Reklama

"Nigdy nie mów nigdy": WYWIAD Z REŻYSEREM

Wojciech Pacyna (ur. 26 lipca 1958 r. w Ostrowie Wielkopolskim) jest absolwentem Wydziału Reżyserii WGIK w Moskwie. Ma na koncie filmy fabularne i dokumentalne, jak również spektakle teatru telewizji i popularne seriale. Pracował jako asystent reżyserów Stanisława Różewicza ("Pensja pani Latter", 1982 r., "Kobieta w kapeluszu", 1985 r.), Wojciecha Wójcika ("Karate po polsku", 1982 r.), Władysława Pasikowskiego ("Psy", 1992 r., w tym filmie spróbował też sił jako aktor, "Psy 2", "Słodko gorzki", "Operacja Samum") i Filipa Bajona ("Biała wizytówka", 1986 r., "Bal na dworcu w Koluszkach", 1989 r., "Poznań 56", 1996 r.). Reżyser seriali telewizyjnych ("Klan", "Zostać miss", " Samo życie"). Współtwórca spektakli Teatru Telewizji ("Berenika", "Wieczór z lalką"). "Nigdy nie mów nigdy" to jego pełnometrażowy debiut.

Wojciech Pacyna (ur. 26 lipca 1958 r. w Ostrowie Wielkopolskim) jest absolwentem Wydziału Reżyserii WGIK w Moskwie. Ma na koncie filmy fabularne i dokumentalne, jak również spektakle teatru telewizji i popularne seriale. Pracował jako asystent reżyserów Stanisława Różewicza ("Pensja pani Latter", 1982 r., "Kobieta w kapeluszu", 1985 r.), Wojciecha Wójcika ("Karate po polsku", 1982 r.), Władysława Pasikowskiego ("Psy", 1992 r., w tym filmie spróbował też sił jako aktor, "Psy 2", "Słodko gorzki", "Operacja Samum") i Filipa Bajona ("Biała wizytówka", 1986 r., "Bal na dworcu w Koluszkach", 1989 r., "Poznań 56", 1996 r.). Reżyser seriali telewizyjnych ("Klan", "Zostać miss", " Samo życie"). Współtwórca spektakli Teatru Telewizji ("Berenika", "Wieczór z lalką"). "Nigdy nie mów nigdy" to jego pełnometrażowy debiut.

"Nigdy nie mów nigdy" to Pański debiut na dużym ekranie. Dlaczego właśnie ten film?

Zaintrygował mnie scenariusz. Kobieta na skraju... a raczej na rozstaju dróg. Młoda, piękna, wykształcona, świetnie sytuowana. I jakiś poważny, skrywany przed sobą i światem defekt. Defekt nieumiejętności bycia w związku, lęk przed założeniem rodziny. Próba gruntownej zmiany w życiu młodej kobiety była tematem filmu, który chciałem zrobić.

Jak przygotowywał się Pan do pracy nad tym filmem? Jakie aspekty scenariusza chciał Pan najsilniej podkreślić?

Reklama

Kluczową sprawą było obsadzenie głównej roli. Niemal w tym samym momencie reżyser castingu, Małgosia Adamska, i ja wskazaliśmy na Anię Dereszowską. Poza nią udało się namówić do udziału w filmie całą plejadę świetnych aktorów, nawet w epizodach. Przez miesiąc przeprowadzałem z aktorami próby, wierząc, że to musi zaprocentować na planie. Akcja filmu rozgrywa się w Warszawie, więc dużym problemem było znalezienie ciekawych i, co ważniejsze, nieogranych obiektów zdjęciowych. No i, oczywiście, siedzieliśmy tydzień z operatorem Jeremim Prokopowiczem, rozpisując scenariusz na ujęcia, plany, ruchy kamery itd.

Najważniejszy w scenariuszu był dla mnie moment przełomu, kiedy Ama praktycznie z dnia na dzień chce zmienić swoje życie. To, że podejmuje decyzję o adopcji i jednocześnie zupełnie nieoczekiwanie zachodzi w ciążę ze wszystkimi konsekwencjami, stanowi główną "sprężynę" scenariusza.

Czy obserwował Pan otoczenie przed zdjęciami, tzn. czy szukał Pan dookoła siebie podobnych historii? Uważa Pan, że współcześni Polacy w wieku bohaterów stawiają na karierę, czy rodzinę? A może próbują pogodzić te dwie sfery życia?

Dawałem do czytania scenariusz wielu osobom, głównie kobietom. Chodziło mi o znalezienie potwierdzenia dla psychologicznego i emocjonalnego świata Amy. Myślę, że w wielu wypadkach następowała silna identyfikacja z jej przeżyciami, decyzjami i emocjonalnymi reakcjami. Para bohaterów próbuje w finale filmu dać sobie szansę na "być". Jak do tego mają się postawy młodych Polaków? Czy chcą tylko "mieć"? Nie wiem. To złożony problem. Wszyscy ponosimy konsekwencje ustrojowej transformacji, która wciąż trwa. Na przykład spłata poważnego kredytu może na całe lata wyznaczyć priorytety w życiu pary młodych ludzi.

Jak współpracowało się z Anną Dereszowską i Janem Wieczorkowskim? Czy ich obsadzenie w tych rolach to Pana pomysł?

Obsadzenie głównych ról było wspólnym pomysłem Małgosi Adamskiej i moim. Ania Dereszowska w całym filmie nie występuje tylko w dwóch scenach. Łatwo wyobrazić sobie, co oznaczałaby obsadowa pomyłka. Ania ma charakter i niebywałą energię.

A przy tym jest wrażliwa i delikatna. Ponieważ mieliśmy jej rolę i wszystkie sceny dokładnie przegadane nie miałem żadnych obaw przed wejściem na plan. Poważnym sprawdzianem było kręcenie najważniejszej sceny w filmie - nieoczekiwanego powrotu Marka z Ameryki. To była chyba 13. czy 14. godzina pracy. Ania nie mogła się "wstrzelić" we właściwy ton reakcji na pojawienie się Janka. Mieliśmy dwa niezłe duble, ale brakowało tzw. złotego strzału i oboje to czuliśmy. Chyba na moment Ania przestraszyła się, że mogę odpuścić, bo mieliśmy już 6 dubli, bo czas, bo taśma. Nic takiego się nie stało. W siódmym czy ósmym dublu poszło idealnie. To był trudny moment, który wzmocnił nas i wzajemne zaufanie.

Janka znałem już od szkoły teatralnej. Pracowaliśmy wcześniej na planie "Klanu". Obserwowałem przez lata, jak Janek się rozwija i dojrzewa. Ma doskonałe, podobnie jak Ania wyczucie, co "poszło albo nie poszło" w kręconym właśnie dublu. I - co szalenie ważne - ma dużo wdzięku.

Bardzo istotną osobą w życiu Amy jest Edyta, grana przez Edytę Olszówkę. Wydaje się przeciwieństwem Amy, a tak naprawdę bardzo dużo je łączy. Wierzy Pan w siłę kobiecej przyjaźni?

Edytę znam bardzo długo. Właściwie od jej małego epizodu w "Psach" Władysława Pasikowskiego, gdzie byłem II reżyserem. Od kilku lat pracujemy razem przy serialu "Samo życie" i mam wrażenie, że doskonale się rozumiemy. Postać Edyty - filmowej przyjaciółki Amy dość dobrze trafia w temperament Edyty - aktorki. Jest ekstrawertyczna i dynamiczna, a jednocześnie bardzo wrażliwa i otwarta na drugiego człowieka. Edyta, dając sobie samej prawo do miłości i szczęścia, stara się wzmocnić przyjaciółkę w trudnych życiowych decyzjach. Relacja Ama - Edyta to głos za kobiecą przyjaźnią.

Czy ingerował Pan w scenariusz? A może dochodziło do zmian w trakcie pracy?

Ważną rolę odegrał tu producent Henryk Romanowski, który na każdym etapie powstawania nowej wersji aktywnie włączał się w pracę i konsultował ze mną zmiany. Sporo pomysłów pojawiło się już w czasie prób z aktorami. Na plan wchodziłem z mocno doprecyzowanym tekstem i dialogami. Choć zdarzały się wyjątki. W ostatnim ujęciu filmu, które miało być nieme z tłem muzycznym, wykorzystałem dialog Ani i Janka nagrany w czasie zdjęć. Ostatnie słowa w filmie są inspirowane tym nagraniem właśnie.

Nad muzyką do filmu czuwał Marcin Macuk, znany z Pogodno i współpracy z Katarzyną Nosowską. Rozmawialiście o tym elemencie filmu przy pracy, czy dał mu Pan wolną rękę?

Praca z Marcinem była fantastyczna. Rozmawialiśmy sporo o muzyce, o filmach, w których muzyka zrobiła na nas szczególne wrażenie. Właściwy klucz do muzyki w "Nigdy nie mów nigdy" powstał jakoś tak naturalnie, choć wiem, że Marcin włożył w to sporo pracy. Ważne też było jego zaangażowanie w zestrojenie muzyki ilustracyjnej, której był autorem i piosenek pojawiających się w filmie. Mamy w filmie przebojową piosenkę Ani Dąbrowskiej i świetne piosenki głównie polskich wykonawców jak Gaba Kulka, Karolina Kozak czy Łąki Łan. W efekcie powstała bardzo spójna i oryginalna ścieżka dźwiękowa.

Czy można powiedzieć, że "Nigdy nie mów nigdy" przedstawia problemy współczesnych młodych Polek, które nierzadko muszą łączyć robienie kariery zawodowej z życiem rodzinnym?

W filmie mamy do czynienia z jednostkowym przypadkiem młodej kobiety, wykonującej elitarny i bardzo dobrze płatny zawód. Mimo że jej pole manewru życiowego wydaje się być bardzo szerokie, ona też ma problem ze sprawą podstawową: jak pogodzić dynamicznie rozwijającą się karierę z budowaniem życia rodzinnego? I tu pojawia się temat uniwersalny. Jak w dobie postępującej emancypacji, dobrego wykształcenia i wzrostu ambicji życiowych kobieta ma pogodzić coraz bardziej absorbującą pracę z prowadzeniem domu, wychowaniem dzieci itd. W tym sensie "Nigdy nie mów nigdy" przedstawia problemy współczesnych Polek czy kobiet w ogóle.

Rzeczywistość filmowych bohaterów to świat najlepszych marek i pięknych wnętrz. Powstaje w Polsce coraz więcej filmów ukazujących bohaterów świetnie zarabiających i bawiących się w modnych nocnych klubach. Myśli Pan, że będzie ich więcej?

Chcieliśmy trochę uciec od plastikowego świata znanego z niektórych filmów i seriali. Ale siłą rzeczy pozycja zawodowa i prestiż sytuują Amę w takim właśnie świecie. Czy widzowie w Polsce chcą oglądać taki świat? Myślę, że tak. Jedni z potrzeby identyfikacji, inni, by na chwilę pomarzyć, pobyć w świecie innym od tego, w którym żyją na co dzień.

Ama i Marek stają przed wyborem który wymaga od nich całkowitej zmiany dotychczasowego życia. Czy wg Pana w życiu warto podejmować tak duże ryzyko, nie mając gwarancji sukcesu? Wyznaje Pan zasadę, że "lepiej próbować i się sparzyć, niż żałować, że nie podjęło się ryzyka"?

Pochodzę z Wielkopolski i w związku z tym wyznaję zasadę umiarkowanego ryzyka. Dlatego "Nigdy nie mów nigdy" jest filmem obyczajowym, a nie komedią romantyczną czy dramatem psychologicznym.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Nigdy nie mów nigdy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy