gruncie rzeczy jadą na tym samym wózku, a źródłem niebezpieczeństwa są wysiedlenia i gentryfikacja. Ich dzielnica wygląda tak, jakby była świadkiem prób atomowych - budynki zdążyły lec w gruzach, a wszystko przez to, że wkrótce na ich miejscu ma powstać prestiżowe Lincoln Center. Nastał czas oczyszczania miasta ze slumsów zamieszkałych przez niebieskie kołnierzyki.

Reklama

Musical "West Side Story": Mistrzostwo gatunku

Musical "West Side Story" zadebiutował na amerykańskich deskach w 1957 roku i do dziś uchodzi za jednego z najważniejszych przedstawicieli gatunku, prawdziwy kamień milowy. Libercista Arthur Laurents, kompozytor Leonard Bernstein, autor tekstów piosenek Stephen Sondheim oraz choreograf Jerome Robbins na język młodzieżowy przełożyli opowieść o losach Romea i Julii, Weronę przekształcając w Wielkie Jabłko, szekspirowski balkon w schody przeciwpożarowe, a zwaśnione rody Montecchich i Capuletich w walczące ze sobą bandy o różnym zapleczu etnicznym, klasowym, a także wyznaniowym (w tle pobrzmiewa wszak konflikt protestantów z katolikami). Jego ekranizacja z 1961 roku, wyreżyserowana przez Roberta Wise'a i Robbinsa, stanowi niezaprzeczalny klasyk, co nie oznacza bynajmniej - jak przekonuje Spielberg i jego scenarzysta, nagrodzony Pulitzerem dramaturg Tony Kushner - że musi być jedyną i ostateczną wersją broadwayowskiego hitu.

Tony (Ansel Elgort), były członek Dżetów, wyszedł jakiś czas temu z więzienia, w którym siedział przez rok za brutalne pobicie. Nie w głowie mu wojny gangów. Stara się uczciwie zarobić, pracując w delikatesach prowadzonych przez Valentinę (Rity Moreno). Riff (Mike Faist), już od kołyski najlepszy kumpel Tony'ego, chce, by ten na powrót dołączył do drużyny. Szykuje się bowiem ustawka. Wygrani przejmą kontrolę nad okolicą. Portorykanka Maria (Rachel Zegler) mieszka w Nowym Jorku od niedawna. Jej zaborczy brat Bernardo (David Alvarez) jest przywódcą Szarków oraz partnerem Anity (Ariana DeBose). Mężczyzna oznajmia, że jeśli któryś z białych chłopaków spojrzy na jego siostrę, to gorzko pożałuje (nie są to puste słowa, gdyż Bernardo jest obiecującym bokserem), tym bardziej, że zamierza zeswatać ją ze swym przyjacielem o imieniu Chino (Josh Andrés Rivera).

Maria i Tony poznają się w trakcie wieczorku pojednawczego (to eksperyment społeczny, jak mówi wodzirej). Zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia. Przez ułamek sekundy wydaje się, że porozumienie pomiędzy dwiema nienawidzącymi się grupami jest możliwe - w końcu miłość zwycięża wszystko. Nie tym razem. Gdy zauroczeni sobą młodzi ludzie, którym zupełnie nie przeszkadza to, że wywodzą się z innych światów, wymieniają niezręczne spojrzenia i słowa, na parkiecie obok ma miejsce swoiste preludium wojny, na razie tylko w bitwie na tańce: mambo Szarków i jazz Dżetów. Już wkrótce niewinne pląsy ustąpią realnym aktom przemocy.

Doskonała wersja Spielberga

Steven Spielberg doskonale radzi sobie z uniwersalnym materiałem. I choć nie uwspółcześnia historii przeniesionej na ekran dokładnie sześć dekad temu, to aktualizuje narrację, dostosowując ją do współczesnego odbiorcy (i nie chodzi wyłącznie o to, że cyfrowa rzeczywistość koegzystuje tu na równych prawach z teatralną scenografią). Autor nigdy nie zapomina o źródle, z którego czerpie. Jego "West Side Story" to w istocie hołd zarówno dla scenicznego przedstawienia, jak i nagrodzonego dziesięcioma Oscarami filmu. Spielberg, rozumiejący kino - tak jego historię, jak i siłę (by nie powiedzieć: magię) - garściami sięga po choreografię Robbinsa, dodając do niej ruchy i elementy autorstwa Justina Pecka. Całość zainscenizowana jest, także dzięki energicznej kamerze Janusza Kamińskiego, z witalnością i odpowiednią dynamiką (co ciekawe, walki są tu często faktycznymi bójkami, a nie - jak wcześniej - baletem). Tym zaś, co najdoskonalej wyraża jego fanowskie wręcz podejście do iteracji z przeszłości, jest zaangażowanie Rity Moreno do roli Valentiny, która u Wise'a wcielała się w Anitę. Aktorka, śpiewając przejmujące "Somewhere", winduje historię na zupełnie inny poziom.

Akcenty socjologiczne łączą się tu z realizmem przestrzeni (nawet jeśli chwilami dość umownym z uwagi na zdjęcia wygenerowane cyfrowo). Nowojorskie, skąpane w bogatej i różnorodnej palecie barw ulice żyją. Ogromna w tym zasługa reżyserskiej intuicji i wrażliwości (może to pierwszy w karierze musical Spielberga, ale ogląda się go z zapartym tchem), ponadczasowym utworom i wspaniałej choreografii, a także - co ważne - udanemu castingowi. Teoretycznie wystarczyłoby, że Elgort będzie bardziej charyzmatyczny od Richarda Beymera, który grał Tony'ego w 1961 roku, by można było mówić o sukcesie. Elgort, chwilami również bez wyrazu (może to wina samej postaci), równoważy naiwność swego bohatera z drzemiącym w nim niepokojem oraz charakterystycznym dla Szekspira fatalizmem. Odkryciem jest tu natomiast debiutująca przed kamerą 20-letnia Zegler, urzekająca, łagodna, ale i odpowiednio zadziorna, kiedy trzeba (wystarczy posłuchać jej wykonania "I Feel Pretty", by się przekonać; wirtuozersko przeniesionego skądinąd z salonu sukien do domu towarowego Gimbelsa, gdzie młode Portorykanki pracują na nocnych zmianach jako sprzątaczki).

"West Side Story" AD 2021 przekonuje, że oto opowieść o waśniach wciąż jest aktualna. Łatwiej postawić Lincoln Center niż zbudować mosty pomiędzy ludźmi.

8/10

"West Side Story", reż. Steven Spielberg, USA 2021, dystrybutor: Disney, premiera kinowa: 10 grudnia 2021 roku.

Zobacz również:

"King Richard: Zwycięska rodzina": Król Will Smith [recenzja]

"To była ręka Boga": Niepojęta kula [recenzja]

Kolejny słaby weekend w USA

Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: West Side Story (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy