Komedia romantyczna to gatunek filmowy uwielbiany przez publiczność na całym świecie. Gwarantuje bowiem widzowi, to co w kinie najbardziej poszukiwane: dobre dialogi, śmieszne sytuacje, lubianych bohaterów, miłość, biały i czarny charakter (z gwarancją przegranej czarnego). Do tego szlachetny morał, szczęśliwy koniec, a w tle dawka dobrej muzyki. Czego więcej można oczekiwać od kina?
Jeżeli recepta jest tak oczywista, dlaczego do tej pory polski widz nie miał okazji pośmiać się i popłakać ze wzruszenia jednocześnie, wychodząc z kina z przekonaniem, że nawet Warszawa jest ładnym miastem? Film „6 dni Strusia” w reżyserii Jarosława Żamojdy stawia sobie właśnie taki cel.
Tomek Strusiński, zwany przez kolegów "Strusiem" (Mariusz Frankowski-Montgomery) ma wszystko: jest prawnikiem w jednej z największych kancelarii prawniczych w Warszawie, jeździ drogim samochodem, sypia z „blondynkami o perłowych włosach” (piosenka zespołu "Omega" jest muzycznym leitmotiv’em filmu), jest przystojny, opalony, dobrze zbudowany. Ma wprawdzie tylko 1,72 wzrostu – ale to, jak do tej pory, nie jest jego problemem.
Wszystko jest wyjątkowo proste i osiągalne do momentu, kiedy w jego kancelarii nie zjawa się Justyna – urocza, delikatna dziewczyna z aparatem fotograficznym w ręce. Przyszła wraz z ojcem, prezesem bankrutującej fabryki azbestu. Zakłady są sponsorem drużyny koszykarskiej "Azbesty Pomorze", której także ostatnio nie najlepiej się powodzi.
Struś, który specjalizuje się w likwidacji mało intratnych spółek, doradza jak najszybsze pozbycie się drużyny. Podchodzi do sprawy czysto racjonalnie, nie starając się zrozumieć emocji jakie może budzić ten sport.
Justyna widząc bezwzględność i bezduszność Strusia odmawia jakichkolwiek kontaktów, co zmusza nie poddającego się łatwo prawnika do zmiany polityki względem zakładów. Podejmuje rozmowę w obronie klubu koszykówki z szefową kancelarii, która z kolei widząc ludzkie - czyli niepożądane w tej branży – emocje, pojawiające się u swojego pracownika, natychmiast znajduje pretekst aby go zwolnić.
Życie Strusia ulega radykalnej zmianie: nie ma pracy, nie zdobył serca Justyny, nie ma już możliwości uratowania klubu. W tej kryzysowej sytuacji pojawia się Doktor Dewilski – właściciel tajemniczego Instytutu Fizjologii Stosowanej.
Dewilski proponuje Strusiowi interes nie do odrzucenia. Posiada mianowicie preparat wpływający na poprawę koordynacji pomiędzy mózgiem, a rękoma, co w praktyce poprawia celność rzutów, na przykład do kosza. Jeden mały zastrzyk i sens sportu, ciężkiej pracy, rywalizacji i poświęceń traci zasadność. Mając świadomość amoralności propozycji, Struś postanawia „podpisać kontrakt” – nie zdając sobie sprawy, że równocześnie zaprzedaje duszę diabłu......
Motywacja Strusia jest silniejsza od strachu i morale. Stając się gwiazdą koszykówki pomoże przetrwać drużynie "Azbestów", zdobędzie serce Justyny i zgarnie 100 000 USD za reklamę odżywek dla sportowców, w której odmówił udziału Adam Wójcik – gwiazda "Azbestów" (w tej roli prawdziwy koszykarz - gwiazda polskiej koszykówki - Adam Wójcik). Nagroda za jedno drobne „tak” jest zbyt kusząca, aby Struś długo się zastanawiał.
W scenie rodem z „Nostromo”, Struś zaprzedaje duszę komputerowi, z którym podpisuje kontrakt – niemal własną krwią.
W ciągu paru dni życie Strusia prawie zamienia się w bajkę. Prawie.... gdyż Struś nie zrozumiał dokładnie podpisanego kontraktu. Produkcja przez jego mózg feromonów B (czytaj: miłość, sentymenty, zakochanie) powoduje efekt uboczny....
Do udziału w filmie dał się namówić Adam Wójcik - niewątpliwie największa gwiazda polskiej koszykówki. Pojawiło się jednak trudne pytanie: Kto zagra główną...