Reklama

Cannes 2023: Bez wyraźnych faworytów

76. edycja canneńskiego festiwalu zbliża się ku końcowi. Za nami dwadzieścia jeden konkursowych projekcji, a przed - to, na co wszyscy twórcy, dziennikarze oraz obserwatorzy czekają w napięciu, czyli kluczowe rozstrzygnięcia. Kto ma największą szansę, by w sobotni wieczór odebrać Złotą Palmę z rąk ubiegłorocznego laureata i przewodniczącego obecnego składu jurorskiego - Szweda Rubena Östlunda? Sprawdźmy.

76. edycja canneńskiego festiwalu zbliża się ku końcowi. Za nami dwadzieścia jeden konkursowych projekcji, a przed - to, na co wszyscy twórcy, dziennikarze oraz obserwatorzy czekają w napięciu, czyli kluczowe rozstrzygnięcia. Kto ma największą szansę, by w sobotni wieczór odebrać Złotą Palmę z rąk ubiegłorocznego laureata i przewodniczącego obecnego składu jurorskiego - Szweda Rubena Östlunda? Sprawdźmy.
Aki Kaurismäki wyjedzie z Cannes ze Złota Palmą? / Pascal Le Segretain /Getty Images

Zdarzały się takie edycje, gdzie w zasadzie wszystko było jasne na długo przed ogłoszeniem werdyktu. Do głowy przychodzi mi chociażby rok 2012, kiedy austriacki reżyser Michael Haneke pokazał w konkursie "Miłość". Od samego początku dla wszystkich, jak się okazało włącznie z jury, oczywiste było, że za ten wybitny film musi zostać nagrodzony Złotą Palmą. 

Zazwyczaj wszelkie przewidywania nie są jednak tak klarowne, co sprzyja spekulacjom, próbom wejścia w umysły jurorów, zakulisowym rozmowom i różnego rodzaju typowaniom. To także przypadek tegorocznego konkursu. I choć nie był on wolny od rozczarowań, jak chociażby "Black Flies" Jeana-Stephane’a Sauvaire’a czy "Firebrand" Karima Aïnouza, stał na wyrównanym i, co ważne, dobrym poziomie. Dlatego też trudno wskazać jednego kandydata do Złotej Palmy. W tegorocznym wyścigu liczy się co najmniej kilka tytułów. 

Reklama

Aki Kaurismäki faworytem dziennikarzy

Gdyby głos oddać wyłącznie dziennikarzom, punktującym konkursowe propozycje w wydawanym przy okazji festiwalu magazynie "Screen", najwyższy canneński laur powędrowałby do fińskiego weterana Akiego Kaurismäkiego. Byłaby to piękna klamra w jego twórczości, bowiem ponad dwie dekady temu został on wyróżniony Grand Prix festiwalu (druga w hierarchii nagroda) za "Człowieka bez przeszłości" (2002).  

Na dobrą sprawę tamtą produkcję i pokazywany w tym roku "Fallen Leaves" niewiele różni. Można w ogóle odnieść wrażenie, że fiński reżyser na przestrzeni kolejnych lat kręci ten sam film, ale w przeciwieństwie do innych twórców jest w tym niezwykle ujmujący. To ciepłe, empatyczne, wzruszające, bezpretensjonalne, a nade wszystko mądre kino. Bez wątpienia to jedna z moich ulubionych propozycji w tegorocznym konkursie, za którą mocno trzymam kciuki. A jeśli nie uda się z najważniejszą nagrodą, wyróżniłbym wcielającego się w główną rolę Jussiego Vatanena. Oraz psa Chaplina specjalnym laurem Palm Dog, nagrodą przyznawaną od lat za najlepszy psi występ w filmie z oficjalnej festiwalowej selekcji.  

W dziennikarskim rankingu kolejny stopień podium zajęły ex-aequo: "Anatomy of a Fall" Francuzki Justine Triet oraz "May December" Amerykanina Todda Haynesa. Filmy reprezentujące dwa różne bieguny, ale połączone za sprawą świetnych kobiecych ról, których zresztą w tegorocznym konkursie było znacznie więcej niż ciekawych męskich kreacji. Nie zdziwiłbym się, gdyby aktorski laur powędrował do Sandry Hüller, która obok głównej roli w filmie Triet znakomicie wcieliła się też w postać Hedwigi, żony Rudolfa Hössa w "Strefie interesów" Jonathana Glazera. 

Poważną konkurencją mogą być dla niej Natalie Portman i Julianne Moore z dzieła Haynesa, ale również Juliette Binoche za interesującą rolę w - dla wielu - odkryciu drugiej części festiwalu, czyli filmie "The Passion of Dodin Bouffant" w reżyserii Tran Hung Anha.

"Strefa interesów": Polska koprodukcja z szansą na Złotą Palmę

Ta opowieść o miłości, jedzeniu i... miłości do jedzenia także wymieniana jest w kuluarach w grupie filmów, które powalczyć mogą o ważne canneńskie laury. Czarnym koniem wyścigu po Złotą Palmę może okazać się - na co nie ukrywam, liczę - "Strefa interesów" Jonathana Glazera. 

Koprodukcja trzech krajów, w tym Polski, przyniosła seans, który wywarł chyba największe wrażenie na festiwalowej publiczności. I był również jednym z niewielu tytułów, jaki konsekwentnie powracał w rozmowach, które miałem okazję przeprowadzić na temat ewentualnych faworytów, czy to z polskimi czy zagranicznymi dziennikarzami. 

Przewodniczący jury Ruben Östlund na konferencji otwierającej canneńską imprezę przekonywał o potrzebie robienia i oglądania zaangażowanego kina. Ten argument przemawiałby na korzyść produkcji Glazera, ale i w gronie tytułów, o których nie można zapominać, stawiałby także trzyipółgodzinny dokument Wanga Binga "Youth (Spring)", opowiadający o warunkach pracy marzących o lepszym życiu młodych Chińczyków.

Czy któryś z tych tytułów sięgnie po najcenniejszy laur "matki" wszystkich festiwali, jak określa się czasami imprezę w Cannes? A może jury całkowicie nas zaskoczy swoim nieoczywistym wyborem? O tym przekonamy się już w sobotni wieczór.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Cannes 2023
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama