Reklama

Cannes 2022: Komu odbije (złota) palma?

Kto zdobędzie canneńską Złotą Palmę i wyjedzie z Lazurowego Wybrzeża w glorii chwały? Który z twórców okaże się największym wygranym 75. edycji najważniejszego z europejskich festiwali, a kto będzie musiał obejść się smakiem? To pytania, które z coraz większą mocą zaczęły powracać na słynnym canneńskim bulwarze Croisette. Plotki, spekulacje, domysły. To one, jak to zwykle bywa, zdominowały ostatnie godziny przed uroczystym wręczeniem nagród i ceremonią zamknięcia festiwalu. Przyjrzyjmy się zatem, co w trawie piszczy.

Kto zdobędzie canneńską Złotą Palmę i wyjedzie z Lazurowego Wybrzeża w glorii chwały? Który z twórców okaże się największym wygranym 75. edycji najważniejszego z europejskich festiwali, a kto będzie musiał obejść się smakiem? To pytania, które z coraz większą mocą zaczęły powracać na słynnym canneńskim bulwarze Croisette. Plotki, spekulacje, domysły. To one, jak to zwykle bywa, zdominowały ostatnie godziny przed uroczystym wręczeniem nagród i ceremonią zamknięcia festiwalu. Przyjrzyjmy się zatem, co w trawie piszczy.
Cannes 2022: Kto w tym roku otrzyma Złotą Palmę? / Pascal Le Segretain /Getty Images

Być jak Vincent Lindon

Ponad dwadzieścia lat temu Spike Jonze nakręcił głośny film "Być jak John Malkovich". Nieco abstrakcyjna fabuła pozwalała nam, wraz z głównym bohaterem granym przez Johna Cusacka, zajrzeć do wnętrza głowy popularnego amerykańskiego aktora. Ten szalony artystyczny koncept dobrze oddaje aktualny stan większości uczestników canneńskiego festiwalu, którzy zapewne chcieliby wiedzieć, co kryje się obecnie w czeluściach umysłu Vincenta Lindona, pełniącego w tym roku rolę przewodniczącego jury konkursu głównego.

Reklama

Znakomity francuski aktor zapewne dobrze pamięta, jak smakuje najważniejsze z canneńskich trofeów, bo u boku Agathe Rouselle grał przecież główną rolę w "Titane" Julii Ducourneau, czyli w ubiegłorocznym zwycięskim filmie.

Skład jury zawsze jest obiektem dziennikarskich spekulacji i dyskusji na temat modelu pracy, jaki zostaje przyjęty przy ustalaniu końcowego werdyktu. Czy o wszystkim decyduje silna osobowość przewodniczącego, który próbuje za wszelką cenę przeforsować swoje zdanie, czy może odbywa się to w bardziej demokratyczny sposób. To oczywiście kuchnia i pewnie nigdy się tego nie dowiemy, ale ciekawość niezmiennie pozostaje.

Patrząc na tegoroczny, skompletowany przez organizatorów festiwalu skład można być pewnym, że nie brak w nim osobowości, ale i artystów reprezentujących nie tylko różne filmowe kultury, ale i odmienną filozofię twórczą. Obok ulubieńca Cannes, doświadczonego irańskiego reżysera Asghara Fargadiego, znalazło się miejsce dla jednego z ciekawszych europejskich twórców młodego pokolenia Ladja Ly, który przed trzema laty pokazywał tu świetnych "Nędzników". Amerykański punkt widzenia Jeffa Nicholsa skrzyżuje się z europejskim Joachima Triera. Wreszcie znalazło się miejsce aż dla czterech utalentowanych aktorek: Noomi Rapace, Rebecki Hall, Jasmine Trincy oraz Deepiki Padukone. Burza mózgów gwarantowana.

Faworyt na ostatniej prostej

O tegoroczną Złotą Palmę walczy dwadzieścia jeden filmów z całego świata. Wśród nich, w zdecydowanej większości, nowe produkcje canneńskich wyjadaczy, jak chociażby braci Jean-Pierre’a i Luca Dardennów, Cristiana Mungiu, Davida Cronenberga, Claire Denis czy Park Chan-wooka. Festiwal w Cannes, jak chyba żaden inny, znany jest zresztą z tego, że jak już raz postawi na danego twórcę, to pozostaje mu wiernym przez długie lata. Czego kolejnym dowodem tegoroczna selekcja. Młode kino oraz relatywnie świeże twarze reprezentowali podczas jubileuszowej 75. edycji, nieliczni - Lucas Dhont, Ali Abbasi oraz Saeed Roustaee, i każdy z nich okazał się mocnym ogniwem wśród wyselekcjonowanych propozycji.

Niemalże do ostatniego dnia festiwalu wydawało się, że nie będzie on miał wyraźnego faworyta. Solidny, wyrównany poziom konkursowej selekcji przełożył się na to, że o żadnym z tytułów nie można było mówić w kategoriach żelaznego kandydata do Złotej Palmy.

Kiedy pytałem zaprzyjaźnionych dziennikarzy z różnych krajów o ich typy, w zasadzie każdy z nich wskazywał inny tytuł. Jeżeli wierzyć publiczności, Złota Palma (druga, w 2017 roku triumfował za film "The Square") powinna trafić do Szweda Rubena Östlunda za "Triangle of Sadness". Żadna inna z konkursowych propozycji nie miała bowiem tak długiej owacji po seansie, co zjadliwa satyra na środowisko mody, internetowych influencerów i różnej maści milionerów. To ważne, bo akurat w Cannes, widzowie w bardzo bezpośredni sposób dają wyraz swoim sympatiom bądź antypatiom i kiedy im się coś nie spodoba zdolni są do tego, by film najzwyczajniej wygwizdać.         

Gdyby kierować się wyłącznie prowadzonym przez magazyn "Screen" rankingiem dziennikarzy (a niejednokrotnie pokazali, że mają nosa) najszczęśliwszym człowiekiem na Lazurowym Wybrzeżu w sobotni wieczór byłby Koreańczyk z południa Park Chan-wook. Znany chociażby z "trylogii zemsty" reżyser zaskoczył, prezentując w tym roku stylowy romans noir "Decision to Leave", za który zebrał najwyższą średnią spośród prezentowanych tytułów.

Wspomniałem o braku faworyta. Ku zaskoczeniu wielu, to jednak się zmieniło wraz z jedną z ostatnich konkursowych projekcji, na której zaprezentowany został "Close" belgijskiego reżysera Lucasa Dhonta. To przepiękna, wzruszająca i znakomicie poprowadzona opowieść o chłopięcej przyjaźni, tragedii oraz próbie radzenia sobie z traumą. I to właśnie w odniesieniu do tego seansu w festiwalowym pałacu najczęściej zaczęło padać stwierdzenie: "Złota Palma". Czy zasłużenie? Jak najbardziej!

Osiołek nie bez szans

Wspomniany ranking wysoko stawia szansę Jerzego Skolimowskiego. Entuzjastyczne przyjęcie po seansie potwierdziło się w dziennikarskich notach, w efekcie pokazywany na początku festiwalu "IO" plasuje się na zaszczytnej trzeciej pozycji. Film polskiego reżysera przypadł do gustu zagranicznej prasie, która wskazuje nie tylko na świetną warsztatową pracę, ale i głębokie proekologicznej przesłanie, jakie płynie z tej metaforycznej opowieści.

Kiedy zapytałem o tajemnicę sukcesu "IO" znajomego serbskiego dziennikarza, powiedział bardzo ważną rzecz, która myślę idealnie wpisuje się w kontekst tegorocznej rywalizacji o Złotą Palmę. Przekonywał, że tak bardzo ceni starszych mistrzów (wspomniał też o przypadku braci Dardenne i ich świetnej "Tori and Lokita") w dużej mierze dlatego, że potrafią skondensować swoją opowieść do 90-100 minut. A to, jak wiadomo, wymaga precyzyjnie wyklarowanej wizji oraz twórczej dyscypliny.

Coś w tym jest, bo rzeczywiście filmy poniżej dwóch godzin policzyć w tym roku można na palcach jednej ręki. Cannes w pewnym sensie "cierpiało" podczas tej edycji na długie filmy, a jeden z nich wzbudził szczególne kontrowersje. Mowa o rosyjskiej "Żonie Czajkowskiego" w reżyserii Kiriłła Serebrennikowa. Festiwalowi wytykano niekonsekwencję, bo z jednej strony odmówiono przyznania akredytacji rosyjskim dziennikarzom, z drugiej dopuszczono do konkursu produkcję z tego kraju. Jedną z osób, która jednoznacznie potępiła tę decyzje była stojąca na czele jury konkursu filmów dokumentalnych Agnieszka Holland.   

W sobotni wieczór oczy wszystkich skierowane będą w kierunku Cannes. Gdyby ode mnie to zależało, Złotą Palmę odebrałby Lucas Dhont albo Ali Abbasi za świetne, utrzymane w gatunkowym kluczu "Holy Spider". A jak będzie? Przekonamy się już niedługo.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Cannes 2022 | Złota Palma | Jerzy Skolimowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy