"Chaos". Kolejna wpadka Netfliksa? Tom Hardy robi, co może

Tom Hardy w filmie "Chaos" /materiały prasowe

Reżyser Gareth Evans zapowiadał, że "Chaos" będzie jego listem miłosnym do hongkońskiego kina sensacyjnego lat 80. i 90. Trup pada tam często, sztuczna krew leje się hektolitrami, a pomysłowa choreografia zachwyca do dziś - wystarczy przypomnieć uchwyconą w mastershocie strzelaninę w szpitalu z "Dzieci triady" Johna Woo. Inspiracje wspaniałe, za kamerą twórca dylogii "The Raid", przed nią Tom Hardy w roli zbolałego gliny o pięściach ze stali. Brzmi jak przepis na sukces. Zatem dlaczego nie wyszło?

Fabuła jest prosta, a jednocześnie podana w taki sposób, by każdy mógł się w niej szybko pogubić. W strzelaninie po nieudanym dealu narkotykowym ginie syn szefowej groźnej grupy przestępczej (Yann Yann Yeo). Podejrzenie pada na latorośl lokalnego polityka (Forest Whitaker). Ten, zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, prosi o pomoc Walkera (Tom Hardy), policjanta z wydziału zabójstw, który ma niejedno za uszami. Rozpoczyna się wyścig z czasem, ponieważ szybko okazuje się, że młodzieńca i jego dziewczyny szuka pół miasta. I nikt nie ma ochoty na rozmowę i wyjaśnienia. Za to wszyscy chętnie chwytają za broń i pociągają za spust.

Reklama

"Havoc". Nie oglądamy tego dla historii

"The Raid" z 2011 roku, na którym Evans się wybił, miał niezwykle prostą historię. Policjanci wchodzą do budynku, by dostać się do bossa na najwyższym piętrze. Drogę ucieczki odcinają im pomagierzy przestępcy. Pozostali przy życiu stróże prawa nie mogą wyjść z budynku. Pozostaje im więc zdobywanie kolejnych poziomów i pokonywanie nowych zastępów przeciwników. Nie liczyły się tam pogłębione portrety psychologiczne postaci. Najważniejsza była rozwałka - pomysłowe wykorzystanie elementów otoczenia w walce i dosadne przedstawiona przemoc. Każdy cios i każde chrupnięcie kości wywoływały na twarzach widzów grymas bólu. Od tego brutalnego baletu było trudno oderwać oczy. 

Zobacz zwiastun filmu "Chaos"!

Evans potrafi kręcić sceny akcji. Niestety, gorzej idzie mu opowiadanie historii. Najlepiej widać to w podpisanym przez niego serialu "Gangi Londynu", w którym przedstawił konflikt między kilkoma grupami przestępczym. Gdy się lali lub strzelali, było efektownie, a dla co wrażliwszych widzów często na granicy wytrzymałości ich żołądków. Jednak sama historia była niepotrzebnie rozwodniona i przekombinowana, a narracja gubiła się w czasie skoków między licznymi bohaterami. Podobnie jest w "Chaosie". Tutaj nikt nie ukrywa przynajmniej, że wszystkie postaci to klisze, a większość z nich pojawia się w fabule tylko po to, by w pewnym momencie zejść z tego świata z powodu śmiertelnego stężenia ołowiu w organizmie.

"Havoc". Papierowe postaci w świecie z komputera

Hardy nie tworzy żadnej wielkiej kreacji, ale potrafi ukręcić nieco charakteru dla zmęczonego wszystkim Walkera. Jego chrypka, fizyczność, spojrzenie — wszystko gra na gościa, który przekroczył granicę zbyt wiele razy i za często zawodził najbliższych, by na czymkolwiek mu teraz zależało. Świetne obsadzono także Timothy'ego Olyphanta jako najbardziej śliskiego glinę w całym stanie. Jednak taki Whitaker czy Jessie Mei Li, która wciela się w młodą partnerkę Walkera z policji, to takie tekturki, że głowa mała. Skoro nie mamy do czynienia z postaciami z krwi i kości, trudno przejąć się ich losem. Tym bardziej że od początku wiadomo, kto przeżyje, a dla kogo będą to ostatnie Święta. Po co więc te narracyjne szpagaty i trwająca przeszło pół godziny ekspozycja?

Narzekam na przedstawioną historię, ale przecież nikt nie przyszedł tutaj dla niej. Liczy się akcja. Tej jest całkiem sporo. Kolejne strzelaniny i bitki są długie, brutalne, a trupy liczone są w nich w dziesiątkach. Nikt nie pada od jednego strzału - z kolejnych nieszczęśników zwykle robione jest sito. I są tu przebłyski geniuszu, który swego czasu zachwycił w "The Raid". Niestety, magia nie działa przez cały czas. Za dużo tutaj komputera — w kreacji miasta, w scenach pościgów, przypominających raczej grę wideo, w końcu w kolejnych potyczkach. Trudno fizycznie odczuwać to, co dzieje się na ekranie, gdy dodana za pomocą CGI krew co chwilę wyrywa nas z iluzji świata przedstawionego. Evans najzwyczajniej w świecie przefajnował. 

"Havoc". Za blisko kreskówki

Całość za często zmienia się w kreskówkę, w której Hardy ma kod na nieśmiertelność, wszystkie bronie i nieskończoną amunicję, a dziesiątki wrogów nie potrafią go trafić nawet raz. Człowiek tęskni za bijatykami z obu "Raidów", w których po kilku ciosach wszyscy dyszeli ze zmęczenia. Tutaj od kolejnych wystrzałów, nałożonych na obraz filtrów i dziesiątek bohaterów zaczyna boleć głowa. Chaos w tytule, chaos na ekranie, absurd goni absurd, a w dodatku wszystko podane z kamienną twarzą. Ogromny zawód. 

5/10

"Chaos" (Havoc), reż. Gareth Evans, Wielka Brytana, USA 2025, platforma streamingowa: Netflix, premiera VOD: 25 kwietnia 2025 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tom Hardy | Netflix
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy