Reklama

Zofia Wichłacz: Choreografia wisielca

- Miałam założony rodzaj kołnierza na plecach, do którego byłam ostatecznie podwieszona. Za mną stał zaś kaskader, który został usunięty z obrazu w fazie postprodukcji. Podwieszał mnie na takim specjalnym haku a ja musiałam się nauczyć całej choreografii, by wyglądało to autentycznie - Zofia Wichłacz w nowym filmie "Zgoda" musiała przekonująco zagrać... wisielca.

- Miałam założony rodzaj kołnierza na plecach, do którego byłam ostatecznie podwieszona. Za mną stał zaś kaskader, który został usunięty z obrazu w fazie postprodukcji. Podwieszał mnie na takim specjalnym haku a ja musiałam się nauczyć całej choreografii, by wyglądało to autentycznie - Zofia Wichłacz w nowym filmie "Zgoda" musiała przekonująco zagrać... wisielca.
Zofia Wichłacz /Jacek Domiński /Reporter

Akcja "Zgody" rozgrywa się pod koniec wojny w 1945 roku w Świętochłowicach na Śląsku, gdzie organy bezpieczeństwa tworzą obóz pracy dla Niemców, Ślązaków i Polaków. Pod pretekstem ukarania zdrajców narodu polskiego, UB dokonuje czystek wśród "niechętnych komunistycznej władzy". Do pracy w obozie zgłasza się młody chłopak Franek (Julian Świeżewski). Próbuje ocalić Annę (Zofia Wichłacz), w której jest zakochany. Nie wie, że wśród osadzonych znalazł się Erwin (Jakub Gierszał), Niemiec, jego przyjaciel sprzed wojny, który od dawna skrycie kocha się w dziewczynie - i Franek - dołącza do komunistów, naiwnie licząc, że uda mu się oszukać system. Już pierwsze dni pracy w obozie odzierają go ze złudzeń. A z czasem przekonuje się, że aby ocalić swoją ukochaną, będzie musiał poświęcić wszystko.

Reklama

Jak trafiłaś do obsady filmu Macieja Sobieszczańskiego?

Zofia Wichłacz: - Przed zdjęciami próbnymi dostałam scenariusz, ale nie od razu się do niego przekonałam. Był bardzo ciekawy, ale pomyślałam, że to kolejny wojenny film, w którym miałabym wystąpić. Miałam dużo wątpliwości. Poszłam jednak na casting a Maciek [Sobieszczański - reżyser filmu - przyp. red.] w taki sposób mnie wciągnął do tego świata, tak mnie poprowadził, że poczułam, że chcę z nim pracować i opowiedzieć historię Anny. Po kilku próbach, spotkaniach Maciek w końcu zdecydował się na mnie. Bardzo mnie to ucieszyło. Już wtedy wiedziałam, czego chce, znałam jego założenia. To był zupełnie inny sposób opowiadania, kompletnie inny film w porównaniu do "Miasta 44", które było wielką produkcją. "Zgoda" to bardzo kameralny dramat, skupiamy się na trójce ludzi.

Czego więc konkretnie reżyser "Zgody" wymagał od ciebie?

- Na etapie prób zaczęliśmy tworzyć pewną koncepcję mojej postaci. Najważniejszym aspektem było to, że moja bohaterka - to wynika z jej wychowania - zawsze myślała o sobie na końcu. Dlatego kiedy trafia do obozu i spotyka ją to, co ją spotyka, nie skupia się na sobie, ale przede wszystkim pracuje dla innych, pomaga, żeby móc przetrwać. Wytwarza w sobie pewien mechanizm obronny - wypiera to wszystko, stara się być gdzieś obok, jakby trochę wyszła ze swojego ciała. Całą uwagę kieruje z siebie na innych. 

W filmie nietrudno zauważyć fizyczny charakter twojej roli. Już w jednej z pierwszych scen obserwujemy cię w dość drastycznym momencie - twoja bohaterka próbuje się powiesić. Wygląda to wszystko bardzo autentycznie. Jak to kręciliście?

- Scena, o której mówisz, w scenariuszu składała się z trzech oddzielnych części, jednak na planie wszystkie zostały nakręcone w jednym ujęciu. Całość robiliśmy przez pełen dzień zdjęciowy. Kręcenie tego było niezwykle trudne, bo nie ma tam żadnego cięcia. Robiliśmy sporo dubli, każde ujęcie trwało po parę minut. Nie pamiętam, jaki to jest dokładnie czas ekranowy, ale to było naprawdę długie ujęcie. Miałam założony rodzaj kołnierza na plecach, do którego byłam ostatecznie podwieszona. Za mną stał zaś kaskader, który został usunięty z obrazu w fazie postprodukcji. Podwieszał mnie na takim specjalnym haku a ja musiałam się nauczyć całej choreografii, by wyglądało to autentycznie. Był to bardzo intensywny dzień zdjęciowy.

Przebywanie na planie filmowym takiej produkcji musi być dla aktora okresem mocnego emocjonalnego doświadczenia.

- Bardzo ważne były próby w scenografii, jeszcze przed rozpoczęciem pracy na planie. Byliśmy tam kilka razy, dlatego na zdjęciach mogliśmy się dużo lepiej odnaleźć. Trudność mojej pracy polegała na tym, że miałam stosunkowo mało dni zdjęciowych. Wskakiwałam w plan z przerwami, więc nie mogłam być tam nieustannie, organicznie. Musiałam więc za każdym razem od początku, na nowo próbować się tam odnaleźć i poczuć jakbym była tam codziennie. To było rzeczywiście bardzo ważne, żebyśmy nauczyli się topografii tego obozu: skąd i dokąd idziemy, co nas może spotkać w danych miejscach. Żebyśmy pamiętali, jak wygląda codzienność dla naszych bohaterów. Ważnym założeniem było to, że moja bohaterka jest w stanie kompletnej bezsilności, że nie może nic zrobić po swojej myśli, nie ma żadnej kontroli nad swoim losem. Stąd też ten rodzaj wyparcia rzeczywistości, o którym wspominałam wcześniej.

Czy gdybyście nie obejrzeli "Syna Szawła", to ten film wyglądałby inaczej?

- Nie mam pojęcia, to jest raczej pytanie do Maćka. Ja rzeczywiście pamiętam tę projekcję w kinie Muranów. Bardzo ten film przeżyłam.

Oglądając "Zgodę", nie można jednak nie myśleć o "Synu Szawła".

- No tak. Są tego samego rodzaju długie ujęcia... Tylko w "Synu Szawła" widzimy właściwie tylko głównego bohatera. Na pierwszym planie jest jego twarz, cały horror dzieje się w tle. Prawie zawsze to, co z tyłu, jest nieostre...

- A u nas najważniejszy był obraz całości. My jesteśmy gdzieś w dalekim planie, nas - aktorów - prawie nie widać. Strasznie mi się to podobało, że Maciek nie podbijał emocji. Sam wspominał, że to jest taki "nieaktorski" film. Nie mieliśmy skupiać się na graniu. Mieliśmy być organiczni, jakby wrzuceni w tą rzeczywistość.

Czy zaryzykowałabyś stwierdzenie, że to był najtrudniejszy film, jaki do tej pory zrobiłaś?

- Nie wiem. Ciężko mi zajmować tak jednoznaczne stanowisko. Na pewno to był dla mnie bardzo ważny i trudny czas. Emocjonalny trud pracy na planie pokrywał się trochę z przejściami w moim życiu osobistym, więc cały proces kręcenia bardzo przeżyłam. Jednak teraz kiedy widzę efekt końcowy, cieszę się ogromnie, że jestem częścią tego filmu.

Wybiegnijmy w niedaleką przyszłość. Na październik zaplanowano premierę drugiej części serialu "Belfer", w której zobaczymy cię w jednej z ról? Jak opisałabyś tę serialową przygodę?

- Nie mogę za dużo zdradzać. Na pewno sam plan zdjęciowy i cały projekt bardzo dobrze wspominam. Bardzo ciekawym doświadczeniem była praca z reżyserem Krzysztofem Łukaszewiczem. On jest bardzo konkretny, znakomicie "panował" na planie. Wszyscy doskonale wiedzieli, co mają robić.

Wiedzieliście, kto zabił?

-  Nie mogę niestety nic powiedzieć.

Kim jest twoja postać?

- Gram Karolinę. To jest dziewczyna z dobrego domu, bardzo ambitna. Została napisana jako taka dobra dusza: bardzo serdeczna i pomocna osoba. Nie chciałam od tego odchodzić. Resztę zobaczyć będzie można na ekranie.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Zofia Wichłacz | Zgoda
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy