Jakie to były Oscary? Szkoda Demi Moore i brak mocnych wystąpień. Komentarze krytyków
Nie wszystkie nasze oscarowe typy się sprawdziły. Niedostatecznie doceniono film "The Brutalist". Niestety pominięto Demi Moore. Zaskoczyła nagroda dla "I’m Still Here". Największe rozczarowanie? Brak mocnych politycznych wystąpień i łamania politycznej poprawności. Hollywood postanowiło udawać, że świat i jego problemy nie istnieją. Oto, co na temat tegorocznych Oscarów myślą dziennikarki i krytycy filmowi.
97. gala wręczenia nagród Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej odbyła się w Dolby Theatre w Los Angeles w nocy z niedzieli na poniedziałek. Nagrodę dla najlepszego filmu otrzymała "Anora" Seana Bakera, w sumie wyróżniona pięcioma statuetkami. Najlepszym aktorem został Adrien Brody za rolę w "The Brutalist", a najlepszą aktorką - Mikey Madison za rolę w "Anorze".
Pełną listę nagrodzonych znajdziecie tutaj!
Nie najlepiej w tym roku typowałam. Nagrodzona pięcioma Oscarami "Anora" to nie jest mój film... Żałuję, że pomięto Demi Moore. Dobrze, że choć Adrien Brody i Zoe Saldana dostali złote statuetki. Szkoda, że naprawdę znakomity "The Brutalist" nie został bardziej doceniony. Bardzo się cieszę z Oscara dla wstrząsającego dokumentu "Nie chcemy innej ziemi". Jestem zaskoczona nagrodą dla "I’m Still Here". Twórcy "Dziewczyny z igłą" już i tak są wygrani - nominacja to wielki sukces! No i brawa dla animacji "Flow"!
Oto, jak werdykt Akademii komentują dziennikarki i krytycy filmowi.
Przewidziałem w tym roku większość nagród w głównych kategoriach, więc zaskoczony wynikami Oscarów nie jestem. Wygrała "Anora", zaś Sean Baker zgarnął osobiście 4 Oscary (film, reżyseria, montaż i scenariusz). Pomyliłem się w kwestii tej ostatniej kategorii, przewidując zwycięstwo Jessego Eisenberga za "Prawdziwy ból". Zasłużony i niekwestionowany Oscar dla Kiriana Culkina musi "listowi miłosnemu do Polski" wystarczyć. Adrien Brody szedł twardo po Oscara za "Brutalistę", więc i ta nagroda nie zaskakuje. Szkoda mi natomiast Demi Moore, która nie wypełniła hollywoodzkiego celebrowania wielkich powrotów.
Cieszy Oscar dla "Anory" bo wygrało kino w pełni autorskie i niezależne, a Baker, którego "The Florida Project" i "Red Rocket" uwielbiam wszedł z przytupem do hollywoodzkiego mainstreamu. Zaskoczeniem jest dla mnie Oscar za film międzynarodowy dla brazylijskiego "I’m Still Here" Waltera Sallesa, bo w tej kategorii jednak stawiałem na "Emilię Perez". Nie jestem fanem tego pstrokatego filmu, ale trzymałem kciuki za wspaniałą Zoe Saldane w drugoplanowej roli.
Największa radość? Nagroda dla wspaniałego łotewskiego "Flow" w kategorii film animowany, który pokonał hollywoodzkie produkcje. Największe rozczarowanie? Brak mocnych politycznych wystąpień i łamania politycznej poprawności pokazały, że oscarowa gala skręciła w swoje najbardziej bezpieczne tory. Cóż, Conan O Brian jest komikiem nie rozpolitykowanym i przypomniał o klasycznych galach oscarowych sprzed kilku dekad, gdy sztuka łączyła, a nie dzieliła. Mit? Nic nowego w Hollywood.
"Niech żyje kino niezależne" - to ostatnie słowa jakie, poza pożegnaniem prowadzącego galę Conana O’Briena, wybrzmiały ze sceny Dolby Theatre. Wypowiedział je Sean Baker, największy wygrany tegorocznego rozdania Oscarów. Jego "Anora" zdobyła pięć statuetek na sześć nominacji, a do samego reżysera trafiły aż cztery! Za najlepszy film, reżyserię, scenariusz oryginalny oraz montaż, co potwierdza tylko o jak wyjątkowym i wszechstronnym twórcy mówimy.
Największą, a może jedyną (?), niespodzianką był Oscar dla Mikey Madison kosztem Demi Moore, która u bukmacherów była wielką faworytką. Cieszą oscarowe pierwsze razy, czyli pierwsza statuetka dla Łotwy za animację "Flow", nagroda dla "I’m Still Here" jako pierwszego brazylijskiego filmu w historii, triumfującego w kategorii najlepszy film międzynarodowy oraz nagroda dla Paula Tazewella - pierwszego czarnego mężczyzny, który zdobył Oscara w kategorii najlepsze kostiumy.
Z tegorocznych Oscarów na pewno zapamiętam kilka przemów laureatów. Tę Seana Bakera, który zachęcał do tego byśmy chodzili do kin, najbardziej osobiste, wręcz intymne słowa Adriena Brody'ego czy poruszającą przemowę twórców izraelsko-palestyńskiego dokumentu "Nie chcemy innej ziemi". Zapamiętam też garnitur Timothée Chalameta, zbliżenia na niezadowolonego Johna Lithgowa oraz segment In memoriam, który pokazał jak bolesny to był rok dla światowego kina.
Ach te Oscary. Dla dziennikarzy filmowych to zawsze swego rodzaju apogeum rocznej pracy. Przez kilka wczesnorannych godzin wydaje się nam, że film - jak rzekomo głosił Lenin - naprawdę jest najważniejszą ze sztuk, telefon dzwoni, rozmaite media, krewni i znajomi pytają o komentarze. Ten czar szybko pryska, i tylko najbardziej zatwardziali miłośnicy tej nagrody, a jest to oczywiście całkiem spora grupa, jeszcze przez wiele miesięcy tworzą odpowiednie rankingi, zestawienia, symulacje.
Większość jednak, w tym również ja, nie ma pojęcia, kto dostał Oscara w kategorii scenariusz trzy lata temu, kto zwyciężył w kategoriach aktorskich, szybko zapominamy również o triumfatorach. Kto na przykład pamięta o oscarowym zwycięzcy sprzed kilku raptem lat, filmie "Coda"? Podobna lista jest bardzo długa. Piszę o tym dlatego, że świeże ekscytacje po nieprzespanej (ja akurat spałem smacznie) nocy, nijak się mają do historii kina. Najważniejsza nagroda, bo najlepiej nagłośniona, i to się nie zmienia. Poza tym, Oscary w tym roku raczej przewidywalne. "Anora" wygrała, ponieważ czarny PR sprawił, że nie wypadło żeby zwyciężyła "Emilia Perez". Cieszę się z nagrody "I'm Still Here" w kategorii międzynarodowej (pamiętając, że wspaniała Dziewczyna z igłą" nie miała niestety szans), nie polemizuję z nagrodami aktorskimi, z większością nagród, ale też przesadnie się nimi ekscytuję. Zarówno nagrodami, jak i Oscarami.
Oscar dla Daniela Blumberga za muzykę do "Brutalisty" to nagroda zasłużona. Ścieżka angielskiego kompozytora jest wciągająca (zarówno w filmie, jak i poza nim), gdzieś na granicy przeszłości i przyszłości muzyki filmowej. To muzyka odważna, ale czytelna, będąca piękną wiadomością od autora do widzów.
Akcentów muzycznych podczas Oscarów było mnóstwo, choć nie wszystkie mnie ucieszyły. Fenomenalne muzyczne otwarcie - pierwszym dźwiękiem było strojenie orkiestry! Drobiazg, ale robi robotę. Przedstawiono dyrygenta, koncertmistrza, zespół zagrał Mozarta podczas sceny wspomnień zmarłych artystów. A potem usłyszeliśmy najsłynniejszy skok w muzyce popularnej - skok o oktawę, ponad tęczę, w piosence z "Czarnoksiężnika z Oz" w wykonaniu Ariany Grande. I zaraz później Cynthia Erivo przypomina "Wicked". W końcu zaśpiewały razem. Bardzo to kontrastowało z muzycznym hołdem dla Bonda - nieudanym, od pomysłu po wykonanie. Lisa, Doja Cat i Raye śpiewały nieczysto, z jakimiś niepotrzebnymi manierami. Nie było w tym żadnego ukłonu dla muzycznej tradycji 007.
Wspaniale, że tak dużo statuetek zdobyli filmowcy spoza Hollywood - Oscara dla "Flow" zabiorą łotewscy twórcy, nagroda za krótki film "I Am Not a Robot" jest także dla Holandii. Na tle wielkich tytułów było wiele, naprawdę wiele nominowanych i nagrodzonych małych jak dokument "The Only Girl in the Orchestra". A z "Dziewczyny z igłą" i tak jesteśmy bardzo, bardzo dumni!
To była gala, która kojarzyć się może tylko z jednym: imprezą na Titanicu. Hollywood postanowiło udawać, że świat i jego problemy nie istnieją i bawić się w najlepsze. I choć nagrodzono łotewską animację "Flow" o międzygatunkowej współpracy w obliczu klimatycznego kryzysu, to bynajmniej nie był to wieczór, gdzie myślano o kataklizmach i ich konsekwencjach.
Dostrzeżono jedynie ujmujący się za Palestyńczykami dokument "Nie chcemy innej ziemi", ale przepadł uderzający w antyemigracyjną politykę Trumpa "A Lien", a powody do radości mieli hołubieni ze sceny rosyjscy współtwórcy "Anory".
Wśród nielicznych nagród, które cieszą, jest statuetka dla "I'm Still Here" Waltera Sallesa opowiadającego o czasach rządów junty wojskowej w Brazylii. Być może za kilka dekad Hollywood oglądać i nagradzać będzie podobnie wstrząsające obrazy o Ukrainie czy Białorusi. Dziś odwraca wzrok.
Trzymałem kciuki za epicki i monumentalny film, czyli "Brutalistę", ale wygrała "Anora", kolejny film nagrodzony głównym Oscarem, który wcześniej zdobył Złotą Palmę (w sumie 5 Oscarów). Bardzo cieszy mnie Oscar dla Adriena Brody'ego za świetną rolę w "Brutaliście" oraz dla Kierana Culkina za "Prawdziwy ból" i Zoe Saldañy za "Emilię Perez" za role drugoplanowe. Szkoda, że statuetki nie otrzymała Demi Moore za "Substancję" (najlepszą aktorką uznano Mikey Madison za "Anorę").
Największą przegraną jest "Emilia Perez". Mając 13 nominacji otrzymała tylko 2 nagrody. Przeszkodziły narastające w ostatnim czasie kontrowersje wokół filmu. Zaskoczyła mnie nagroda dla dobrego "I’m Still Here", ale nie faworyta w kategorii najlepszy film międzynarodowy. Oczywiście trzymałem kciuki za "Dziewczynę z igła".
Gala strasznie się dłużyła, była bardzo zachowawcza, szczególnie brakowało płomiennych i odważnych przemówień nawiązujących do obecnej sytuacji politycznej na świecie. Hollywood zamyka oczy na problemy.
W tym roku rozdanie Oscarów było nieco ciekawsze i bardziej emocjonujące niż w latach poprzednich. Po pierwsze, o statuetki w uznawanych za najważniejsze kategoriach - najlepsza reżyseria, aktor, aktorka, film - rywalizowały filmy artystyczne, a nie komercyjne, co już od tygodni cieszyło. Szkoda mi bardzo Demi Moore, jej występ w "Substancji" był naprawdę wart każdej nagrody. Kiedy wydawało się, że "Brutalista" będzie najbardziej, pominiętym (nie lubię słowa "przegranym", wszak już sama nominacja to wielka wygrana) na tej gali, dostał nagrody za najlepszą muzykę i zdjęcia, a ostatecznie i dla najlepszego aktora pierwszoplanowego - Adriana Brody.
Spontaniczna i szczera radość Brady'ego Corbeta, gdy Oscara za najlepszą reżyserię dostał Sean Baker, to bardzo miły akcent gali. Kibicowałam tej ekipie mocno, artystycznie cenię wyżej "Brutalistę" niż "Anorę", która nie jest moim zdaniem najlepszym filmem tego roku, ani najlepszym filmem Seana Bakera. Co więcej, jednak niepokojąco normalizuje wizerunek rosyjskich oligarchów w kinie. Mało wybrzmiało poparcie dla Ukrainy, tylko Daryl Hannah wręczająca nagrodę za najlepszy montaż, powiedziała "Slava Ukraini".
Osobiście najbardziej cieszą mnie nagrody w kategoriach filmów nieaktorskich: dokumentu "Nie chcemy innej ziemi", którego dwaj z czterech reżyserów Basil Adra i Yuval Abraham wygłosili mocno polityczną przemowę, nawołując między innymi do zakończenia "etnicznej czystki narodu Palestyńskiego". Oscar dla "Flow", cudownej animacji o dzielnej kotce, która buduje międzygatunkową wspólnotę w świecie zalanym wodą.
Wspaniale, że na gali była mocna ekipa "Dziewczyny z igłą", reprezentująca przypomnijmy Danię, ale zrobiona z dużym udziałem polskich artystów i artystek. Był zarówno reżyser Magnus von Horn, operator Michał Dymek, scenografka Jagna Dobesz i producenci - Mariusz Włodarski i Agnieszka Wasiak. Obecna była też Klaudia Śmieja, producentka wykonawcza "Brutalisty" i "Better Man".