"Ballerina. Z uniwersum Johna Wicka". Jak wypadł spin-off popularnej serii?

Kadr z filmu "Ballerina. Z uniwersum Johna Wicka" /materiały prasowe

Kolejne wiadomości o "Ballerinie" niepokoiły. Film miał zostać negatywnie odebrany podczas pokazów testowych i przejść przez postprodukcyjne piekło oraz spore dokrętki. To nigdy nie wróży najlepiej. A jednak gotowy produkt zaskakuje. Najnowsza odsłona uniwersum Johna Wicka to porządny akcyjniak, a w kilku chwilach wręcz wybitny.

Fabuła jest pretekstowa. Kilkuletnia Eve jest świadkiem śmierci swojego ojca z rąk wysłanników tajemniczej grupy pod wodzą bezwzględnego Kanclerza (Gabriel Byrne). Osierocona dziewczynka zostaje przygarnięta przez rodzinę zmarłego, w rzeczywistości grupę przestępczą Dyrektorki (Anjelica Huston). Po kilkunastu latach ciężkiej pracy Eve (Ana de Armas) ma szanse sprawdzić swoje zdolności. Ambicje ma wielkie, bo chce dorównać niesławnemu Johnowi Wickowi (Keanu Reeves). Gdy powoli wyrabia sobie markę, trafia na trop ludzi Kanclerza. A że ma już zdolności, dzięki którym może się efektownie i boleśnie zemścić, postanawia pomścić swojego ojca.

Reklama

"Ballerina". Pretekstowa fabuła. Po co gadać, ma się dziać

Krucjata Eve jest dosyć prosta. Nikt nie spodziewał się scenariuszowych wygibasów i psychologicznej złożoności. Niemniej, gdy w pierwszej odsłonie "Johna Wicka" Keanu Reeves wybijał dziesiątki ludzi ku pamięci szczeniaczka, czuliśmy ból i tragizm jego postaci. Chociaż w "Ballerinie" padają hasła o żałobie i samotności, nikt nie poświęca zbędnego czasu na eksplorowanie tych emocji. Ważniejsza jest inna kwestia, która pada w filmie kilkukrotnie: "czyny i konsekwencje". Ma się dziać, żeby później działo się jeszcze więcej.

Kończąc temat fabuły, zaznaczę, że nikt nie przejmuje się tutaj za bardzo ciągłością uniwersum. Akcja "Balleriny" rozgrywa się między trzecią i czwartą częścią "Johna Wicka", a fani szybko znajdą kolejne niezgodności. Dlaczego Dyrektorka nie ma blizn po ranach zadanych jej za pomoc swojemu dawnemu wychowankowi? Dlaczego w chwili kryzysu prosi go o pomoc, chociaż na początku filmu przypomina się nam, że wydaliła go ze swojej organizacji? Kłuje mnie to, ale zdaję sobie jednocześnie sprawę, że trochę się czepiam. Znów — przede wszystkim ma się dziać.

"Ballerina". Zaczyna się sztampowo, potem jest tylko lepiej

Chociaż pierwsza łupanina w domu Eve i jej ojca zapowiada typowy akcyjniak, później jest tylko lepiej. Nie spodziewałem się fajerwerków, ponieważ za kamerą stanął Len Wiseman — kompetentny wyrobnik, pozbawiony jednak wizualnej wyobraźni autorów "Johna Wicka", Davida Leitcha i Chada Stahelskiego. Ten ostatni miał zresztą doglądać dokrętek "Balleriny", czemu wytwórnia zaprzeczyła. Coś jest jednak na rzeczy, bo im dalej w las, tym w scenach akcji więcej inwencji, czarnego humoru i zakrzywiania logiki w imię efektowności.

Nie jest to poziom czwartego "Wicka", w którym każda potyczka była zrealizowana inaczej, a rolę w nich odgrywały także elementy scenografii, a nawet najbardziej znane punkty na mapie miasta. Niemniej, potyczki Eve nigdy nie popadają w rutynę i nie nudzą. Nawet gdy w pierwszym akcie trącą nieco sztampą — straumatyzowana bohaterka musi przecież przejść trening, ukazany w efektownej sekwencji montażowej, oraz odbębnić swoje pierwsze zlecenie.

Właśnie podczas niego zaczyna się zabawa — typową nawalankę doprawia wykorzystanie lodowego podłoża. Dalej jest tylko lepiej — pojedynek z użyciem granatów i szukaniem kolejnych osłon przed wybuchami to popis wisielczego humoru. Z kolei walka w kuchni restauracji w górskim miasteczku odbywa się zgodnie z wytycznymi legendarnego "The Raid" — bijemy się wszystkim, co jest pod ręką. Ukoronowaniem filmu jest pojedynek na miotacze ognia, który z miejsca trafia na listę najlepszych scen w serii. Wszystko to w konwencji ostatnich odsłon "Wicka" — setki bezimiennych wrogów kontra protagonistka będąca jednoosobową armią.

"Ballerina" nie udaje innego filmu. I chwała jej za to

Wszystko ogląda się bez żenady i nudy, chociaż czasem ma się wrażenie patrzenia zza ramienia na przechodzoną grę wideo. Postaci to wydmuszki i aktorzy nawet nie starają się nadać im więcej charakteru, niż byłoby to konieczne. Eve nie ma drugiego dna, podobnie jak jej antagoniści. Natomiast stara gwardia na czele z Huston i Ianem McShane'em (powracającym w roli Winstona, szefa hotelu Continental) jadą na autopilocie. Skoro działa, nie ma co bawić się w jakieś ekstrawagancje.

"Ballerina" nie odkrywa koła. Przez większość czasu sięga po sprawdzone środki, by zaoferować nam porządne, nieco kuriozalne kino akcji. Inaczej — dostajemy to, po co przyszliśmy, bez szukania głębszego dnia, przemów o naturze człowieka oraz sentymentalizmu rodem z niedawnego "Fachowca" Davida Ayera. Twórcy przygód Eve zamiast tego wybrali worek granatów i miotacz ognia — i jestem im za to tak bardzo wdzięczny.

7/10

"Ballerina. Z uniwersum Johna Wicka" (Ballerina), reż. Len Wiseman, USA 2025, dystrybucja: Monolith, premiera kinowa: 6 czerwca 2025 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy