Reklama

Powrót Jerzego Skolimowskiego

Pokazem chłodno przyjętego przez krytykę "Miasta ślepców" Fernando Meirellesa rozpoczął się 14 maja 61. Międzynarodowy Festiwal w Cannes. Swój pierwszy od prawie 20 lat film pokazał dziś Jerzy Skolimowski.

Tłum zgromadzony wczoraj przed Pałacem Festiwalowym miał okazję oklaskiwać nie tylko aktorów, występujących w najnowszej produkcji brazylijskiego reżysera (Julianne Moore, Mark Ruffalo). Na czerwonym dywanie pojawiły się zarówno wschodzące gwiazdy kina - wśród nich Eva Longoria Parker, jak też legendy, pamiętające niejedną edycję canneńskiego festiwalu, jak Faye Dunaway.

Nie zawiodło także jury z charyzmatycznym przewodniczącym Seanem Pennem. Pytany na wczorajszej konferencji prasowej o możliwym faworyzowaniu przez niego swoich kolegów, zwłaszcza Clinta Eastwooda, u którego jako aktor wygrał Oscara ("Rzeka tajemnic"), amerykański reżyser wykluczył ewentualną stronniczość werdyktu. Tłumacząc, że decyzja jury będzie tylko i wyłącznie artystycznym wyborem, dodał jednak, że "jeśli Clint Eastwood zrobił film warty nagrody, to i tak go nagrodzimy" [we're going to fucking well reward it].

Reklama

Wydarzeniem pierwszego dnia festiwalu była jednak premiera "Miasta ślepców" Fernando Meirellesa. Wielu dziennikarzy zaskoczył fakt, że nie zdecydowano się otworzyć imprezy pokazem "Indiany Jonesa". Steven Spielberg ze swoją świtą rządzić będzie w Cannes dopiero w niedzielę. Wybór ekranizacji powieści portugalskiego pisarza Jose Saramago o świecie dotkniętym plagą tajemniczej ślepoty koresponduje jednak idealnie z plakatem tegorocznej edycji festiwalu, inspirowanym twórczością Davida Lyncha obrazem kobiety z czarnym paskiem na oczach.

"Miasto ślepców" rozczarowało jednak publiczność i krytyków. Doceniono "wizualną energię i moralną prowokacyjność" filmu (Hollywood Reporter)- Meirelles często prześwietla kadry, tak że ekran dosłownie tonie w bieli - zarzucając mu jednak narracyjną "przewidywalność" i tematyczną "mglistość" (Variety). "Zaskakuje, ale nie zadziwia" - napisał Kirk Honeycutt (Hollywood Reporter) w jednej z pierwszych recenzji filmu.

W konkursie zaprezentowano też jedyną animację w tegorocznym konkursie - izraelski "Waltz with Bashir". Canneński debiutant Ari Folman określił swój film jako pierwszy na  świecie "animowany dokument". To traumatyczna opowieść bohatera - alter ego reżysera -o konflikcie między Izraelem a Libanem w tle, znanym jako pierwsza wojna libańska.  Zaskakuje nacisk na dokumentalno-autobiograficzny aspekt tego filmu - rzecz dotychczas niespotykana w takim natężeniu w animacji.

Wybór takiej a nie innej konwencji jest jednak w moim mniemaniu całkowicie uzasadniony - film opowiada o wojennej traumie głównego bohatera, animowana kreska jest rodzajem ucieczki od dosłowności, nie od prawdziwości przedstawianego świata. Zwłaszcza gdy w ostatnim ujęciu filmu rozpaczliwy lament kobiet, które straciły w krwawej masakrze swoich najbliższych, okazuje się prawdziwym, archiwalnym nagraniem, a obraz traci animowany charakter i orientujemy się, że oglądamy fragment dokumentu, rejestrującego miejsce masakry. W tym ułamku minuty już wiemy dlaczego reżyser świadomie zrezygnował z czysto dokumentalnej konwencji i dlaczego tak wyrazisty efekt udało mu się uzyskać.

Do Cannes przyjechał także Jerzy Skolimowski, wracający do kina po niemal dwudziestoletniej przerwie. Jego najnowszy obraz "Cztery noce z Anną" otworzył sekcję "Director's Fortnight", która obchodzi w tym roku jubileusz 40-lecia.

Polski reżyser wytłumaczył powód swego milczenia. "Żeby zrozumieć dlaczego ten film powstał, trzeba cofnąć się w czasie do mojego ostatniego filmu ["Ferdydurke" - przyp.red.]. Zrobiłem film, z którego byłem niezadowolony. Zrozumiałem, ze zacząłem sobie brudzić filmem ręce jako artysta. Film zaczął używać mnie, to nie ja używałem filmu" - Skolimowski powiedział po polsku na konferencji prasowej ("polish or english"? - zapytał publiczność, w jakim języku ma się wypowiedzieć, po czym nie czekając na odpowiedź wybrał sam - "polish").

"Musiałem odsunąć się od robienia filmów, abym mógł ponownie odnaleźć w sobie artystę. Zająłem się malowaniem, czułem się jak artysta który robi dzieło sztuki wyłącznie dla siebie. Nie przypuszczałem, aż 17 lat zajmie mi, aby odnaleźć ten sam co kiedyś stosunek do robienia filmów. To znaczy, żeby robić bezkompromisowe dzieło sztuki. Udało nam się stworzyć warunki, w których nie byłem poddany żadnym naciskom. Jestem odpowiedzialny za ten film w każdej jego sekundzie i w każdym obrazie, który widać na ekranie. Mam nadzieję, że udało mi się osiągnąć zen filmowania" - wyjaśnił w duchu "auteura" Skolimowski.

"Cztery noce z Anną" to aktorski popis Artura Steranki, który przez cały film nie znika z kadru. Intymny, malarski i zniuansowany obraz Skolimowskiego potwierdza jego osobność na mapie polskiego kina. Niestety, na razie nici z planowanej ekranizacji powieści Susan Sontag "W Ameryce" o Helenie Modrzejewskiej. "Nic z tego nie wyszło" - jednym zdaniem skomentował Skolimowski.

Tomasz Bielenia, Cannes

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: fernando | Cannes | obraz | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy