Reklama

Mariusz Pujszo: Najgorszy polski reżyser?

Ponad piętnaście lat temu użytkownicy Interii wybrali go najgorszym polskim reżyserem. Jego ostatni film "Ściema po polsku" zdobył w tym roku aż pięć Węży - nagród dla najgorszych polskich produkcji filmowych. Wygląda więc na to, że obchodzący 65. urodziny Mariusz Pujszo przejdzie do historii jako "Ed Wood polskiego kina".

Ponad piętnaście lat temu użytkownicy Interii wybrali go najgorszym polskim reżyserem. Jego ostatni film "Ściema po polsku" zdobył w tym roku aż pięć Węży - nagród dla najgorszych polskich produkcji filmowych. Wygląda więc na to, że obchodzący 65. urodziny Mariusz Pujszo przejdzie do historii jako "Ed Wood polskiego kina".
Mariusz Pujszo /Radosław Nawrocki /Agencja FORUM

Mariusz Pujszo jest absolwentem studium aktorskiego przy Teatrze Wybrzeże. Jego aktorskim debiutem był występ w serialu  "Wakacje", po którym przyszła rola w kolejnej telewizyjnej produkcji -  i "Białe tango". 

W 1981 roku Pujszo zdecydował się na wyjazd do Francji, gdzie spędził kilkanaście lat, próbując swych sił jako aktor.

"Królowie życia", czyli Mariusz Pujszo we Francji

"Walczyłem, statystowałem - zagrałem w około 300 filmach. Wykonałem też chyba z parę tysięcy castingów. W pewnym momencie postanowiłem napisać scenariusz - żeby się obsadzić... Tak powstali 'Królowie życia' i jakoś to dalej poszło" - mówił w rozmowie z Interią.

Reklama

"Królowie życia" opowiadali historię dwóch braci: Romana i Edka Kowalskich, którzy opuszczają Polskę i emigrują do Paryża, gdzie pragną "żyć jak królowie".

Jak doszło do powstania filmu?  O swoim pomyśle Pujszo opowiedział Francois Velle'owi, u którego akurat grał w serialu. Reżyser zainteresował się historią i po przeróbkach scenariuszowych zdołał namówić do udziału w "Królach życia" paru znanych aktorów francuskich kina: Maruschkę Detmers, Stephane'a Freissa i Thierry'ego Lhermitte'a. Film spodobał się nie tylko we Francji. Prawa do scenariusza kupili także Amerykanie.

Kiedy we Francji statystowałem lub grałem jakieś epizodziki, przez 11 lat biegałem, żeby zrobić film 'Królowie życia'. Wszyscy się po drodze pukali w głowę: 'Chyba żartujesz! Ty, człowiek z ulicy... Tu Olbrychski, Pszoniak, Seweryn nie mogą zagrać głównych ról kinowych, a ty nagle chcesz być w kinie i jeszcze napiszesz scenariusz'. Pukali się, pukali do momentu aż mi się udało. Wtedy się przestali pukać a film zrobił niezłą karierę na całym świecie. A czy w Polsce mówiło się, że DreamWorks zakupił prawa do mojego scenariusza? Nie... tutaj mówiło się tylko o 'Kilerze'" - Pujszo mówił z goryczą.

Kolejnym zekranizowanym scenariuszem Pujszy był "Gunblast Vodka" - opowieść o francuskim policjancie Ablu Rothsteinie, który zostaje wysłany wbrew swej woli do Polski, aby współpracować z Markiem Brzęczyszczykiewiczem (Pujszo), dziwacznym policjantem o rozwiązłych obyczajach. Obaj mężczyźni muszą stawić czoła nietypowej sprawie: seryjne porwania kilku młodych dziewcząt, które odnaleziono zamordowane kilka dni później. 

"Nie byłem [z tego filmu] zbytnio zadowolony, następnie wróciłem do Polski. I wtedy, jako pewną formę prowokacji, jako zabawę w kino, zrobiłem 'Polisz kicz projekt'... Trzeba było mieć odwagę, żeby się na coś takiego porwać" - wspominał reżyser.

"Policz kicz projekt": Tanio i śmiesznie

Bohaterem niskobudżetowej produkcji był Mariusz (Mariusz Pujszo) - wyrzucony z wypożyczalni kaset wideo - jedynej legalnej posady, którą kiedykolwiek posiadał, który postanowił... nakręcić film i nareszcie zarobić duże pieniądze. Wie, że tego filmu i tak nikt nigdy nie zobaczy, więc scenariuszem za bardzo się nie przejmuje. Korzystając z doświadczeń nabytych na przestrzeni lat w pracy, decyduje się zrealizować jedyny w swoim rodzaju film, który będzie zawierał w swej formie i treści wszystkie znane gatunki filmowe.

"Zawsze marzyłem o zrobieniu komedii, która byłaby pokazywana w kinach na całym świecie, gdzie Polak, Francuz, Amerykanin czy Chińczyk będą śmiać się i wzruszać w tym samym momencie. Piękne marzenia, ale jak je zrealizować? Szansą tego filmu musi być jego oryginalność. Należy spróbować zrobić film, jakiego jeszcze do tej pory nie było, a przy tym musi być on tani i śmieszny... oraz prowokujący i kontrowersyjny" - tłumaczył Pujszo.

I dodawał, że w kinie gwarancją sukcesu jest wyrazisty styl. "Trzeba wymyślić coś oryginalnego. Przypomniałem sobie, jakże wspaniały efekt osiągnęli twórcy filmu 'Blair Witch Project'. Oni zrobili horror, a ja spróbowałem zrobić komedię...taki ...'Polisz Kicz Projekt'" - opowiadał Pujszo.

Kolejną produkcją Pujszy był niskobudżetowy horror "Legenda", opowiadający o sześciu dziewczynach, które postanawiają spędzić wieczór panieński jednej z nich na odludziu, w średniowiecznym zamku w Sudetach. Spragnione sensacji chętnie słuchają krwawej legendy związanej z historią zamku, którą opowiada zdziwaczały dozorca. Nie wiedzą tylko, że historia nie jest wydumaną bajką, ale opisem wydarzeń, jakie rozegrały się tu setki lat temu, a których konsekwencje trwają do dziś. Będą musiały stawić czoła mocom, o których istnieniu nie miały pojęcia.

Następnie Pujszo nakręcił sequel swego największego hitu - "Polisz kicz projekt... kontratakuje", za który otrzymał Nagrodę Specjalną w Konkursie Kina Niezależnego festiwalu w Gdyni za "prawdziwie komediowe i autoironiczne podsumowanie własnego dorobku twórczego oraz oryginalne spojrzenie na alternatywne źródła finansowania rodzimej produkcji filmowej".

Był też pomysłodawcą i autorem scenariusza komedii Roberta Wichrowskiego "Francuski numer".

Nazywam się Blond, Jan Blond

Po kilkuletniej przerwie powrócił jako scenarzysta i aktor w filmie "Komisarz Blond i oko sprawiedliwości", w którym oglądaliśmy go w tytułowej roli komisarza warszawskiej policji Jana Blonda, będącym karykaturalnym połączeniem Jamesa Bonda i Sherlocka Holmesa.

"Film trzyma się reguł komedii szpiegowskiej, gatunku w Polsce praktycznie martwego. Nie da się uniknąć porównań do serii o Różowej Panterze (Pujszo nie ukrywa, że to seria o inspektorze Clouseau była jego główną inspiracją przy pisaniu scenariusza), choć nie są to porównania, które wyszłyby polskiej produkcji szczególnie na plus. W odróżnieniu od filmów z Peterem Sellersem w 'Blondzie' fabuła jest czysto pretekstowa. Nieskomplikowana intryga jest jedynie zaproszeniem do kolejnych gagów, następujących po sobie w szybkim tempie. Chociaż ilości nie udało się przełożyć na jakość, to i tak jest tu więcej śmiechu niż w wielu polskich komediach o komercyjnym potencjale" - pisał dla Interii Artur Zaborski.

Kolejną produkcją, w którą zaangażowany był twórczo Mariusz Pujszo, okazał się film "Ostatni klaps". Artysta wcielił się w postać reżysera Sławoja Marię Hałaburdę, który wraca po latach filozoficzną adaptacją "Pani Walewskiej" Wacława Gąsiorowskiego. W obrazie zobaczyliśmy także Maję Frykowską i Marka Włodarczyka.

"'Ostatni klaps' jest świadectwem bumelanctwa, zachowawczości i ogłupienia. Projekcja tego filmu budzi zrozumiały sprzeciw, bo twórcy nie wysili się pod żadnym kątem, żeby rozruszać leniwe usta widza (o innych narządach już nie wspominając). Wszystko jest tu zrobione bez wyrazu i na odczep: scenariusz Mariusza Pujszo nielogiczny i wątpliwy, a zdjęcia i montaż nieznośnie przezroczyste. Ma się właściwie wrażenie, jakby kamera Jakuba Jakielaszeka zamiast obsługującego ją operatora miała czujnik, który reaguje na ruch aktorów. A montaż debiutującego w fabule Tomasza Ciesielskiego? Od linijki i chronologicznie, według podręcznika 'Jak opowiedzieć historię, nie używając do tego montażu'" - recenzent Interii nie pozostawił na filmie suchej nitki.

"To jest najgorszy film w Polsce"

W 2021 roku, po 15 letniej przerwie, Pujszo powrócił jako reżyser filmem "Ściema po polsku", który uważał za za remake "Polisz kicz projekt".

"Zrobiłem kiedyś film, którym zwojowałem świat. Mowa o (...) 'Polisz kicz projekt' - film w stylu 'Borata', z tym że ja zrobiłem go wiele lat przed 'Boratem'. Gdziekolwiek na świecie 'Polisz kicz projekt' był pokazywany, wywoływał niesamowite reakcje. A dystrybucja na świecie była bardzo szeroka. W USA był to najlepiej sprzedający się film na VHS w tamtym czasie. Od dłuższego czasu nurtowało mnie, że może warto zrobić remake tego filmu, czyli coś, co będzie w podobnym stylu. Sprzyjają temu dzisiejsze czasy, a żyjemy w czasach bez sentymentów. Dziś najważniejsze jest zaistnieć! I kto pierwszy, ten lepszy! Nieważne z jakiego powodu. Ważne jest, żeby ludzie słyszeli, żeby podziwiali. Każdy czeka na pochlebstwa, wyróżnienia, nagrody. Króluje show-biznes i portale społecznościowe typu Instagram, Facebook, Tik Tok. Ludzie lgną do różnorodnych programów telewizyjnych reality-show. Chcą być znani i dla kariery zrobią wszystko" - tłumaczył Pujszo.

"To parcie na szkło. Żeby być rozpoznawalnym, żeby media pisały. To też pociąg do tego, żeby mieć więcej obserwujących na Instagramie, więcej lajków na Facebooku. Robimy sobie wszędzie selfie. Każdy wie, że w tej chwili fajna fotka równa się tysiące followersów. A im więcej mam followersów, tym jestem ciekawszy, fajniejszy, ważniejszy. To trend na całym świecie. Ludzie są znani z powodu popularności, a nie osiągnięć. Pomyślałem, że to idealny temat na film i postanowiłem zrealizować 'Ściemę po polsku'" - wyjaśniał reżyser.

I wyrażał nadzieję, że "Ściema po polsku" będzie "ciekawą alternatywą dla filmów powstających zgodnie z filmowymi standardami".

"Dla mnie najważniejsze jest to, że ludzie lubią tego typu komedie. Najlepszym dowodem jest scenka z naszego filmu wrzucona do internetu pod tytułem 'Nie ślin się gówniarzu'. Mieliśmy przeszło 10 mln wyświetleń! To daje dużo do myślenia. Jestem przekonany, że film ten będzie ciekawą alternatywą dla filmów powstających zgodnie z filmowymi standardami i przyciągnie przed ekrany kin tysiące fanów szukających w produkcjach innowacyjności, świeżości i nieszablonowego humoru" - konkludował Pujszo.

Krytycy byli jednak innego zdania i zdemaskowali "Ściemę po polsku", przyznając filmowi aż pięć Węży - antynagród honorujących najgorsze polskie filmy. Poza statuetką Wielkiego Węża dla najgorszej produkcji roku, Pujszo "triumfował" też jako najgorszy reżyser i najgorszy aktor i autor najgorszego scenariusza. 

Można powiedzieć, że Mariusz Pujszo wszystko przewidział. "To jest najgorszy film w Polsce, rozumiecie? Prawie wszyscy nas hejtują. A w obecnych czasach jak cię hejtują, to cię uwielbiają" - mówi grany przez niego bohater w jednej ze scen.

Czytaj więcej:

Brad Pitt dusił własne dziecko? Jest odpowiedź!

Ruszył proces Kevina Spaceya. Aktor twierdzi, że jest niewinny

"Miłość na pierwszą stronę": Ja cię kocham, a ty pstryk [recenzja]

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mariusz Pujszo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy